Terroryści tacy, jak my(?)
Wywiad z Kacprem Rękawkiem, autorem książki "Człowiek z małą bombą"

"Człowiek z małą bombą"; zdj. Wydawnictwo Czarne
Wisława Szymborska w wierszu „Terrorysta, on patrzy” opisała ostatnie minuty przed eksplozją bomby w barze. Z perspektywy zamachowca obserwujemy kolejne potencjalne ofiary wchodzące do lokalu lub tych, którym uda się ujść z życiem. „Terrorysta już przeszedł na drugą stronę ulicy. / Ta odległość go chroni od wszelkiego złego / no i widok jak w kinie” pisze poetka – choć tekst można analizować na różnych poziomach, Szymborska między wierszami (nomen omen) sugeruje, iż (anty)bohater niczym nie różni się od swoich ofiar. Pozostaje anonimowy, jak ludzie, których mijamy na ulicy i z których każdy albo nikt może być terrorystą. Bo kim tak naprawdę jest terrorysta? Co go wyróżnia, definiuje, a przede wszystkim – co go predestynuje do bycia nim? W „Człowieku z małą bombą” Kacper Rękawek przedstawia nam różne oblicza terroryzmu: współczesnego i tego z minionych dekad – ściąga medialnie atrakcyjną „arafatkę”, za którą niekoniecznie znajdujemy śniadą twarz czy obłąkańcze spojrzenie człowieka ogarniętego tylko i wyłącznie rządzą zabijania. Prowadzi nas na „drugą stronę ulicy”, tam gdzie stoi „terrorysta Szymborskiej” i pokazuje, jak niepełna jest nasza wiedza o nim. W wywiadzie zaś dzieli się kolejnymi spostrzeżeniami, efektami ponad kilkunastu lat studiów jednego z najbardziej przerażających zjawisk naszych czasów.
Zobacz także
Tomasz Łukaszewski Czas zakończyć pewien etap

O „Selekcji”, szkoleniu jednostek specjalnych i wojnie w Ukrainie rozmawiamy z mjr. (rez.) Arkadiuszem Kupsem – byłym żołnierzem jednostek specjalnych i rozpoznawczych Wojska Polskiego.
O „Selekcji”, szkoleniu jednostek specjalnych i wojnie w Ukrainie rozmawiamy z mjr. (rez.) Arkadiuszem Kupsem – byłym żołnierzem jednostek specjalnych i rozpoznawczych Wojska Polskiego.
Tomasz Łukaszewski Miron, pamiętamy

Podczas tegorocznej edycji Festynu Komandosa w Dziwnowie miało miejsce zakończenie 2. „Memoriału Mirona”. O inicjatywie, w którą angażuje się coraz większe grono przedstawicieli wojsk specjalnych, rozmawiamy...
Podczas tegorocznej edycji Festynu Komandosa w Dziwnowie miało miejsce zakończenie 2. „Memoriału Mirona”. O inicjatywie, w którą angażuje się coraz większe grono przedstawicieli wojsk specjalnych, rozmawiamy z pomysłodawcą wydarzenia – Mixu, byłym operatorem JWK i instruktorem CSzWS.
Radosław Tyślewicz Zawody „Paramedyk” dla pododdziałów specjalnych

Rozmowa z „Sową” – 10 lat służby w Policji, obecnie w SPKP. Wyszkolonym przez NAEMT w zakresie TCCC, przeszkolonym w zakresie CBRN-E. Czynnym ratownikiem medycznym.
Rozmowa z „Sową” – 10 lat służby w Policji, obecnie w SPKP. Wyszkolonym przez NAEMT w zakresie TCCC, przeszkolonym w zakresie CBRN-E. Czynnym ratownikiem medycznym.
BŁAŻEJ BIERCZYŃSKI: To, co znajdujemy na kolejnych stronach „Człowieka z małą bombą”, to demitologizacja terroryzmu. Zwykle, bowiem, na hasło „terrorysta”, odzewem jest obraz typu „broda, pas szahida, arabski strój”, a tymczasem – jak pokazuje Pan na różnych poziomach, wygląda to zupełnie inaczej, do tego stopnia, że środowisko terrorystów można przyrównać do miniatury społeczeństwa, niekiedy nawet z własną administracją. Jeśli jednak miałby Pan określić jeden największy mit dotyczący terroryzmu, to co by nim było? Pytam o to dlatego, gdyż dysponujemy służbami, siłami i środkami przeznaczonymi do tego, by przeciwdziałać zamachom, zapobiegać im na tyle, na ile to możliwe, ale jednocześnie mamy w głowach filtry, które powodują, że sami siebie dezinformujemy, ograniczamy, przez co nie dostrzegamy czegoś więcej, co pozwoliłoby nam być może w większym stopniu zrozumieć mechanizm działania ugrupowań terrorystycznych, co w dłuższym okresie czasu przełożyłoby się również na większą wykrywalność.
KACPER RĘKAWEK: Moim zdaniem największy mit polega na traktowaniu terrorystów jako osobnej kategorii ludzi, których całe życie – przeszłe, obecne i przyszłe, kręci się wokół działań terrorystycznych lub aktywności do nich prowadzących, jakby terroryzm był całym ich jestestwem. Nie potrafimy, według mnie, przyjąć do wiadomości tego, że po terroryzm może sięgnąć praktycznie każdy. To jest narzędzie, które można zdjąć z półki, skorzystać z niego i na półkę odłożyć, oczywiście, z określonymi konsekwencjami. My zaś traktujemy terrorystów jak osobny szczep, plemię ludzi, w którym albo się jest, albo nie.
W książce pokazuję przykłady ludzi, który weszli w terroryzm, wyszli z niego, po czym – w niektórych przypadkach, do niego wrócili. To jest moim zdaniem największy problem w postrzeganiu terroryzmu: fakt, iż nie przyjmujemy do wiadomości, że jest to coś, po co sięga się w danym momencie, a naszym zadaniem jest przechwycić ludzi nim oni po to rozwiązanie sięgną. A jeśli nie jesteśmy w stanie ich przechwycić, wówczas ten terroryzm musimy im „wybić z głowy”, choć niekoniecznie mam tu na myśli „wybijanie siłowe dużą bombą”, która tych ludzi zlikwiduje. W tym leży, moim zdaniem, może nie największy problem służb, bo te, które się tym tematem zajmują na co dzień, zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, lecz problem społeczno-medialny. W dyskursie, z którym się stykamy, widać, że to jest taki wybór zero-jedynkowy – na całe życie, jak wirus. Albo człowiek ma przeciwciała, które go przed terroryzmem ochronią, albo nie – wówczas - zarażony ideą, człowiek staje się terrorystą. Nam, Polakom, ogólnie trudno rozmawiać merytorycznie o terroryzmie, bo zjawisko to jest dla nas dosyć egzotyczne. I oby pozostało jak najdłużej.
A czy Polska jest w jakikolwiek sposób dla terrorystów atrakcyjna pod kątem działań terrorystycznych? Czy jej „tkanka” społeczna, kulturowa czy jakakolwiek inna, jest w stanie przyjąć terroryzm inny niż typowy terror kryminalny? Czy kraje Europy Środkowo-Wschodniej mają w sobie coś takiego, jakiś system immunologiczny wobec terroryzmu?
Muszą taki mieć, bo nawet jeśli popatrzmy na dane, to te jasno mówią, jaka jest sytuacja: nic się nie dzieje, nie ma zamachów czy aresztowań za przestępstwa o charakterze terrorystycznym. Tylko pamiętać musimy o jednym: jesteśmy jedynym krajem tego regionu, który ma legislację na ten temat i to stosunkowo od niedawna. I tu powstaje pytanie: czy przypadkiem wymiar sprawiedliwości naszych sąsiadów: Czechów, Słowaków czy Bałtów, nie jest niewystarczająco precyzyjny? Czy jego przedstawiciele wiedzą do końca, czy powinni aresztować kogoś za nielegalne posiadanie broni czy już za terroryzm? A nie wiedzą tego, bo nie posiadają legislacji na ten temat, nie mają definicji dla konkretnych działań, więc mogą zatrzymywać ludzi, ale nie zgłaszać ich jako terrorystów, tylko „zwykłych kryminalistów” za działania „typowo kryminalne”, jako że z założenia nie ma na to odpowiedniego paragrafu. Efekt jest i tak ten sam – przestępca trafia do więzienia, choć z pewnością za terroryzm byłby skazany na dłuższy w nim pobyt. Może być więc tak, że obraz naszych sąsiadów jest zatarty, ale tak czy inaczej: aktywności terrorystycznej jest niewiele.
Przeczytaj recezję książki „Człowiek z małą bombą”
Wynika to choćby z uwarunkowań historycznych. Przed 1989 rokiem wszystkie kraje tego regionu – istniejąc w systemie komunistycznym, były zaangażowane – jeśli nie w bezpośrednie wspieranie terroryzmu, to w przymykanie na niego oczu czy pozwalanie na „tranzyt”. Tak było z Węgrami i zamachem na lotnisku w Wiedniu, gdy Węgrzy zorientowali się, iż pełnią rolę „trampoliny” do ataku - zupełnie „po sąsiedzku”.
Istniało przyzwolenie, przymykano oczy na pewne sprawy, aż przyszedł rok 1989. Zmieniły się czasy, terroryzmu „ideologicznego” było mniej, bo wiele ugrupowań rozpadło się. Ich członkowie i przywódcy umierali lub siedzieli w więzieniach, zwłaszcza, że upadł ZSRR, więc ideologia organizacji lewicowych również była w odwrocie, wraz ze wsparciem i zapleczem. Organizacje separatystyczne albo same sobie „strzelały w stopę” albo decydowały się przejść do działań politycznych, czego przykładem był ostatni, sprzed kilku tygodni, „akt agonalny” ETA, to rozbrojenie - równie dobrze mógł on nastąpić 20 lat temu. Przychodzą lata dziewięćdziesiąte i następuje fala terroru kryminalnego, nie tylko u nas, ale również u sąsiadów. To istna eksplozja działań spektakularnej „bandyterki”.
Mój kolega z instytutu w Brnie napisał artykuł „Obszar wolny od terroryzmu?” – ten pytajnik jest tu kluczowy. Opisał w nim zjawisko, o którym rozmawiamy, w Europie Środkowowschodniej. Z tekstu wynikało, że incydentów przemocy politycznej czy religijnej jest niewiele, natomiast dużo jest sytuacji dotyczących przenoszenia, przejazdu, transportu – spojrzał na ten problem od strony logistyki, organizacji zaplecza - w przypadku każdego kraju w regionie. Były to sprawy marginalne, a jedyny spektakularny akt terroryzmu miał miejsce w Bułgarii w 2012 roku, który i tak miał swoje źródło zewnętrzne – za akcję odpowiadał, bowiem, Hezbollah. A więc: znów niemal całkowita cisza.
Czy to jest źle, że się nic nie dzieje? Oczywiście, że nie! Czy to jest nasza wybitna zasługa? Trochę tak, ale trzeba sobie tez powiedzieć szczerze, że kraje tego regionu nie są na radarze większych ugrupowań terrorystycznych, bo nie znaczymy dla nich zbyt wiele. Mamy rok 1998, kiedy Al-Kaida mówi, by atakować Amerykanów i ich sojuszników – prawie nikt się nie ruszył. ISIS nawołuje do tego samego 16 lat później i obserwujemy zupełnie inną reakcję, ale wciąż nie tutaj.
Tu nie ma komu tych zamachów robić, nie ma masy krytycznej , która mogłaby wytworzyć 2, 5, 10, 25, 50 zamachowców. Aby zapewnić choćby zalążek logistyki, potrzebne jest środowisko radykalnego islamu. Musi istnieć pewna baza islamistyczna, z której rodzą się coraz węższe i bardziej radykalne kręgi – polityczne, a następnie nastawione także na działania zbrojne, czyli muzułmanie, następnie „salafici polityczni” i „salafici polityczni-zbrojni”. U nas nie ma tej bazy do tworzenia tego typu grup, chociaż pewnie trudno z ręką na sercu powiedzieć, ilu jest muzułmanów i jaki jest stopień ich radykalizacji. Nie mówię tu o Polsce, ale np. o Węgrzech, gdzie przecież ktoś tym ludziom przybywającym z Bliskiego Wschodu i ruszającym dalej do Europy Zachodniej musi oferować pomoc. Ktoś tym członkom komórek parysko-brukselskich ISIS zorganizował telefony, karty SIM, kontakty, broń, schronienie. Tak się składa, że w Budapeszcie, przy jednej ze stacji metra jest obecna pewna społeczność muzułmańska, istniejąca tam od dawna, gdzie 99,9% ludzi nie ma nic wspólnego z zamachami czy terroryzmem. Jednak widać było wyraźnie mobilizację społeczną ludzi, którzy przychodzili na tę stację, by wspomagać swoich współwyznawców-uchodźców, oferować im pomoc w tłumaczeniach i przeżyciu.
Czy my wszystko wiemy o tych ludziach? Nie, bo trudno jest wejść w to środowisko, za dużo jest barier, choćby tak banalnych jak język. Taka dygresja: Litwini podsłuchiwali rozmowy podejrzanych o działalność terrorystyczną Kurdów, nie mieli tłumacza, nie znali języka, ale nagrywali rozmowy. Przekazali je następnie Amerykanom, a ci – zaskoczeni, zapytali: a co z tłumaczeniem? Na co Litwini rozłożyli ręce, bo nie mieli jak tego obrobić, więc przekazali tylko „surówkę” w obcym, nieznanym im języku.
Nie można więc powiedzieć, że jako region mamy wszystko fantastycznie pod kontrolą. Trzeba zachować pewien procent marginesu na znaki zapytania, bo może nas coś zaskoczyć z zupełnie innej strony, jak np. Norwegów i nie tylko ich zaskoczył Anders Breivik.
Regularnie możemy przeczytać o ćwiczeniach zgrywających różnych służb, międzyresortowych warsztatach, podczas których funkcjonariusze i żołnierze przygotowują się do reagowania na zagrożenia terrorystyczne, np. ataki typu „active shooter”. Czy służby te są przygotowywane także pod kątem kulturowym?
W swojej pracy zajmowałem się badaniem całości systemów antyterrorystycznych i interesowały mnie różne organizacje i instytucje, zagraniczne odpowiedniki naszej Policji, ministerstw spraw wewnętrznych, w mniejszym stopniu służb, bo te nie zawsze chcą się spotykać badaczami itd. – mogłem poznać ich działanie, na tyle, na ile było to możliwe będąc obcym. Muszę powiedzieć, że postęp, jaki się dokonał w porównaniu do sytuacji w 2003 roku, kiedy zaczynałem, jest ogromny. Zmiana wynika z naszej własnej pracy, współpracy z innymi państwami, pomocy zagranicznej, „podpięcia” pod pewne międzynarodowe struktury – bliskie kontakty, także z krajami, które na co dzień mają do czynienia ze zjawiskiem terroryzmu od 40 lat albo i dłużej. Oczywiście, żadne ćwiczenia nie są w stanie przygotować nas na 100%, nie da się przewidzieć wszystkiego, zapobiec wszelkimi możliwym aktom terroru, ale ten „przewrót kopernikański” w podejściu do terroryzmu wśród służb oraz niewielka baza potencjału dla terroryzmu w naszym regionie daje nam pewien spokój. Należy jednak dalej obserwować, uczyć się, wyciągać wnioski, szkolić, wymieniać informacjami, przygotowywać się na ewentualną ewolucję terroryzmu, któremu przyjdzie nam stawić czoła za 10, 20, 30 lat.
Skoro wspomniał Pan o czasie i ewolucji, to w książce pisze Pan, iż każda fala terroryzmu, ideologia, ma swój „okres panowania”, trwający około 40 lat. Zaczęło się od lat 80-tych XIX wieku i anarchistów w Rosji. Czy ma Pan przypuszczenia, co może stać się po 2019 roku?
Cóż, ta teoria z okresowością w tym momencie nieco upada, bo dżihadyzm nie skończy się w 2019. Czy ustąpi innemu rodzajowi? Powiem tak: oby nie ustąpił, bo jeżeli nadejdzie coś gorszego na polu terroryzmu po tym 2019 roku, to naprawdę mamy spore kłopoty. Nie widzę, co prawda, póki co, co by mogło wyprzedzić dżihadyzm, zepchnąć go w cień, jaka idea czy organizacja.
A terroryzm oparty na faszyzmie? Mieliśmy już terroryzm lewicowy, potem islamski…
W tym wypadku mówiłbym raczej o przemocy politycznej, czyli nie o atakowaniu niewinnych ludzi, ale konkretnych celów – instytucji, obiektów rządowych, polityków, pomników, symboli – potrzebnych do osiągnięcia celu dla swojego państwa, ukierunkowaniu go w stronę idei danego ugrupowania, co czyniła również lewica.
W przypadku skrajnej prawicy mamy pewien „problem”. Prawicowy terrorysta nie chce osłabiać państwa, nawet jeśli nie zgadza się z jego obecną polityką. Zamachy uderzające masowo i powodujące wiele ofiar są kontrproduktywne, bo osłabiają państwo, a takiemu terroryście zależy na sile ojczyzny. Ten prosty fakt prowadzi wiele osób z takich środowisk do działalności politycznej – przejęcia struktur, przebudowy od góry, u szczytów władzy, nie oddolnie, poprzez organizację zamachów.
Warto przeczytać: Miasto – Masa – Masakra, czyli o współczesnych i przyszłych konfliktach
Mamy w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech takie organizacje, często o charakterze paramilitarnym, gdzie szeregowi członkowie przychodzą do swoich przywódców i pytają, kiedy rozpocznie się wojna o ich idee, a ci przywódcy ich uspokajają, hamują ich zapał, bo wiedzą, że pójście na wojnę osłabi państwo, a nie na tym im zależy, nie mówiąc już o trafieniu do więzienia nim cokolwiek zdążą osiągnąć. Oni nie chcą siedzieć za kratkami, tylko dokonać zmiany politycznej. To jest proces: ci ludzie zmądrzeli, bo wiedzą, że przemoc polityczna, zamachy itp. do niczego nie prowadzą. Policja by ich wyłapała i na tym by się to skończyło. O wiele bardziej perspektywiczne są działania polityczne, społeczne, stopniowe przejęcia stanowisk w administracji itd. Dlatego nie sądzę, by to ich czas – czas prawicowców, nadszedł po 2019. Skrajna lewica również swój czas miała. Jak się to skończyło – wiemy. Ja bym jednak „postawił” na dżihadystów – że będą się dalej trzymać i to pewnie długo.
A widzi pan szanse na jakieś alianse dżihadystów z jakimikolwiek innymi ruchami czy typowym terrorem kryminalnym?
Szanse są ogromne, bo wszystkie organizacje terrorystyczne, czy ISIS czy Al-Kaida muszą być pragmatyczne, ale akurat dżihadyści mają ten problem, że jeśli zawierają sojusze z innymi ugrupowaniami przeciwko wspólnym celom, to kończy się to wchłonięciem mniejszej grupy przez większą. Sojusz jest więc możliwy – jak najbardziej, ale jest zawierany na warunkach tego dominującego ugrupowania. Na terenie Syrii ISIS występuje w roli sojusznika, panuje odrębność pewnych małych organizacji grup zbrojnych, ale powoli są połykane przez Daesh. Inne się rozpadają, jak te z afrykańskich prowincji, czego przykładem jest Boko Haram, w którym mamy do czynienia z intensywnymi walkami frakcyjnymi.
Natomiast sojusze w poprzek ideologii… Skoro IRA mogła pojechać do Kadafiego, by dostać od niego broń, to jestem w stanie wyobrazić sobie wiele rzeczy. Jak dziś powiedział prowadzący na Uniwersytecie Łódzkim moje spotkanie: żyjemy w czasach postmodernistycznych, gdzie wszystko jest możliwe.
Ciekawa rzecz, o której pisze Pan w książce, co jest, w mojej opinii, znakiem naszych czasów i zaznaczeniem większego problemu społeczno-kulturowego, to moda na tzw. „zagranicznych bojowników”. Żyjemy w „miękkim”, poprawnym politycznie, cywilizowanym społeczeństwie, gdzie kwestionowana jest męskość, wobec czego mężczyźni próbują ją udowadniać uciekając się do przypisywanych im archetypowo ról wojowników. Jadą więc na wojnę, z którą nie mają nic wspólnego i której nie rozumieją raczej do końca. Ten znak czasów – kryzysu męskości, przypomina mi frustrację bohaterów filmu „Football Factory”, którzy - przytłoczeni rzeczywistością wokół, społecznie i kulturowy „uciskani”, wyżywali się na kibolskich „ustawkach”.
Część tego zjawiska to jest wynik mody. Powiedziałbym nawet, że duża część. Ja jestem przyzwyczajony, co napisałem w książce, że zwykle walczy się o jakieś „-izmy” – komunizm, faszyzm, wolność, duże sprawy, nacjonalizm, socjalizm, niepodległość – tak było w naszym kraju. Ale to, co tam zobaczyłem, to było zupełnie coś innego. Nawet jeżeli mówimy o walce o islamizm, to poziom wykonania i zrozumienia wśród tych rekrutów jest raczej niski.
Czy to jest tak, że mamy do czynienia z nowym fenomenem społecznym, polegającym na tym, że współczesny mężczyzna nie ma czego ze sobą zrobić i jedzie na wojnę? Wiem, że można odnieść takie wrażenie, ale niestety trudno do końca odpowiedzieć na to pytanie. My badamy tych, którzy coś faktycznie zrobili, gdzieś pojechali, weszli do jakiejś organizacji, zrobili to i to. Nauka, niestety, natomiast rzadko zajmuje się tymi, którzy byli w tym samym miejscu, a tego nie zrobili – weźmy zamachowców z Brukseli czy Paryża oraz ich kolegów – grali razem w piłkę, byli w tych samych miejscach, ale część z nich w to nie weszła, nie pojechali do Syrii, nie brali udziału w atakach. Gdzie jest ta różnica? Gdybyśmy mieli szukać prostych rozwiązań, to, oczywiście, można powiedzieć, że ludzie nie mają co ze sobą zrobić są sfrustrowani, chcą poczuć adrenalinę, szukają celu w życiu, chcą się wyładować, więc jadą na wojnę. Ale z Europy wyjechało sześć tysięcy ludzi, by walczyć na Bliskim Wschodzie, o Ukrainie nie ma co nawet wspominać, bo to są naprawdę niewielkie liczby. Mamy więc sześć tysięcy, a miliony zostały. Być może jest to kwestia pokoleniowa, z której korzysta ISIS, mówiąc „Ty grasz w „Call of Duty”, my mamy „Call of Duty” na żywo na co dzień – przyjedź!” – patrząc na te narzędzia można powiedzieć, że chyba coś jest na rzeczy, choć może skala tego problemu nie jest tak duża, jak nam się wydaje, ale może to być zalążek pewnego trendu.
Polecamy lekturę: Dżihad w Internecie
Czy jest to zatem nowy rodzaj terroryzmu, czy po prostu stary terroryzm wykorzystujący w ramach „narzędzi naszych czasów” także problemy kulturowo-społeczne XXI wieku? Jak Pan wie, pojawiają się głosy, że mamy do czynienia z nową formą terroryzmu, jako że obecnie zamachowiec może wejść do marketu budowlanego, wziąć siekierę czy sekator i urządzić rzeź, czyli przejść do ataku niemal spontanicznie.
To może być rozpędzona ciężarówka czy inny samochód, sekator albo lepiej nóż, bo jest poręczniejszych dla zamachowca. Trzydzieści czy czterdzieści lat temu brytyjski rząd nie spotkałby się na sesji kryzysowej, gdyby ktoś przejechał cztery osoby w Londynie, a tymczasem teraz się spotyka, oczywiście, z całym szacunkiem dla ofiar, bo to, co się stało, to tragedia. Ciężarówka czy nóż to jednak nadal tylko narzędzia i metody dostosowane do czasów, a reakcja na atak – ta sesja kryzysowa, również jest efektem zmiany.
To, co jest nowego w ISIS, to fakt, że pierwszy raz mamy do czynienia z organizacją terrorystyczną, która praktycznie od samego początku swojego istnienia czy mutacji, myślała o sobie jako o przyszłym zarządcy zdobytego terytorium. I przygotowywała się do tego. Można było śmiać się, że wybierali sobie ministra rybołówstwa, ale pokazywało to skalę ambicji i wizję ich produktu końcowego. Wybierano ludzi pod konkretne stanowiska i funkcje administracyjne, a organizacje terrorystyczne nie dbają o struktury biurokratyczne. Organizacje tego typu interesują się głównie tym, by walczyć - tu i teraz, planują, ale nie do tego stopnia. Al-Kaida nie planowała, kto obejmie przywództwo w takiej czy innej prowincji – nie było i nie ma tam myślenia w takich kategoriach. Rada IRA, która uważała się za coś w rodzaju rządu, nie miała ministra rolnictwa, który miałby wejść na miejsce uciskającego Irlandczyków ministra brytyjskiego. Walka zbrojna dla ISIS to część większego procesu i ten proces jest najważniejszy dla ISIS. Ich interesuje zarządzanie światem. Jeśli coś jest nowe, to skala ambicji i przygotowanie do niej. Oczywiście, nie wszystko się udaje, ale – jak widzimy, udaje się całkiem dużo.
Dlatego też może mówią o sobie Państwo Islamskie, bo myślą w innych kategoriach, o czymś większym.
Tak, mówi się nawet, że ISIS nie chce rozmawiać z Al-Kaidą, bo są czymś więcej niż Al-Kaida, będąca dla nich jedynie organizacją, która powinna dostosować się do Daesh i przed Daesh paść na kolana. Co ciekawe, choć ISIS dąży do demontażu państw i równości w swoich szeregach, ci wspomniani „zagraniczni bojownicy” z Zachodu otrzymują wyższy żołd niż np. ochotnicy z Egiptu, mają także lepsze warunki bytowania, ale to może wynikać z ich wartości propagandowej.
Skoro mowa o pieniądzach, czy widzi pan szansę, by terroryzm islamski można było ujarzmić w taki sposób, w jaki się to stało chociażby przypadku IRA, kiedy głównych aktywistów i przywódców opłacono, by zaprzestali działalności, ofiarowano im dobrze płatne stanowiska, np. w administracji, i możliwość realnego wpływania na los społeczności?
Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, bo ani my nie jesteśmy skłonni się stamtąd wycofać, ani oni nie zaprzestaną dążenia do swoich celów, tak jak i generalnie kraje Bliskiego Wschodu nie byłyby wstanie wycofać się z Zachodu z powodów politycznych, gospodarczych, społecznych. Warunki brzegowe obu stron – nasze oraz ISIS czy Al-Kaidy są takie, że nie mogłoby dojść do żadnego porozumienia.
Brytyjczycy mają specjalistów, którzy uczestniczyli w rozmowach pokojowych w Irlandii Północnej i na podstawie tamtego sukcesu są przekonani, że coś podobnego mogłoby się udać na Bliskim Wschodzie: rozmowa przy wspólnym stole, jakiś kompromis itd. Ja do takich teorii podchodzę z bardzo dużą rezerwą. Jedyny kompromis, jaki sobie wyobrażam, ale wymagałby on bardzo dużej ilości pracy, dyplomacji, dobrej woli obu stron, to pewne porozumienie z Hamasem, bo to twór myślący zupełnie inaczej, elastyczny. Z drugiej strony, pewnych rzeczy – mimo tej wspomnianej elastyczności, nie zrobi nigdy, bo oznaczałoby to, że wszystkie działania do tej pory były bez sensu. Nie ugnie się, musi zachować twarz zbrojną, bo to jest jego DNA, element głęboko zakorzeniony. Nie ma szans na wyodrębnienie skrzydła politycznego, które by potępiło skrzydło zbrojne. Nie mogą stracić twarzy.
Oczywiście, podobne głosy podnosiły się w Irlandii, tylko to jednak były europejskie realia. Adwersarzem IRA było bogate państwo, które miało dosyć ataków i takie które, mogło sobie pozwolić na ten rodzaj rozwiązania. Dodatkowo, na południu była Irlandia, która dawała Brytyjczykom wyraźne sygnały, iż istnieje szansa na dogadanie się. Mieliśmy więc dwa bogate państwa, które były w stanie zapłacić IRA za odłożenie broni za odpowiednie pieniądze.
Na Bliskim Wschodzie coś takiego nie będzie miało miejsca, żadne państwo tam nie wyłoży pieniędzy. Jemen próbował zrealizować podobny projekt, ale nie miał funduszy, zaś centrum deradykalizacji w Arabii Saudyjskiej też nie końca spełnia swoją rolę, choć ludzie tam trafiający żyją w komfortowych warunkach.
Rozmowę rozpoczęliśmy pytaniem o największy mit dotyczący terroryzmu. Analogicznie, jaki będzie zatem największy mit czy też może grzech antyterroryzmu?
Ponownie złe wyobrażenie. „Grzech” czy też problem polega na tym, że antyterroryzm widzimy jako rozwiązanie taktyczne – działanie odpowiednich służb do tego przeznaczonych. Oczywiście, operacje Policji czy innych formacji są bardzo ważne, ale to jest zaledwie ułamek. Możemy używać przecież narzędzi zupełnie innych do tego, by ten obecny czy przyszły terroryzm, zatrzymać, zminimalizować obłaskawić – tj. ludzi, którzy mieliby być w niego zaangażowani. Narzędziem jest choćby to „północnoirlandzkie przekupstwo”. Antyterroryzm nie polega jedynie na zamykaniu terrorystów do więzienia po spektakularnych aresztowaniach, co oczywiście też jest opcją, co robili Hiszpanie z ETA na przemysłową wręcz skalę (odgrażają się, że nie zaprzestaną tego nawet teraz, w świetle ostatnich newsów o ETA), ale jest cała gama rzeczy, sytuacji, narzędzi, by to zjawisko rozpracować i zahamować. Największy grzech i mit antyteroryzmu polega więc na tym, że antyterroryzm w opinii większości ludzi to jest brygada antyterrorystyczna. I to wszystko. Tymczasem, sami operatorzy przyznają, że są tylko szpicą, która pojawia się, gdy inne rozwiązania zawodzą, ostatnią kartą, wyciąganą, gdy już wszystkie inne zostały wyłożone – a tych jest jednak sporo.
Skoro mowa o możliwych rozwiązaniach, także prewencyjnych, z pewnością prowadzi Pan swego rodzaju monitoring mediów pod kątem tego, co pojawia się w prasie, radiu, telewizji, w sieci. Oczywiście, jasną sprawą jest, że media tworzą newsy tak, by się sprzedały jak najlepiej, co czyni z nich twórców nieprawdziwego obrazu terroryzmu i antyterroryzmu. Ale czy piszą również o członkach organizacji takich, jak ISIS, o zachodnich bojownikach, którzy pojechali na Bliski Wschód i wrócili rozczarowani? Czy takie historia są nagłaśniane?
Tak, pojawiają się takie historie, ale jest ich za mało. Mała jest też pula tych, którzy wracają. Część ludzi, którzy wrócili siedzi, w więzieniach, inni wolą się nie ujawniać, bo boją się konsekwencji z obydwu stron – ISIS, jak i naszego wymiaru sprawiedliwości. Jest też taka część, która nadal – mimo wszystko, wierzy. Należy też być ostrożnym i nim opublikuje się pewne historie, należy zweryfikować fakty, bo potem, po jakimś czasie od publikacji, pojawiają się np. filmy, na których nawrócony i rozczarowany Daesh bohater artykułu uczestniczy w egzekucji „niewiernych”, podczas gdy zarzekał się, że owszem, był w ISIS, ale stał z boku, służył na tyłach, nie angażował się w walkę itp. Istnieje pewne ryzyko kupna kota w worku.
Natomiast warto nagłaśniać sprawdzone historie, by z jednej strony przedstawić więcej faktów o ISIS, zilustrować to szaleństwo i skalę popełnianych zbrodni, ale również, by pokazać, że terroryzm to nie jest domena Bliskiego Wschodu czy ludzi psychicznie chorych, jak kiedyś próbowano udowodnić na podstawie wyników badań, o czym też wspominam w książce. Pojechali tam Europejczycy o różnych korzeniach, wykształceniu, zawodach, ale ogólnie rzecz biorąc ludzie z naszego kręgu kulturowego.
To jest największa tragedia naszych czasów, że nie potrafimy zrozumieć, jak to jest, i szczerze powiem, że nie będę udawał, że w książce znajdzie się odpowiedź na to pytanie: jaka kombinacja czynników decyduje o tym, że ktoś sięga po działania terrorystyczne, decyduje się wyjechać, przekracza granicę wchodząc w coraz węższe kręgi radykalizmu islamskiego? Przypuszczam, że i tak skończyłoby się na indywidualnych wyborach. Ktokolwiek twierdzi, że zna odpowiedź na to pytanie, w mojej opinii, mija się z prawda. To nie jest podział na czarne i białe. A nawet świadomość pełnego spektrum szarości nie gwarantuje rzetelnych odpowiedzi. Ja w książce starałem się pokazać te właśnie odcienie między czernią a bielą – jestem świadomy, że mój opis nie jest idealny. O kolejnych będę musiał napisać po prostu kolejną książkę, a materiału nie brakuje. I to tyle.
* * *
Kacper Rękawek (ur. 1981) – ekspert do spraw terroryzmu i jego zwalczania. Ukończył studia doktoranckie na Queen’s University Belfast, następnie związany z Uniwersytetem SWPS, Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych, University of St. Andrews, obecnie w GLOBSEC Policy Institute w Bratysławie. W ramach prowadzonych badań rozmawiał z ponad pięćdziesięcioma terrorystami w Egipcie, Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz ponad setką antyterrorystów z dwudziestu krajów. Od dwóch lat śledzi losy obcokrajowców, którzy wyjechali walczyć na Ukrainę. Autor pierwszej książki porównującej ze sobą odłamy Irlandzkiej Armii Republikańskiej, redaktor książek dotyczących organizacji terrorystycznych wydanych zagranicą. Członek European Expert Network on Terrorism Issues oraz Society for Terrorism Research.