To nie jest choroba weteranów misji zagranicznych - PTSD może dotknąć nas wszystkich!
Grzegorz Wydrowski - prezes Fundacji SPRZYMIERZENI z GROM; Fot. Błażej Bierczyński
Czy polskie przepisy mające zapewnić polskim służbom mundurowym odpowiednią opiekę medyczną nadążają za zmieniającym się dynamicznie polem walki? Czy zjawiska PTSD i TBI są odpowiednio zdefiniowane? Na czym polegał błąd w akcji "Pompka dla Weterana"? W jaki sposób można usprawnić procedury udzielania pomocy poszkodowanym i co wspólnie mogą osiągnąć polscy i amerykańscy weterani? Na pytania te odpowiada Grzegorz Wydrowski, prezes Fundacji SPRZYMIERZENI z GROM, przybliżając również inne realizowane przez organizację projekty i inicjatywy.
Zobacz także
Tomasz Łukaszewski Policyjne psy nie pracują dla stopni, najważniejsze jest serce do walki
Rozmowa z instruktorem grupy psów bojowych KT w Centralnym Pododdziale Kontrterrorystycznym Policji „BOA”.
Rozmowa z instruktorem grupy psów bojowych KT w Centralnym Pododdziale Kontrterrorystycznym Policji „BOA”.
J. West Z kroniki i wspomnień żołnierzy 1. Batalionu Szturmowego z Dziwnowa
1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione....
1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione. Na uliczkach Dziwnowa widywano żołnierzy w spadochroniarskich beretach, w polowych mundurach ues przeznaczonych dla wojsk powietrznodesantowych, z emblematami ze spadochronem, widywano ich podczas przemarszu na place ćwiczeń i poligony oraz powrotu z nich, widywano na przepustkach, w końcu widywano...
Tomasz Łukaszewski Jesteśmy przygotowani na każde zagrożenie
Rozmowa z insp. Łukaszem Pikułą, Dowódcą Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji „BOA”.
Rozmowa z insp. Łukaszem Pikułą, Dowódcą Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji „BOA”.
Jak rozpoczęła się współpraca Fundacji SPRZYMIERZENI z GROM z Navy SEALs Fund – Brotherhood Beyond Battlefield? Czy spotkaliście się na gruncie fundacyjnym czy może działaliście już wcześniej?
Współpraca zaczęła się zaraz po moim odejściu z GROM-u, choć z Drago działaliśmy wcześniej razem służyliśmy– „pracowaliśmy” podczas misji zagranicznych w jednej sekcji. Po odejściu ze służby mieliśmy ze sobą kontakt. Thomas wiedział, że założyłem Fundację SPRZYMIERZENI z GROM, on w tym czasie działał w Navy SEALs Fund. Zaczęliśmy telefonicznie rozmawiać o naszych projektach i o tym, co moglibyśmy zrobić razem. Wymieniając się pomysłami, każdy z nas chciał rozwiązania tej drugiej strony zaadaptować do własnych warunków. Trwało to w sumie cztery lata i ostatecznie dwa lata temu stwierdziliśmy, że dobrze byłoby zrobić coś od początku do końca razem. Tak pojawił się pomysł zorganizowania sympozjum – konferencji o charakterze naukowym, która przyniosłaby wymierne korzyści. Drago opowiadał mi również o swojej terapii dotyczącej TBI, która w jego przypadku zdała egzamin. Od razu pomyślałem o tym, by sprawdzić ją w polskich warunkach, ale najpierw chcieliśmy zrealizować sympozjum.
Jak wyglądały wspólne przygotowania do sympozjum?
Zaczęliśmy szukać "sprzymierzeńców" dla naszego projektu, co niestety nie okazało się proste. Niezniechęceni trudnościami, w 2016 roku podeszliśmy do tematu jeszcze raz, tym razem znajdując kilka szczerze zainteresowanych osób, które zaangażowały się w organizację. Jednym z nich był płk Leszek Stępień - Dyrektor Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa. Otrzymaliśmy wsparcie Narodowego Funduszu Zdrowia - Departamentu ds. Służb Mundurowych i Departamentu Wojskowej Służby Zdrowia jako partnerów sympozjum które zrealizowaliśmy ostatecznie na przełomie czerwca i lipca ubiegłego roku.
Dowiedz się więcej: Międzynarodowe Sympozjum PTSD i TBI – gdy po wielkiej bitwie opadnie kurz, ale nie emocje…
Patronat nad wydarzeniem objęli Ministrowie Zdrowia, Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Obrony Narodowej. Działaliśmy też w bliskiej współpracy z różnymi instytucjami badawczymi i naukowymi, bo chcąc rozmawiać o TBI, konieczne było silne zaplecze merytoryczne takie, jak uczelnie wyższe i zakłady produkujące pojazdy specjalne dla wojska.
W ramach przygotowań zacząłem też szukać polskich specjalistów, rodzimych opracowań i okazało się, że to, co znalazłem, to były w większości jedynie zagraniczne materiały przełożone na język polski. Natknęliśmy się na dziurę, czyli na fakt, że nie ma czegoś takiego w Polsce, jak TBI.
Czyli generalnie temat nawet nie raczkował?
Tak i dlatego po zakończeniu sympozjum chcieliśmy przeprowadzić analizę sytuacji TBI w polskim ustawodawstwie. Dzięki zaangażowaniu NFZ udało nam się ściągnąć jako prelegentów przewodniczących komisji lekarskich – MON i MSWiA. Kiedy przyjrzeliśmy się wspólnie przepisom obowiązującym w resortach, które zaprezentowali, okazało się, że istnieje duża różnica między tymi dwoma instytucjami, a naszymi podopiecznymi są służący w obydwu ministerstwach.
Jeden z naszych fundacyjnych wolontariuszy, Bartek Cichocki, podjął się stworzenia analizy wszystkich ustaw i rozporządzeń dotyczących TBI i PTSD. Przygotowany raport został sprawdzony merytorycznie w kilku instytucjach i niebawem trafi na biurko Pani Premier i wszystkich ministrów, gdzie funkcjonują służby siłowe, czyli nie tylko MSWiA i MON, ale i ministerstwa finansów i sprawiedliwości, gdzie działają komórki pracujące z bronią.
Naszą myślą przewodnią jest ujednolicenie tych przepisów. Jeżeli mamy ludziom realnie pomagać, to nie może mieć miejsca sytuacja, kiedy każda formacja ma inne zasady. Musimy być jedną siłą. Wyobraźmy sobie ćwiczenie międzyresortowe, kiedy dochodzi do wypadku, w wyniku którego ucierpieli na zdrowiu psychicznie i fizycznie przedstawiciele kilku służb. Okazuje się, że każdy ma inne przepisy, rehabilitację, dojście do lekarzy, orzeczenie lekarskie również. Nad tym będziemy pracowali także z Centrum Weterana jeżeli chodzi o misje zagraniczne.
Co ciekawe, Drago opowiadał o podobnych doświadczeniach ze Stanów Zjednoczonych. Aczkolwiek, po wyborach prezydenckich, Donald Trump wyznaczył pewną kobietę, której zadaniem jest teraz m.in. przeprowadzenie podobnej standaryzacji. Planujemy zaprosić przedstawicieli z Departamentu ds. Weteranów na nasze sympozjum, które odbędzie się w październiku br., by opowiedzieli o swoich doświadczeniach. Ponieważ wymiana takich doświadczeń pozwala uprościć przepisy i dostosować je do współczesnych zagrożeń.
Jak Pan wspomniał, pierwsze próby organizacji sympozjum były trudne. Z czego wynikały te trudności? Czy były to przyczyny administracyjne czy brak świadomości społecznej? Jak ta sytuacja się zmieniła?
O ile PTSD jest szerzej znane, to TBI nie jest, a niestety panuje u nas taka reguła, że gdy coś jest nieznane, to trzeba będzie w tym grzebać, a jak trzeba będzie grzebać, to coś trzeba będzie z tym zrobić. Problem leży w lęku przed pracą, czyli w tzw. wygodnictwie: „lepiej tego nie ruszać, może ktoś to zrobi za mnie”. Zadania podjęliśmy się jako Fundacja i działamy.
Sprawdź szczegóły: Polsko-amerykańska współpraca dla weteranów
Niestety, mogę szczerze powiedzieć, że po ośmiu latach, czyli od momentu mojego wypadku, jedyną poprawą w sytuacji „misjonarzy” była ustawa o weteranach, ale przepisy na powypadkowej komisji nie zmieniły się. Ja walczyłem na argumenty i przeszedłem szereg badań przez dwa lata, bo nie było tam czegoś takiego jak "ajdik". Jest termin "mina", a ja miałem bliski kontakt ładunkiem typu IED, który w regulacjach nie figuruje.
Innymi słowy: prawo nie nadążało nad rozwojem środków walki i ewolucją pola bitwy.
Dokładnie tak. I ponieważ lekarze-orzecznicy na komisji nie byli zainteresowani zmianami przepisów, na podstawie których oceniają zdolność do służby i stan zdrowia po powrocie z misji, to po rozmowach z kolegami, którzy również zostali ranni lub doznali kontuzji, stwierdziłem, że w takim razie ja zainteresuję kilku kolegów i podejmiemy się tej właśnie wspomnianej grzebaniny, aby zmienić ten stan prawny.
Takich ludzi, jak ja i moi towarzysze broni, którzy doznali obrażeń czy to podczas misji, czy podczas treningów, jest w Polsce kilkudziesięciu lub nawet kilkuset łącznie ze wszystkich służb.
I to jest nasz cel: standaryzacja przepisów, by każdy, który jedzie szkolić się na poligonie czy jest kierowany na misję lub trening na pokaz, wiedział na co może liczyć, a nie pytał kolegów z innych resortów, jak jest u nich. Jeżeli działamy w imieniu Polski, to Polska powinna traktować wszystkich swoich funkcjonariuszy i żołnierzy tak samo.
Chodzi też o to, by żołnierz czy funkcjonariusz nie bał się, że jeśli coś mu się stanie, to będzie miał problem z otrzymaniem pomocy, bo w przepisach nie ma odpowiedniego słowa. Taki strach też źle wpływa na kondycję i zdolność do działania.
Tak, więc to jest właśnie nasz cel – zmiana, dostosowanie i ujednolicenie przepisów.
Dodatkowo, jeśli chodzi o PTSD, jest niestety faktem, iż przekaz medialny brzmi: żołnierze doznają PTSD na misji lub po niej. Żona, matka, dziecko – widząc programy w TV, filmy lub słysząc coś takiego albo przeglądając internet, natrafiają na akcję "22 pompki dla żołnierzy cierpiących na PTSD po misji" i od razu myślą, że jak maż, syn, ojciec pojedzie na misję, to wróci jako świr. "Będę miała świra w domu i nie wiadomo, ile będę go leczyła i czy ja też nie zachoruję" – to zostaje w głowie. Jest to błędne i krzywdzące uproszczenie. Więcej ludzi w tzw. cywilu doznaje PTSD – ludzi, których spotkał traumatyczny wypadek, ciężka choroba lub śmierć w rodzinie. Ba! Nawet nagła utrata pracy. To są wydarzenia, po których często najbliżsi muszą leczyć się różnymi lekarstwami na środkach psychotropowych kończąc, bo nie ma z nimi tzw. kontaktu i wymagają terapii. To też PTSD, tylko w cywilu obowiązuje inna terminologia. Przygotowując raport, rozmawialiśmy także z ZUS-em i okazało się, że mają tam bardzo podobne zapisy, tylko ta kwestia jest inaczej określana w nomenklaturze.
Czy jednak, mimo tych uproszczeń, świadomość społeczna jest większa – że PTSD jest poważnym problemem, ale nie tylko wśród żołnierzy, ale również w innych służbach mundurowych czy także u cywili?
Nie zmienia się, niestety. Problem z akcją "pompka dla weterana" polegał na tym, że była ukierunkowana na żołnierzy. Nikt nie mówi o górnikach, nikt nie mówi o kolejarzach. Wyobraźmy sobie, że maszynista wsiada do „pocisku”, jakim jest rozpędzony kilkusettonowy pociąg, którego bezpieczne zatrzymanie wymaga odpowiedniego dystansu (około 2-3 km) i dostosowanego procesu zwalniania. I wyobraźmy sobie, że ten maszynista widzi, że na peronie czy przejeździe ktoś stoi w niedozwolonym miejscu i nagle wskakuje na tory. Ci ludzie mają „zaliczonych” po kilku takich samobójców albo przypadkowe ofiary, które weszły na przejazd nieuważnie i zostały wciągnięte pod koła. Oczywiście, potem taki maszynista jest badany pod kątem alkoholu, przechodzi całą procedurę, ale tego, co go dotknęło,nie określa się jako PTSD.
Zobacz także: Honor. Oto, co wyróżnia polskich specjalsów
Z górnikami jest podobnie. W przypadku wybuchu metanu czy zawalenia się stropu, według procedur nikt poza górnikami nie ma prawa zjechać pod ziemię – zespoły ratunkowe to też są górnicy. I bardzo często, ponieważ jest to niejako fach rodzinny, przekazywany z pokolenia na pokolenie, gdzie większość mężczyzn w rodzinie jest związana z tym zawodem, syn zjeżdża po ojca czy teść po zięcia albo jeden sąsiad po drugiego – tam, gdzie ciągle jest zagrożenie wybuchem lub zawaleniem.
Z tych wszystkich zawodów, ja górników właśnie porównuję do żołnierzy. Na polu walki nikt inny nie przyjdzie po mnie, gdy będę rany, tylko inny żołnierz lub cywil zatrudniony przez MON. Do strefy zagrożenia, np. w przypadku ataku terrorystycznego, poza służbami do tego wyznaczonymi, jak Policja czy Straż Graniczna, może wejść tylko strażak. Jednak tylko jeżeli nie ma zagrożenia wybuchowego bombowego. Natomiast cywilna karetka pogotowia już nie wjedzie w taką strefę. Czyli policjant musi iść pomóc policjantowi, by udzielić mu pomocy, przekazać rannego strażakowi i dopiero wówczas przeniosą poszkodowanego do karetki – procedury bezpieczeństwa jasno określają, że żołnierz lub policjant musi sobie pomóc sam.
Z tą myślą zorganizowaliśmy już trzy edycje Międzynarodowego Seminarium RoboScope, czyli ćwiczenia współorganizowane z Przemysłowym Instytutem Automatyki i Pomiarów PIAP z Warszawy, dedykowanego pirotechnikom i saperom. Zapraszamy na nie, na każdą edycję, innych przedstawicieli ze służb specjalnych państw NATO tj. USA - FBI, Niemcy - GSG-9, ONZ, Holendrów, Belgów, Czechów itd. Dwa lata temu, z mojej inicjatywy, zrealizowaliśmy podpunkt, w którym robot pirotechniczny służył do udzielenia pomocy. Jeden pirotechnik sterował robotem tak, by rozebrać „rannego” kolegę ze stroju EOD i powstrzymać krwawienie przez w pełni kontrolowane zaciśnięcie szczypiec na „krwawiącej” kończynie i tym samym zamknąć obwód krwi. Wyposażony w kamery, głośniki i mikrofony robot jest do tego bardzo dobrym narzędziem, bo umożliwia też rozmowę z poszkodowanym. Lekarz obecny z ramienia Fundacji na ćwiczeniach sprawdził, czy ten sposób może być porównany do tzw. założenia krępulca, czyli inaczej: opaski uciskowej. W świat służb mundurowych poszła informacja, że Polacy jako pierwsi użyli robota do udzielania pomocy drugiemu pirotechnikowi – saperowi, w tym do zatamowania krwawienia.
Trzeba pamiętać, że zespoły pirotechniczne są bardzo małe, więc jeśli wchodzą w strefę niebezpieczną, to nikt inny im nie przyjdzie z pomocą, jak inny członek zespołu. PIAP, po tych ćwiczeniach, przygotował szczypce z innym kątem zgięcia (uścisku), by można było zamknąć obwód krwi. Takimi rzeczami w Fundacji się zajmujemy. W kwestii ćwiczeń z technikami EOD, należy również pamiętać, że jest wiele specjalności wśród mundurowych, którzy szczególnie narażeni są na PTSD czy TBI.
Fundacja organizuje również warsztaty zgrywające, jak np. w byłym już budynku warszawskiego Universalu? Jakie inne ćwiczenia dla służb realizowaliście?
Przed Szczytem NATO organizowaliśmy we współpracy z Centralnym Biurem Śledczym Policji ćwiczenia właśnie we wspomnianym wieżowcu w stolicy. Wcześniej braliśmy udział w przygotowaniach zabezpieczania Euro 2012.
Pierwsze zajęcia, które zorganizowaliśmy pod tym kątem, to były zajęcia dla ratowników medycznych ze wszystkich służb – dwuetapowe. Najpierw wyrównywaliśmy poziom teorii wśród uczestników. W tym celu ściągnęliśmy jednych z najlepszych w kraju specjalistów. Program postanowiliśmy zaś zrealizować według japońskiej maksymy, która mówi, że jeśli chcesz kogoś zabić, najpierw musisz nauczyć się go leczyć. Dlatego w pierwszej kolejności medycy musieli poznać przyczynę powstawania urazów, w tym wypadku: ran postrzałowych. Ściągnęliśmy zatem profesora Jerzego Ejsmonta, eksperta ds. balistyki, który szczegółowo omówił, jak kula po trafieniu w organizm na niego działa. Wytłumaczył on medykom, a widzieliśmy po twarzach, że uczestnicy nie mieli tej wiedzy, jakie spustoszenie w ciele robią kule różnych kalibrów, gdzie szukać ran wlotowych, wylotowych, jakie ciśnienie tworzy tzw. tunel itd.
Po kolejnych wykładach, na Bemowie na lotnisku, odbyły się ćwiczenia z udzielania pomocy i ewakuacji rannych, a więc i z triażu – czyli selekcji rannych pod kątem kolejności udzielenia im pomocy i ewakuacji z miejsca wypadku. Było to ćwiczenie przygotowane pod kątem imprez masowych, jakimi były mecze piłkarskie, z możliwością pojawienia się kilkunastu lub kilkudziesięciu rannych osób – ofiar potencjalnego zamachu czy innego wypadku. Zajęcia praktyczne skupiały się na tym, jak przeprowadzić triaż, zabezpieczyć ludzi, oznakować ich, a następnie ewakuować, wykorzystując różne typy karetek, które były na stanie pogotowia i służb. Następnie omówiliśmy standaryzację plecaków: co i gdzie kto ma, jakimi dysponuje rozwiązaniami, które ułatwiają pracę. Przedostatnim elementem ćwiczeń była ewakuacja śmigłowcami Mi-17, Mi-8, Sokół, czyli tymi wówczas dostępnymi. Na koniec, w bazie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, uczestnicy dowiedzieli się, jak pomocy udziela LPR. To było przed Euro 2012.
Jak Pan wspomniał, z Drago znacie się już długo, wymienialiście się pomysłami, omawialiście możliwości realizacji. Słysząc o projektach Navy SEALs Fund, co było dla Was zaskoczeniem?
Drago był już u nas dwa razy, teraz kolej na nas, byśmy odwiedzili go w USA i z bliska przyjrzeli się, jak działa ich fundacja. Zbieramy obecnie fundusze, by pojechać do Stanów i odbyć terapię na miejscu – przejść przez dwutygodniowy proces terapii - leczenia, i sprawdzić, czy i jak to działa. Amerykanie mentalnie są inni, mają inny genotyp, zupełnie inną dietę, a więc i chemię całego organizmu. Oczywiście, wszyscy mamy bardzo podobną specjalizację, a co za tym idzie przygotowanie psychiczne i fizyczne, wydolnościowo jesteśmy podobni, ale jednak jedzenie, picie, nawyki są inne. To widać na misji. Proszę sobie wyobrazić: na misję Polak jedzie jako szczupły chłopak, po pół roku wraca jako „klocek” z 15kg masy więcej, po czym znów, gdy jest już „na polskim jedzeniu”, jego waga spada do poprzedniego poziomu. Jedzenie amerykańskie ma ogromny wpływ na organizm z uwagi na dodawane tam suplementy, a chemia to także emocje, a jak emocje, to i mózg.
Polecamy lekturę: "Weterani nie szukają współczucia, chcą tylko dalej normalnie żyć" / "They aren’t looking for sympathy, they are looking to continue living"
Chcemy zebrać pieniądze, pojechać do jednej z klinik, w której amerykańscy weterani przechodzą terapię. Weźmiemy dwóch-trzech naszych ekspertów, aby mogli podpatrzeć, co możemy robić w Polsce, co się u nas sprawdzi. Innymi słowy: planujemy zaadaptować ich „know-how” w polskich warunkach. Z nową wiedzą, polscy specjaliści będą mogli pomagać naszym żołnierzom i funkcjonariuszom na miejscu, niepotrzebne będą wyprawy do USA i generowanie kosztów. Amerykańscy lekarze zadeklarowali również, że przez bezpieczne łącze będą konsultowali wyniki badań, gdy tylko okaże się to konieczne, a jeśli zajdzie taka potrzeba, będą przyjeżdżali do nas, by zdiagnozować trudny przypadek. Prościej wysłać jednego eksperta tutaj, niż kilku żołnierzy tam.
Skoro mowa o trudnych przypadkach, co jest największym problemem weteranów ze zdiagnozowanym PTSD czy TBI?
Każdy przypadek jest indywidualny, ale jedno jest wspólne. Obecnie weterani otrzymują dużo medykamentów, pastylek na przeróżne rzeczy, które przyjmowane przez dłużysz okres przestają działać, bo organizm zwyczajnie się uodparnia. Kolejny etap to narastająca frustracja, że przepisany środek nie działa. Dlatego Amerykanie wychodzą z założenia, że te pastylki należy ograniczyć. Oczywiście, nie można ich zupełnie wyeliminować, ale można z pewnością zmniejszyć ich liczbę.
Największym zaskoczeniem dla nas jest to, że w USA nikt nie wstydzi się powiedzieć, że się leczy. To nie jest wstyd, że idziesz na terapię, ale jeden z elementów służby, wpisane weń ryzyko. Nikt nie odbiera tym weteranom broni, prawa do jej posiadania. Wiadomo, że żołnierz chce się leczyć, gdyż doznał urazu – idzie więc na terapię, a gdy się wyleczy – może funkcjonować dalej.
Natomiast polska mentalność i przepisy są takie, że osoba leczona psychiatrycznie i psychologicznie po takich urazach, czyli z PTSD i TBI, która ma broń sportową, prawo do posiadania broni bojowej traci. I tu zaczyna się kombinowanie, by wykazać w dokumentach, że jednak człowiek się nie leczy lub po prostu ludzie się nie leczą w obawie przed utratą ich, czyli jak by nie było narzędzia terapeutycznego, bo tak trzeba to określić długofalowo.
A problem będzie istniał i się pogłębiał.
Tak, a w rzeczywistości dla weteranów, czy to policjantów, czy żołnierzy, posiadanie broni sportowej to jest rodzaj terapii. Człowiek nie jest na służbie, ale dalej uczęszcza na strzelnicę, trenuje, jest to jego rutyna, rytm, według którego zawsze żył. Dochodzi natomiast do sytuacji, kiedy weteran zastanawia się, czy powinien zacząć się leczyć, bo przecież mogą zabrać mu broń – to jest to ryzyko. Czy odbiorą mu czy nie odbiorą?
Podobnie jest z przeszczepami. Nasz kolega, Darek, był pierwszym pacjentem w Polsce, któremu przeszczepiono obie dłonie jednocześnie. Był to piąty przeszczep na świecie. Po kilku latach, podczas wywiadu w telewizji, jeden z pacjentów, który miał jeden z najlepszych wyników po przeszczepie dłoni na świecie, chciał podziękować Polskim lekarzom za to, że przeszczepili mu dłoń – pokazał przed kamerą, co jest w stanie sam zrobić nową dłonią, że dzięki chirurgom odzyskał sprawność, że jest w stanie poćwiczyć, zrobić kilka pompek, podciągnąć się parę razy na drążku, popracować w ogrodzie – że jest normalnym facetem, nie ma sztywnej protezy, tylko normalne dłonie. Proszę sobie wyobrazić, że obejrzała to jakaś urzędniczka z ZUS-u i zabrała mu rentę, bo stwierdziła, że jest sprawny – w końcu widziała go w telewizji, jak o tym mówił. Nie wzięła pod uwagę tego, że ten człowiek będzie musiał dożywotnio brać leki przeciwodrzutowe – to jej nie interesowało. Sprawa trafiła do sądu, były rozprawy i odwołania – w końcu przywrócono temu człowiekowi rentę, ale ile ten facet musiał się nadenerwować, to już niestety jego.
I taka sytuacja odstrasza kolejnych – po przeszczepie lub mających przeszczep przed sobą, bo będą się zastanawiać, czy warto. O ile przy przeszczepach serca, nerki, czy wątroby nie dochodzi do takich sytuacji, o tyle w przypadku kończyn, jest inaczej: ręce przecież są widoczne. Żołnierz nie miał rąk, teraz ma. Funkcjonuje? Tak! A przecież największa sprawność ręki po przeszczepie to 67%, to nigdy nie jest 100%.
Czy w ramach Fundacji realizujecie jakieś niestandardowe, eksperymentalne formy terapii?
W tym momencie chcemy się skupić na przepisach, na zwiększeniu świadomości polityków i urzędników. Potem pójdziemy w dół. W Polsce przyjęło się zaczynanie zmian od medialnego show, na „hura!”, a nie tędy wiedzie droga, bo niestety potem okazuje się, że nie ma podstaw dla tych zmian, wokół których zrobiło się tyle szumu. My chcemy odwrócić tę polską mentalność – zacząć od przepisów i iść w dół, bo takich ludzi, którzy potrzebują pomocy i chcieliby z terapii skorzystać, jest dużo. Nam nie chodzi o medialny show i jednostkową pomoc, tylko o realny efekt: mam takie i takie urazy, zgodnie z konkretnym przepisem należy mi się to i to. Jeśli jest procedura, standaryzacja, to wtedy działamy i unikamy sytuacji, kiedy jakiś urzędnik nagle odbierze rentę albo możliwość udziału w rehabilitacji, bo budżet został przekroczony lub coś nie zgadza się w papierach. Jedna z naszych wolontariuszek pisze pracę o weteranach i z jej badać wynika, że takie rozwiązania już są w niektórych krajach stosowane. Nie odkrywamy niczego nowego, ale chcemy usprawnić system.
Prócz sympozjum, planowanym na październik, co jeszcze chciałby Pan zrealizować w tym roku? Czy rozważa Pan szersze działania skierowane do mediów ogólnopolskich, społeczeństwa, akcje zwiększające świadomość?
Zdecydowanie zmienia się nasze nastawienie do mediów. Dotychczas wynikało ono z charakteru naszej dawnej pracy i specjalizacji. Żyjąc przez wiele lat niejako w cieniu, unikając rozgłosu, stroniliśmy też od dziennikarzy. Obserwując jednak, co się dzieje, że żołnierze są przytłoczeni przez akcje społeczne, które nic nie wnoszą w poprawę ich powrotu do zdrowia, musimy działać szerzej. Chcemy zorganizować dużą imprezę charytatywną lub dwie w celu zebrania środków na działania, o których mówiłem – poszerzenie naszej wiedzy i umiejętności dotyczących terapii w oparciu o doświadczenia Amerykanów i nasz „testowy pobyt” w Stanach.
Chcemy również kontynuować organizację imprez biegowych, uświadamiających i promujących mundur. Organizujemy Bieg na Wykus’43 na terenie Wąchocka i Starachowic, gdzie walczyło pięciu Cichociemnych m.in. Jan Piwnik „Ponury”. Prócz tego – Bieg Nocy Listopadowej na terenie poligonu WAT w Warszawie, każdorazowo dedykowany innemu poległemu na służbie mundurowemu, bieg Kołaków '44 w Gminie Dąbrówka koło Radzymina, w Gdańsku memoriał - zawody w JUDO im. Krzyśka OUSI-ego, biegi Warriors Run organizowane z mistrzynią w kick-boxingu i boksie - Iwoną Guzowską.
I wreszcie coś, co nigdy nie było wcześniej organizowane z uwagi na lokalizację, gdyż jest to, można powiedzieć, miejsce szczególne - bieg na gruzach Warszawy, czyli Bieg na Kopiec Powstania Warszawskiego. Został on bardzo dobrze odebrany przez Powstańców Warszawskich i przy ich wsparciu chcemy go kontynuować, bo cieszy ich fakt, iż pamięć tamtych dni kultywuje się w inny sposób niż tylko przez składanie kwiatów, że mówi się o tym i oddaje się cześć walczącym w sportowym duchu, który także może być formą hołdu.
Pętla wokół Kopca liczy 750 metrów i idea była taka, by pokonać ją 63 razy, co, rzecz jasna, nawiązuje do 63 dni Powstania, czyli trasa jest dłuższa niż maraton! Wystartowało około 500 osób i około dziesiątka tę liczbę 63 okrążeń przekroczyła (w tym roku chcemy zastrzec to w regulaminie, by zatrzymać się na 63 powtórzeniach), biegnąc cztery-pięć godzin, a trzeba jeszcze zaznaczyć, że teren do łatwych tam nie należy – są betonowe schody, rozmaite nierówności, dziury, więc lekko nie jest.
Po zakończeniu biegu, wszyscy uczestnicy wchodzili pojedynczo na scenę mówili regułkę „Poległem/am tego i tego dnia”, odnosząc się do prawdziwych osób, oraz „Cześć i chwała Bohaterom!” – dopiero po wypowiedzeniu tych słów otrzymywali pamiątkowy medal. Stojąc tam, na tej scenie, biegacze mieli łzy w oczach, bo większość z nich miała w rodzinie lub bliskich kogoś, kto walczył i/lub poległ w Powstaniu i swój bieg im właśnie dedykowała.
To było zaskakujące i bardzo wzruszające. Sam brałem udział różnych biegach, ale tak emocjonalnego podejścia jeszcze nie widziałem. A te emocje wynikały zapewne także z faktu zbudowanej atmosfery. Bieg zaczynał się o 16:00 (w tym roku zaczniemy go wcześniej), więc kończył się koło 22:00-23:00. Ludzie biegli po zmroku, wśród zapalonych zniczy, gdzie członkowie zaprzyjaźnionych grup rekonstrukcyjnych odtwarzali na trasie różne scenki, podkreślane przez wybuchy petard, strzały, dymy. W efekcie uczestnicy wydarzenia odnosili wrażenie, że biegną między żołnierzami, Powstańcami, w środku Powstania. Coś niesamowitego! W tym roku chcemy zorganizować drugą edycję, jesteśmy już po rozmowach z władzami dzielnicy i na pewno spotkamy się ponownie na Kopcu Powstania Warszawskiego we wrześniu.
Trzymamy, zatem, kciuki za wszystkie projekty Fundacji – te lokalne i międzynarodowe! I dziękujemy za rozmowę.