Walka i ratowanie zawsze na 100% - spotkanie z WIR-em
"Wieczór z Weteranem" w Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa

St. sierż. Krzysztof Pluta "WIR" - były operator i medyk Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca podczas "Wieczoru z Weteranem"
Jeśli coś robi, to tylko na 100%. Medycyna pola walki to jego pasja. Jest legendą Jednostki Wojskowej Komandosów, a jednocześnie pozostaje „zwykłym facetem”, szanującym ogromnie życie i drugiego człowieka. WIR, czyli st. sierż. Krzysztof Pluta, bo o nim mowa, był gościem kolejnego spotkania z cyklu „Wieczór z Weteranem”, które odbyło się 10 stycznia w Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa w Warszawie. Opowiadał o początkach służby, o walce i ratowaniu ludzkiego życia oraz o tym jak, po odejściu z JWK, szkoli w dziedzinie TCCC. Spotkanie poprowadziła Agata Ring.
Zobacz także
Radosław Tyślewicz Historia powstania standardu TC3 w wojsku i służbach mundurowych

Zarówno staza, jak i tamowanie krwotoków będących efektem oddziaływania środków walki na siłę żywą, nie są niczym nowym w kontekście prowadzenia działań militarnych. Dlaczego więc tyle uwagi przykłada...
Zarówno staza, jak i tamowanie krwotoków będących efektem oddziaływania środków walki na siłę żywą, nie są niczym nowym w kontekście prowadzenia działań militarnych. Dlaczego więc tyle uwagi przykłada się obecnie m.in. w armiach NATO do TCCC? Co leży u źródeł zmiany filozofii zapewnienia pomocy medycznej i zwiększenia przeżywalności żołnierzy i funkcjonariuszy podczas operacji bojowych oraz na czym polegają główne założenia tego standardu, przedstawiamy w treści niniejszego artykułu.
Mateusz Orzoł Pierwsza pomoc na pokładzie turbiny wiatrowej

Niezależnie od miejsca czy typu zdarzenia, pewne aspekty pierwszej pomocy pozostają niezmienne. Naszym największym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej osoba poszkodowana będzie oczekiwać na pomoc, tym jej...
Niezależnie od miejsca czy typu zdarzenia, pewne aspekty pierwszej pomocy pozostają niezmienne. Naszym największym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej osoba poszkodowana będzie oczekiwać na pomoc, tym jej szanse na przeżycie są mniejsze. Różne seriale i filmy o tematyce medycznej przyzwyczaiły nas do szukania pomocy u profesjonalistów – ratowników, pielęgniarek, lekarzy czy strażaków. Jednak aby te służby mogły zadziałać, niezbędne są podstawowe czynności, wykonywane przez świadków zdarzenia – być...
Krzysztof Miliński Staza taktyczna - fenomen na polu walki

Staza taktyczna w ostatnich latach zyskała na popularności. Dzisiaj praktycznie nikt w służbach mundurowych nie wyobraża sobie, aby w indywidualnym wyposażeniu służbowym mogło zabraknąć właśnie opaski...
Staza taktyczna w ostatnich latach zyskała na popularności. Dzisiaj praktycznie nikt w służbach mundurowych nie wyobraża sobie, aby w indywidualnym wyposażeniu służbowym mogło zabraknąć właśnie opaski uciskowej. Skąd zatem wziął się fenomen stazy taktycznej i co medycyna pola walki zyskała dzięki jej zastosowaniu? W artykule przedstawimy mocne i słabe strony tego rozwiązania, a wnioski oprzemy na życiowych doświadczeniach autora ze służby.
Od zawsze chciał być żołnierzem. Jeśli dla kogoś brzmi to banalnie, niech przypomni sobie swoje marzenia z dzieciństwa czy wieku nastoletniego. WIR swoje marzenie spełnił, choć jeszcze wtedy, gdy myślał, co dokładnie zrobi po maturze zdanej w 1998 roku, „komandos” – jak sam przyznaje, był dla niego wielkim facetem z nożem w zębach, który śpi w lesie, je surowe mięso, a wrogów zabija spojrzeniem.
Pech chciał, że gdy zgłosił się do WKU, obowiązywała zasada rejonowości. Choć starał się dostać do JW 4101, bo zawsze chciał służyć z najlepszymi, to z uwagi na zameldowanie w Łasku, przydział otrzymał do Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Przeciwlotniczej w Koszalinie (jak się okazało, wolne miejsce, które mogłoby jemu przypaść, otrzymał człowiek, który zrezygnował po dwóch tygodniach). Nie załamał jednak rąk – zgodnie z zasadą, która jest jego życiowym credo, że albo nie robi czegoś w ogóle, albo poświęca się w 100%, służbę w przydzielonym miejscu realizował z zapałem, chłonął wszystko, co mogło mu się przydać w życiu. Jak stwierdził, nawet teraz, po kilkunastu latach, byłby w stanie rozłożyć i złożyć „pelotkę”, której konstrukcję musieli poznać wszyscy żołnierze z Koszalina. Zamiast po czterech miesiącach, dzięki pełnemu zaangażowaniu, WIR opanował temat w sześć-siedem tygodni (obecni na spotkaniu słuchacze z pewnością żałowali, że w Centrum Weterana nie ma akurat żadnej „pelotki” – pokaz byłby fascynujący!).
Polecamy lekturę: „Lubliniec”
Rok później WIR trafił do Lublińca – do ówczesnego 1. Pułku Specjalnego Komandosów, gdzie rozpoczął służbę o trzech specjalnościach: kierowca, zwiadowca i sanitariusz.
- Moje przygotowanie do tej służby wyglądało tak, że posiadałem prawo jazdy kategorii B. O działaniach zwiadowczych nie wiedziałem nic, a znajomość zagadnień medycyny pola walki ograniczała się do tego, że jeśli ktoś zatnie się nożem, to trzeba przyłożyć bandaż czy plaster – żartował podczas „Wieczoru z Weteranem”.
Na początku podchodzono do niego z rezerwą - był żołnierzem, który przyszedł z zewnątrz - pozostali koledzy z oddziału zaliczyli już szkolenie bazowe w Lublińcu. Jednak wszyscy ci, którzy choć przez chwilę zwątpili w jego umiejętności, mieli się wkrótce przekonać, jak bardzo się mylili.
WIR, szkoląc się w trzech dziedzinach, inwestował również w naukę języka angielskiego, którego znajomość nie była wcale taka oczywista w szeregach Wojska Polskiego, nawet w jednostkach specjalnych. Wiedział, że bez możliwości swobodnej komunikacji w obcym języku, obowiązującym niemal na całym świecie, nie będzie możliwy pełny (na 100%!) rozwój.
Obejrzyj galerię zdjęć: Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca
Można powiedzieć, iż to właśnie znajomość angielskiego zdecydowała o tym, iż to właśnie jego wysłano na kurs JTAC (ang. Joint Terminal Attack Controller), który dla polskich żołnierzy był zupełną nowością, egzotyczną ciekawostką.
- To było na zasadzie „zna angielski – niech leci”. I gdy poinformowano mnie, że zostałem skierowany na taki kurs, usłyszałem jedynie bardzo lakoniczne wyjaśnienie, że będę „rozmawiał z samolotami” – wspomina st. sierż. Krzysztof Pluta. – I z takim wyobrażeniem na ten kurs się udałem, co szybko zostało zweryfikowane przez rzeczywistość. Naprowadzanie myśliwców na cel, ćwiczenia z użyciem ostrej amunicji i bomb, faktycznie niszczenie obiektów potężną bronią nijak się miało do siedzenia „w ciepełku” w wieży kontroli lotów.
WIR walczył i ratował życie w Macedonii, Iraku, Afganistanie. Podczas swojej pierwszej misji zagranicznej, trwającej trzynaście miesięcy (zamiast maksymalnie trzech, jak przypuszczali niektórzy) odpowiadał za ochronę obserwatorów NATO, którzy uczestniczyli m.in. w spotkaniach dotyczących zawieszenia broni między zwaśnionymi stronami. Polacy jeździli nieopancerzonymi samochodami (Honker wersja „soft-top”), mieszkając w wynajętym domu w górach – w okolicy, gdzie inni bali się przyjeżdżać z uwagi na realne ryzyko ostrzelania czy wjechania na minę (dlatego komandosi z Lublińca sami musieli zadbać np. o posiłki i sami po nie jeździli). Zresztą, wracając z jednego ze spotkań, oddział WIR-a przejechał wskazaną teoretycznie bezpieczną drogą, która później okazała się zaminowana.
- Potem dowiedzieliśmy się, że na tej samej drodze, na podłożonym ładunku, wyleciał w powietrze samochód niemieckiego zespołu. Nas uratował chyba rozstaw kół – wspomina WIR.
Dochodziło też do zabawnych sytuacji, jak wówczas, gdy do domu, który zajmowali, przyszedł wzburzony Macedończyk, domagający się natychmiastowego ukarania jego sąsiada-złodzieja. Ów sąsiad ukradł podobno zakopane za domem poszkodowanego dwie miny, które rozgniewany mieszkaniec wioski chciał właśnie gdzieś podłożyć. Rozjemcze zadanie powierzono w tej kwestii, na szczęście, komuś innemu.
Zobacz także: Polskie Wojska Specjalne - wystawa zdjęć i pamiątek w Centrum Weterana
St. sierż. Krzysztof Pluta odbył łącznie siedem misji. Po dwa razy był w Macedonii i Iraku, trzy razy w Afganistanie. Tam zdobywał doświadczenie z zakresu medycyny pola walki. Jako żołnierz-medyk JW Komandosów z Lublińca, np. działając w Afganistanie w zespole TF-50 (Task Force 50), uczestniczył w operacjach wysokiego ryzyka, często ratując życie pod ogniem. Wróciwszy do bazy, nie odpoczywał po trudach kolejnego zadania, ale zgłaszał się na ochotnika do pełnienia całodobowego dyżuru z Amerykanami, by jeszcze więcej się nauczyć.
W każdej chwili był gotowy do wskoczenia na pokład śmigłowca ratunkowego. Czasem wzywano go w momencie, gdy akurat np. brał prysznic - wpadał wówczas niekompletnie umundurowany, mokry, z pianą od szamponu na głowie. Powodował tym ubaw amerykańskich kolegów, ale jednocześnie podziwiali go oni za determinację i zaangażowanie w niesieniu pomocy i to, jak „Chris” bardzo chce się uczyć, by ratować ludzkie życie. Podczas jednego z wezwań wspólnie z innym medykiem „łatał” siedmiu ciężko rannych G.I. - chłopaki, ofiary eksplozji „ajdika”, mieli uszkodzone tętnice, urwane kończyny – walka i ratowanie trwała 45 minut. W tamtych realiach były to wieki, tragiczna względność czasu. Tę akcję WIR zalicza do swoich najbardziej ekstremalnych doświadczeń.
Ratował Polaków, Amerykanów, Afgańczyków, w tym Talibów. Podczas "Wieczoru z Weteranem" wspominał też o bolesnych dla niego wydarzeniach. Pewnego dnia przyszło mu ratować dziewczynkę z raną postrzałową - rzekomo sama, według ojca, postrzeliła się z "kałasznikowa". Dziecko udało się uratować, dostała leki, które miały jej pomóc wrócić do zdrowia, ale z uwagi na fakt, iż była "lokalsem", nie trafiła do szpitala wojskowego, a miejscowego. Po kilku dniach WIR razem z kolegą, z którym zajmował się małą Afganką, postanowili sprawdzić, jak się czuje. Niestety, dziecko zmarło w wyniku komplikacji, którym zapobiec miały przekazane leki – okazało się, iż ktoś je ukradł.
– Od tego momentu przestałem się interesować losem moich pacjentów, tym, co działo się z nimi potem – przyznaje były komandos.
Warto przeczytać: „Lubliniec.pl Cicho i skutecznie”
Doświadczenie w ratowaniu życia ludzkiego WIR wynosił nie tylko z pola walki, z obserwacji, jak robią to inni, ale z licznych kursów. Jest pierwszym Polakiem, który ukończył prestiżowe i bardzo trudne szkolenie SOCM (Special Operations Combat Medic) w USA, kosztujące 300.000 dolarów. To tam, zdobył wiedzę i umiejętności z dziedziny TCCC (Tactical Combat Casualty Care), pozwalające mu podtrzymać życie rannego przez 72 godziny (nie zawsze, bowiem, ewakuacja rannego może nastąpić natychmiast).
Kurs dosłownie musiał sobie „wychodzić” – dzięki swojemu uporowi (który jest jedyną wadą, o której wspominają jego koledzy z jednostki), konsekwentnemu drążeniu tematu, niemal codziennym telefonom do Ambasady Stanów Zjednoczonych i osobistym wyprawom do konsulatu kilka razy w miesiącu, udało mu się zakwalifikować. Bardzo pomocna okazała się wspomniana znajomość języka angielskiego, bez którego – w przypadku fachowej terminologii medycznej, trudno byłoby się czegokolwiek nauczyć. Na miejscu, okazało się jednak, że na WIR-a czeka, przed ostateczną decyzją o przyjęciu, jeszcze jeden test – właśnie z języka angielskiego.
- Kilkanaście razy sprawdzałem każdą odpowiedź, czy aby na pewno jest właściwa. Strasznie przeżywałem ten egzamin, bo od najmniejszej pomyłki zależało „być albo nie być” na kursie. Byłem jedną z 26 osób, nie znałem ich ani ich możliwości. Na szczęście udało się. Zdałem na 100%.
WIR przyznaje, że kurs był bardzo wymagający – ogrom wiedzy, jaki należałoby przyswoić w bardzo krótkim czasie, sprawiał, że medyk nie raz miał ochotę cisnąć książkami o ścianę. Ale zamiast tego… rzucił palenie.
- Paliłem dwie paczki dziennie. Uwielbiałem palić, papierosy mi smakowały. Nie wyobrażałem sobie poranka bez kubka czarnej kawy i trzech papierosów. Ale potem doszedłem do wniosku, że jak mam stracić kwadrans w ciągu dnia na zejście do palarni, wypalenie papierosa i powrót do siebie, to wolałem już ten czas poświęcić na naukę.
Polecamy lekturę: Task Force-49/Task Force-50
W ramach kursu, WIR musiał zaliczyć różne aspekty i zagadnienia medyczne w cywilnym szpitalu. Była to placówka w Tampie na Florydzie, gdzie działał na tzw. „trauma room”, ostrym dyżurze i gdzie bardzo często pod jego opiekę trafiały ofiary porachunków gangów, napadów – z ranami postrzałowymi i ciętymi. Największym wyzwaniem okazało się jednak coś zupełnie innego.
- Gdy kurs zbliżał się do końca, miałem niemal wszystkie rzeczy zaliczone. Zostały mi pojedyncze zabiegi w kilku miejscach… i 10 porodów do odebrania, czego w ogóle się nie dotykałem do tej pory. Odsuwałem to ciągle na potem. Ale przyszedł moment, kiedy musiałem się z tym zmierzyć. Poszedłem więc na porodówkę, przedstawiłem się, a tam pani przywitała mnie słowami „niech pan idzie do siódemki, tam mamy pełne rozwarcie” , więc od razu zostałem rzucony na głęboką wodę, żadnego wstępu, powitalnej kawki, herbatki. Wchodzę, a tam piętnastolatka – dziecko rodzące dziecko!
Poród się udał. WIR, z racji tego, że na sali nie było ojca, miał zaszczyt przecięcia pępowiny dziecka.
- Pamiętam, jak dziś, każdy z dziecięciu odebranych porodów, ale ten szczególnie. Byłem tak przejęty i wzruszony, że na karcie zdrowia tego małego człowieczka, który dopiero przyszedł na świat, napisałem dla niego po polsku życzenia.
Kurs SOCM to nieustający, podzielony na etapy egzamin, który kończy pozytywnie średnio mniej niż co drugi uczestnik. W grupie, w której znalazł się WIR-a było łącznie 67 osób. Zdały 23. W tym WIR.
Zobacz także: JW Komandosów ćwiczy z F-16
Pomimo świadomości posiadanej wiedzy i umiejętności, st. sierż. Krzysztof Pluta pozostaje człowiekiem skromnym, pełnym pokory wobec życia i śmierci, co słychać "miedzy słowami" w jego wypowiedziach, jak również pełnym szacunku dla swoich poprzedników – ludzi, których wartości kontynuował jako żołnierz „Lublińca” – jednostki kultywującej tradycje m.in. Batalionów Armii Krajowej „Zośka”, „Parasol” i „Miotła”, oraz szacunku dla innych żołnierzy, z którymi służył.
- Nie byłem jedynym polskim medykiem latającym z Amerykanami. Latali też, pomagali i szkolili się tam świetni specjaliści z GROM-u – wspominał w Centrum Weterana.
W 2014 r. st. sierż. Pluta otrzymał „Buzdygana” – nagrodę „Polski Zbrojnej”. Wyróżnienie dedykował Halinie Jędrzejewskiej „Sławce” – sanitariuszce Powstania Warszawskiego, która 1 sierpnia 1944 miała 17 lat – ratowała życie jako liniowa sanitariuszka Batalionu „Miotła”, w kompanii „Jerzyki”, gdzie przeszła cały szlak bojowy Zgrupowania „Radosław”.
- Nie ma różnicy między II wojną światową a współczesnymi konfliktami w kwestii ran. Jest broń palna, są materiały wybuchowe, rany postrzałowe, szarpane, urwane kończyny. W tej chwili dysponujemy wszystkimi możliwymi zdobyczami medycyny, mamy ogromne możliwości ratowania ludzkiego życia, choć nie zawsze, oczywiście, się to udaje – mówił WIR. – Tymczasem Pani Halina rzucała wyzwanie śmierci, opatrując powstańców kawałkami pociętych prześcieradeł, niejednokrotnie pod ogniem. To jest prawdziwe bohaterstwo i wzór do naśladowania!
Sprawdź szczegóły: JWK szkoli afgańskich antyterrorystów z ATF-444
Obecnie WIR prowadzi swoją firmę W.I.R. SOF-MED-CENTER, w której szkoli kolejnych ratowników medycznych – cywilnych i ze służb mundurowych, jak również kontraktowych ochroniarzy pływających na statkach – podobnych mu pasjonatów ratowania ludzkiego życia. Choć, jak mówi, jest to działalność komercyjna, nadal zasadą jest „albo 100%, albo w ogóle”, system zero-jedynkowy.
- Tutaj nie ma drugiej szansy. Gdy jesteś saperem czy breacherem i nie uda ci się rozwalić drzwi, zakładasz drugi silniejszy ładunek i je wyważasz. Jeśli jesteś snajperem, zawsze masz szansę oddać drugi strzał. W przypadku ludzkiego życia, jeżeli się pomylisz, drugiej szansy nie będzie – twój podopieczny umrze. Jeśli więc ktoś nie opanuje materiału, nie zrobi wszystkiego na 100%, nie ma mowy o otrzymaniu certyfikatu ukończenia kursu.
Dlatego między innymi WIR, zapytany o to, co poradziłby ludziom chcącym szkolić się w jego profesji, mówi, aby dobrze zastanowili się na tym, czy faktycznie tego chcą.
- W filmach widzimy, jak medycy ratują życie i wszystko dobrze się kończy. Tak niestety nie jest zawsze, nie każde życie uda się uratować. I z tą świadomością trzeba żyć.
Czy brakuje mu służby? Były podoficer JWK twierdzi, że tak wszystko sobie zaplanował, by zaraz po wyjściu z wojska mieć wypełniony czas. Przyznaje, że skala jego przedsięwzięcia nieco go zaskoczyła i momentami przerasta – kalendarz szkoleń pęka w szwach. Z jego wiedzy i doświadczenia będą korzystali także żołnierze sił specjalnych podczas szkolenia NATO-wskiego na przełomie lutego i marca. Brakuje mu czasem adrenaliny, która – jak ostrzegał, bardzo uzależnia.
WIR żyje jednak nie tylko pracą, ale cieszy się również życiem rodzinnym z żoną i dwiema córkami. Starsza z nich, ośmiolatka, pod jego okiem opanowała zasady udzielania pierwszej pomocy. WIR otrzymuje propozycje wyjazdów na misje, ale z nich nie korzysta – jego misja i realizacja życiowej pasji mają swoje miejsce gdzie indziej.
Jego były dowódca, pułkownik Wiesław Kukuła, który dowodził Jednostką Wojskową Komandosów, powiedział kiedyś, że gdyby kiedykolwiek miał po niego przylecieć MEDEVAC, to chciałby, aby WIR był na jego pokładzie – to jedna z najlepszych rekomendacji, jakie można usłyszeć.
Przeczytaj również: Nowy dowódca Jednostki Wojskowej Komandosów
Kończąc relację ze spotkania z „Komandosem Medycyny”, pozostaje mi życzyć nam wszystkim (w nawiązaniu do słów płk Kukuły), abyśmy – jeśli kiedykolwiek znajdziemy się w sytuacji wymagającej pomocy ratowników medycznych, trafili na takich pasjonatów i profesjonalistów, „walczących i ratujących”, jak on, a być może nawet na jego kursantów. Tym, czego dokonał, i co potrafi, WIR-u zawstydziłby niejednego „twardziela” z nożem w zębach!
P.S. Niestety podczas spotkania, st. sierż. Pluta nie zdradził, skąd pochodzi jego pseudonim „WIR” (etymologię znają podobno tylko dwie osoby). Była to jednak okazja do wspólnej zabawy uczestników spotkania i konkursu, w którym zadaniem było właśnie odgadnięcie znaczenia „ksywki”. Jako że nie można było ocenić trafności propozycji publiczności (podobno nikomu nie udało się zbliżyć do faktycznej wersji), WIR wybrał trzy mu najbliższe i najbardziej kreatywne odpowiedzi. Zwyciężczyni, której zdaniem „WIR” pochodzi od „wirusa” i „zarażania pasją”, weźmie udział w organizowanym przez W.I.R. SOF-MED-CENTER kursie TCCC. Gratulujemy!