Historia, którą mam do opowiedzenia, może być ciekawa dla wielu osób
Rozmawiał: Tomasz Łukaszewski

Źródło: Archiwum własne Andrzeja Kruczyńskiego
O początkach JW GROM, szkoleniu żołnierzy sił specjalnych, misjach zagranicznych i legendarnych 72 godzinach rozmawiamy z Andrzejem Kruczyńskim "Wodzem", autorem książki "72 godziny", byłym oficerem JW GROM, uczestnikiem działań specjalnych i misji zagranicznych.
Zobacz także
Tomasz Łukaszewski Podążamy za europejskimi i światowymi trendami

Rozmowa z mł. insp. Krzysztofem Jarmuszem, dowódcą Samodzielnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji w Łodzi.
Rozmowa z mł. insp. Krzysztofem Jarmuszem, dowódcą Samodzielnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji w Łodzi.
Tomasz Łukaszewski Cywil na wojnie

O tym, co musi zrobić cywil, by przetrwać w warunkach współczesnego konfliktu zbrojnego lub sytuacji kryzysowej, „SPECIAL OPS” rozmawiał z Kafirem i Adamem „Kaczorem” Kaczyńskim – autorami książki „Cywil...
O tym, co musi zrobić cywil, by przetrwać w warunkach współczesnego konfliktu zbrojnego lub sytuacji kryzysowej, „SPECIAL OPS” rozmawiał z Kafirem i Adamem „Kaczorem” Kaczyńskim – autorami książki „Cywil na wojnie”.
Tomasz Łukaszewski Powinniśmy uczyć się od ukraińskich sił specjalnych, jak wygląda współczesny konflikt

Na temat przebiegu wojny w Ukrainie, możliwych scenariuszy jej zakończenia oraz roli sił specjalnych podczas tego konfliktu rozmawiamy z ppłk. (rez.) Andrzejem Kruczyńskim – byłym oficerem JW GROM.
Na temat przebiegu wojny w Ukrainie, możliwych scenariuszy jej zakończenia oraz roli sił specjalnych podczas tego konfliktu rozmawiamy z ppłk. (rez.) Andrzejem Kruczyńskim – byłym oficerem JW GROM.
SPECIAL OPS: Pierwsze zdanie, jakie zawarł Pan w „72 godzinach” to pytanie: dlaczego napisałem tę książkę? Czy może Pan na nie odpowiedzieć?
Andrzej Kruczyński: W książce oczywiście to wyjaśniam i moglibyśmy tam czytelników odesłać, ale trzeba powiedzieć, że powodów było kilka. Pierwszy jest taki, że od wielu lat działam na forach internetowych i czasami pisałem tam o historii Gromu i tych odległych czasach sięgających lat `90. Zamieszczane przeze mnie wpisy i zdjęcia spotykały się z życzliwym odbiorem, a ludzie prosili o kolejne. To mnie zainspirowało. Uznałem, że należy temat rozwinąć, a historia, którą mam do opowiedzenia może być ciekawa dla wielu osób. Głównie z tego powodu chciałem podzielić się moimi doświadczeniami. Wiedziałem doskonale, że albo teraz albo nigdy. Jakbym czekał kolejne kilkanaście lat, to byłoby już za późno. Byłaby to już taka preprehistoria. Zatem teraz był na to dobry moment.
Czym są tytułowe „72 godziny”?
W jednym zdaniu trudno odpowiedzieć na to pytanie. Te 72 godziny ciągną się za mną od kilkudziesięciu lat. To jest taki maksymalny czas, w którym żołnierz sił specjalnych jest w stanie wykonywać zadania bojowe. To nie znaczy, że nie śpi 72 godziny, ale gdy zna swój organizm i jak ma kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, aby odreagować, to przy odpowiednim zarządzaniu swoim organizmem i swoim akumulatorem jest faktycznie w stanie funkcjonować te 72 godziny. To jest taki maksymalny czas, gdzie możemy być skoncentrowani i podołać zadaniom, które przed nami się stawia. Moje pierwsze 72 godziny były jeszcze w cywilu, kiedy miałem takie epizody, gdzie potrafiłem nie spać trzy dni. Później, kiedy byłem w szkole oficerskiej, były takie legendarne przepustki związane z 72 godzinami, podczas których z Wrocławia musiałem dojechać do mojego domu pod Hrubieszów na ścianę wschodnią. Tam przebywałem kilkanaście godzin, a później wracałem z powrotem do Wrocławia. Można powiedzieć, że to były trzy dni maksymalnie intensywne, snu było bardzo mało i trzeba było jakoś funkcjonować. Trafiając do Gromu byłem kilkanaście razy w różnych zakątkach świata, gdzie musiałem działać w te legendarne 72 godziny. To jest taka myśl przewodnia, taki maks., co żołnierz może z siebie dać, żeby zdroworozsądkowo działać, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i innym.
Zdarzały się jakieś akcje, które przekraczały 72 godziny?
Oczywiście, że zdarzały się takie akcje. My nigdy nie działamy w pojedynkę. Żołnierz sił specjalnych charakteryzuje się działaniem zespołowym, zamiennością funkcji. Jeżeli jedziemy, płyniemy lub lecimy gdzieś na akcje, gdzie jesteśmy daleko za linią naszych wojsk, na terytorium nieprzyjaciela, to musimy odpowiednio zarządzić, i w przemyślany sposób, naszymi siłami oraz zasobami. Część z żołnierzy może prowadzić np. rozpoznanie celu, część śpi, część czuwa, a część ubezpiecza. Później, jak jest ten kluczowy moment żeby działać, musimy wszyscy być sprawni i gotowi. Nie możliwością jest działać ciągle na full, to jest awykonalne oraz bardzo groźne w skutkach.
Kim są według Pana współcześni komandosi? Czy jest jakaś definicja, którą według Pana można najlepiej ich scharakteryzować?
To temat rzeka. Zresztą komandosi nie lubią, jeżeli mówi się o nich komandosi. Wolimy określenie żołnierz sił specjalnych, który lepiej oddaje charakter naszej służby. Żołnierz sił specjalnych to też szeroki wachlarz działań. Może być wyspecjalizowany w tzw. taktyce niebieskiej, czyli wszystko co jest związane z wodą; to może być super spadochroniarz, czy żołnierz z tzw. taktyki czarnej czyli jest to miks umiejętności. Co go wyróżnia? Na pewno niesamowite niestandardowe i specyficzne szkolenie. To nie jest żołnierz sił konwencjonalnych, z którymi czasami żołnierz sił specjalnych współdziała. Wszystko na swój sposób jest specyficzne, jest po prostu z najwyższej półki np. wyposażenie. Żeby je odpowiednio wykorzystać w 100 procentach, operować czymś takim, żołnierz sił specjalnych musi przejść odpowiedni trening. Nie taki, który trwa kilka tygodni, czy nawet kilka miesięcy, tylko taki, który jest permanentny i prowadzi do pełnego opanowania danego zagadnienia. Kiedy przyszedłem do Gromu na początku lat `90 to myślałem, że to czym dysponujemy to szczyt naszych możliwości. Okazało się jednak, że każdy rok przynosi nowe możliwości, a rozwiązania są rewolucyjne. Współczesny żołnierz śmieje się z tego, czym myśmy kiedyś dysponowali, ale śmiem twierdzić, że ten sam żołnierz, który zobaczy co on ma teraz, a to co pojawi się za 5-6 lat, wówczas sam będzie się śmiał z tego, czego używał współcześnie.
W Grom był Pan od początku funkcjonowania jednostki, kiedy działała ona jeszcze w strukturze MSW? Co najbardziej wspomina Pan z tamtych czasów? Jak wspomina Pan początki Jednostki Wojskowej 2305?
Początki były naprawdę niewiarygodne. Grom był przez kilka lat w strukturach MSW. Takie były decyzje i tak sobie założył twórca jednostki płk. Petelicki. Może było łatwiej pewne rzeczy przeprowadzić, może nie było tylu obostrzeń, dzięki czemu mogliśmy pewne rzeczy wykonywać i trenować tak jak nam nakazywali nasi kooperanci. Na pewno wszystko było nowe. My, tak dla przykładu, na początku lat `90 dostaliśmy noktowizory, dostaliśmy nową broń od kolegów ze Stanów Zjednoczonych. To wszystko nas bardzo motywowało do pracy, były pierwsze treningi z legendarnym SASem, legendarną DELTĄ. Jeszcze kilka lat wcześniej byliśmy przecież w zupełnie innym systemie, a w latach `90 obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Trzeba było się w niej odnaleźć. Co było niesamowite, to fakt, że płk. Petelicki przekonał naszych kolegów z innych krajów do współpracy z nami, oni nam zaufali, postawili na nas, wyposażyli nas w nowoczesny sprzęt krótką oraz długą, dostaliśmy granatniki, kamizelki taktyczne, kamizelki kuloodporne oraz dużo innego drobniejszego bardzo przydatnego sprzętu i po kilkunastu latach, mówię o wydarzeniach w Iraku, powiedzieli: chcemy Was sprawdzić; inwestowaliśmy w Was przez kilkanaście lat, to pokażcie teraz na co Was stać.
Proszę przybliżyć naszym czytelnikom, skąd wywodzili się pierwsi ochotnicy? Czym się różnili, a co ich łączyło?
Ochotnicy trafiali z różnych jednostek. To były oczywiście także jednostki specjalne Wojska Polskiego, które w tamtym czasie funkcjonowały. Ja i moi koledzy mieliśmy to szczęście, że zwerbowali nas od razu po szkole oficerskiej. Kończąc ZMEH trafiłem od razu do Gromu i nie musiałem iść do żadnej innej jednostki. Część kolegów przyszła bezpośrednio z jednostek antyterrorystycznych Policji. To był taki fajny miks różnych doświadczeń. Nasi koledzy ze Stanów Zjednoczonych dali nam wskazówki jak działać, jak funkcjonować, ukierunkowali nas pod różnym kontem. To była taka wartość dodana. Pojawił się też taki moment po kilku latach, że do jednostki mogli przychodzić też ludzie z cywila. To też było niesamowite, bo oni wnosili inne spojrzenie na pewne rzeczy, takie bardzo niekonwencjonalne, co jest domeną sił specjalnych, które mają działać w innych sposób, aby zaskoczyć przeciwnika. Oni w tym wiedli prym. Żołnierz jest na swój sposób zaszufladkowany, nauczony regulaminów i określonego sposobu postępowania, a oni łamali te schematy. To nas napędzało do pracy. Dyskutując, wspólnie wypracowaliśmy pewne przydatne standardy, które później sprawdzały się zarówno na treningu jak i na pokazach, ale także w boju.
Czym różni się szkolenie w jednostkach specjalnych obecnie od tego z początku lat `90? Czy to tylko kwestia wprowadzenia nowych rodzajów uzbrojenia i taktyki, czy również metod szkolenia? Jak duże zmiany nastąpiły pod tym względem?
To cały czas się zmienia. Na początku szkolili nas instruktorzy ze Stanów Zjednoczonych, a później z Wielkiej Brytanii. Oni dali nam takie podwaliny żebyśmy wypracowali swoje rozwiązania, swoje standardy, i abyśmy później założyli swoje komórki szkoleniowe. To oczywiście ewaluuje, każdy trening pokazuje, w którym miejscu jesteśmy i które obszary trzeba udoskonalać. Zmienia się przecież broń, wyposażenie, czy zasięgi. Przykładem niech będzie broń wyborowa. Kiedyś na początku lat `90 to szczytem możliwości było trafić w sylwetkę czy popiersie z 600-700 metrów. Obecnie to żadna filozofia. W tej chwili strzela się na odległość 2000-3000 metrów. To jest niewiarygodne, jak wszystko się rozwija. Ważne, aby w odpowiedni sposób zapoznać się z tym sprzętem, poznać jego możliwości i przetestować w różnych warunkach. Mamy cztery pory roku i jest to ważne zwłaszcza podczas szkolenia snajperskiego. Na wiosnę strzał układa się inaczej, na jesieni inaczej, a zimą jeszcze inaczej. Na strzał wpływ ma dużo czynników: zarówno wiatr, ale nie tylko jak mogłoby się wydawać laikowi - także temperatura, oświetlenie celu, wilgotność, wysokość, na której się znajdujemy, a nawet temperatura amunicji. O innych niuansach nie piszę (zimny strzał) bo i tak chyba by mi nie uwierzył.Kiedyś trzeba było sobie wyliczyć parametry samemu z ołówkiem w dłoni. Następnie nastawić je na przyrządach. W tej chwili pomocnikiem jest komputer osobisty. Wprowadzam dane i to komputer pokazuje jakie powinny być nastawy, oddaje strzał i jak jest jakaś drobna korekta to kolega obok przekazuje informację o korekcie. Drugi strzał jest już precyzyjny. Często jest to team trzy osobowy, operator, pomocnik i osoba od łączności. Plan treningu w siłach specjalnych nie jest rozpisywany na rok, a na 1,5 czy na 2 lata. Tego wszystkiego nie da się przejść w tak krótkim czasie, bo trzeba zostać mistrzem od łączności, od broni krótkiej, od broni długiej, broni zespołowej, trzeba przejść szkolenie paramedyczne, szkolenie z nawigacji, medyczne, prowadzenia pojazdów, wykorzystania broni pokładowej czy kończąc na wzywaniu wsparcia lotniczego lub ewakuacji rannego z pola walki. Gdzie nie spojrzymy są to szerokie tematy i są to miesiące, lata permanentnego treningu. Nie można zapominać o urlopie, o odreagowaniu, o tym że trzeba i pomieszkać z rodziną. Na to wszystko należy znaleźć czas.
Która z realizowanym przez Pana misji była najtrudniejsza, nie tylko pod względem zagrożenia, ale również wysiłku fizycznego i psychicznego?
Każda misja na swój sposób jest specyficzna. Mało kto o tym wie, że zanim zaczęliśmy jeździć na misje zagraniczne, to Grom działał na terenie Polski, bo tak jak wspominałem na początku byliśmy w strukturach MSW. Wykonywaliśmy zatrzymania w Warszawie, w Poznaniu, czy na ścianie wschodniej. Pierwsza misją zagraniczna, na którą wyjechaliśmy odbyła się w egzotycznym Haiti. To odległe lata. Tam zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia. Haiti to odległy kraj, odległa kultura, klimat ciężki jak dla Europejczyka. Wówczas nie mieliśmy jeszcze tak dobrego sprzętu jak w chwili obecnej. Kiedy wróciliśmy z tymi wszystkimi doświadczeniami to doszliśmy do wniosku, że trzeba przeprowadzić rewolucje odnośnie naszego wyposażenia, sprzętu, mundurów, obuwia, niemal wszystkiego. W tamtym klimacie, innym niż ten co mamy w Europie, nasz sprzęt w żaden sposób się nie sprawdzał. Od tego czasu każda misja kończyła się tzw. raportem. To było kilkadziesiąt stron, gdzie znajdowały się informacje co się sprawdziło, co nie i w co trzeba jeszcze zainwestować, jak zadbać o broń i jak jej poprawnie używać. Później były misje we Wschodniej Słowenii, Kosowie czy Macedonii. W tym ostatnim kraju działaliśmy w ubraniach cywilnych, a naszym zadaniem była ochrona szefa misji OBWE. Przyjeżdżając do Kosowa spotkaliśmy kolegów z brytyjskiego SAS, którzy też w ubraniach cywilnych ochraniali swoich przedstawicieli, swojego generała i swojego pułkownika. Wspólnie z nimi współpracowaliśmy, wymienialiśmy się doświadczenia a nawet pożyczaliśmy sobie pewne wyposażenie indywidualne, aby wypełnić stawiane przed nami zadania. Ostatni misja to był już Kuwejt i działania wojenne w Iraku. To była taka wisienka na torcie, gdzie ktoś powiedział sprawdzam. Admirał Howard osobiście przyszedł do mnie, byłem wtedy dowódcą polskiego kontyngentu, i powiedział że za kilka dni zostaniemy wysłani na pewne zadanie oraz zapytał czy podejmiemy się tej misji. Odpowiedź nie mogła być inna, jak oczywiście że tak. Nie miałem wtedy jeszcze zielonego światła z Polski, ale wiedziałem, że przyjdzie taki moment i zadanie trzeba będzie wykonać. Zrobiliśmy przygotowania i udało się. Po tych wydarzeniach w świat poszła informacja, że jesteśmy pełnoprawnym członkiem sił specjalnych, bo działaliśmy ramię w ramię z kolegami SEAL ze Stanów Zjednoczonych, z amerykańskiej Delty, brytyjskiego i australijskiego SAS. W jednym czasie kilkadziesiąt celi było zaatakowanych przez siły specjalne i to był początek wojny. Cele zostały opanowane, zrobiliśmy to co było trzeba zrobić. Po nas weszły siły konwencjonalne.
Tak jak mówiłem, każda misja była specyficzna. Haiti była specyficzna pod różnym kontem w tym braku zabezpieczenia medyczne. Paru moich kolegów wróciło z różnymi chorobami i borykają się z nimi do dzisiaj, mimo że mieliśmy mnóstwo zrobionych szczepień W Iraku były inne problemy. Amerykanie np. szczepili się przeciwko wąglikowi. Ta szczepionka nie była jeszcze do końca przebadana i też dostaliśmy propozycję, żeby się zaszczepić, niemalże wymóg. Konsultowałem to z lekarzami z Polski i dostałem odpowiedź, że to jest moja decyzja. Nie zdecydowałem się na to szczepienie i dobrze, bo z perspektywy czasu wiem, że Amerykanie borykają się teraz z problemami zdrowotnymi po szczepieniu tą niesprawdzoną szczepionką. Gdziebyśmy nie byli, to zawsze było ryzyko utraty życia czy zdrowia takie lub inne. Zawsze było to kolejne doświadczenie, które było zbierane, analizowane, po to, aby następne ekipy, które wyjeżdżały na misje były już mądrzejsze. Żeby nie musieli popełniać błędów, które my popełnialiśmy. Tak było i tak jest obecnie.
Podczas szkolenia i misji zagranicznych GROM współpracował z różnymi jednostkami specjalnymi. Z którymi ta współpraca układała się najlepiej, która w Pana ocenie okazała się szczególnie wartościowa i pod jakim względem?
Na pewno nie zapomnimy pierwszych szkoleń z kolegami ze Stanów Zjednoczonych, bo oni byli naszymi pierwszymi instruktorami, nazywaliśmy ich kooperantami. To był totalnie inny świat. Pokazali nam rzeczy, których w normalny sposób byśmy się nie dowiedzieli, nie przeczytali w książkach, nie zobaczyli na filmach. Jak już byliśmy po treningu z nimi to polecieliśmy do brytyjskiego SAS i tam było takie prawdziwe zderzenie z wielką górą lodową. Mieliśmy sprzęt, broń krótką, długą, kamizelki, trochę broni zespołowej i byliśmy przekonani że jesteśmy super komandosami. Jak zobaczyliśmy na jakich zasadach działa SAS, co znaczy praca zespołowa, co znaczy różnego rodzaju operacje, to wróciliśmy po prostu z takim dołem, bo zrozumieliśmy, że nas czeka naprawdę jeszcze kilka lat morderczej i niesamowitej pracy. Trzeba jeszcze wydać mnóstwo pieniędzy na różnego rodzaju sprzęt, a my byliśmy na początku drogi. Brytyjczycy byli bardzo doświadczeni, funkcjonują od kilkudziesięciu lat, zatem nie dziwi że to właśnie oni szkolili kolegów z Delty. Co było niesamowite, to że nie ukrywali tego i dzieli się z nami tym wszystkim, jak równy z równym. Bardzo miłe było to, że w nas inwestowali, bo rozumieli że kiedyś przyjdzie współpracować z nami w takich realnych zadaniach. I faktycznie tak było.
JW GROM postrzegany jest najczęściej głównie przez pryzmat operatorów zespołów bojowych, ale na działanie Jednostki mają wpływ zarówno „Wodzowie” jak i różni specjaliści z jej szeregów. Jak to wyglądało z Pańskiej perspektywy?
Wiadomo, że każda funkcja jest konkretnie opisana. Jest ktoś kto specjalizuje się w materiałach wybuchowych, jest ktoś kto specjalizuje się w udzielaniu pierwszej pomocy tzw. paramedyk, jest także taki rasowy komandos, który świetnie operuje karabinkiem, ale my mamy działać zespołowo. Zatem jak taka grupa rusza w teren, to nie ma możliwości, żeby w jakimś momencie się zatrzymała. Można powiedzieć, że w Gromie stopnie nie występują. Oczywiście każdy żołnierz ma swój stopień, który figuruje w aktach osobowych, bo to się przekłada między innymi na pieniądze, ale tam stopni nikt nie używa. My byliśmy zespołem. Bardzo często komunikowaliśmy się tzw. ksywami lub numerami i to było bardzo proste. Trening był bardzo realistyczny, jeżeli coś robimy realistycznie na treningu a później dochodzimy do pewnej sytuacji na bojowo, to już nie ma momentu stresu, niepewności, obawy, bo wiemy że robiliśmy to już dziesiątki razy. Jest łatwiej i prościej. Nie dopada nas PTSD, jak to jest często z żołnierzami, którzy po kilkumiesięcznym szkoleniu jadą na misję i po kilku dniach proszą o zwolnienie czy przeniesienie do kraju, bo oni nie tak sobie pewne rzeczy wyobrażali. Nie mówię, że w siłach specjalnych to nie występuję, ale jeżeli już to w minimalnym procencie. Jest tak dzięki odpowiedniemu treningowi, mentalnemu przygotowaniu, czy pracy z psychologiem. Lepiej pewne rzeczom zapobiegać niż później leczyć. Lepiej poświecić więcej czasu i pieniędzy na pewnym etapie niż wysłać kogoś nieprzygotowanego.
Rozmawialiśmy dużo o kwestiach bojowych. Chciałbym teraz zapytać o dom specjalsa. Pisze pan w książce o Supermankach. Kim są i dlaczego są takie ważne dla żołnierzy sił specjalnych?
One powinny być bardzo ważnym motywatorem do działania. Jeżeli w domu jest wszystko w porządku, to jest gdzie wracać. To też ludzi motywuje do tego, aby ta misja przebiegła sprawnie i szybko, żeby nie było żadnej sensacji. Jeżeli jest problem w domu, to zawsze powtarzałem swoim żołnierzom, że jeżeli wyjeżdżamy na parę miesięcy to zróbcie wszystko, aby maksymalnie sprawy dograć tak, aby można było pojechać ze spokojną głową. Żony natomiast też muszą mieć świadomość, że jak jest problem to że mają się do kogo zwrócić. Oczywiście nie będą dzwoniły do męża do Afganistanu czy Iraku, tylko mają telefon do jednostki, gdzie ktoś taki telefon odbierze i taka pomoc w granicach rozsądku zostanie udzielona. Trzeba mentalnie partnerki przygotować, że zawsze mogą na kogoś liczyć. Jeżeli ja jestem kilka tysięcy kilometrów od miejsca zamieszkania to zawsze jest ktoś, kto zaopiekuje się moją rodziną. Nam koledzy ze Stanów Zjednoczonym czy Wielkiej Brytanii mówili, że jak będziemy wyjeżdżali na misję to i małżeństwa będą się sypały. Będzie dochodziło do rozwodów, bo nie każdy jest w stanie to wytrzymać. Czyli jak mamy plan, że dziewczyna ma być moją żoną, to trzeba otwarcie powiedzieć, co ja robię, czym się zajmuję i jakie są tego konsekwencję, to że mnie nie będzie często poza domem, żeby od początku była tego świadoma. Nie można „legendować”, oszukiwać, że nie mogę powiedzieć gdzie jadę. W jednostce muszą też być 2-3 momenty w roku, żeby się spotkać, zorganizować bal, aby żona też zobaczyła jaki jest klimat w jednostce, spotkała się z naszymi kolegami, żeby też się im pokazała. To nie jest żadna tajemnica, jak nam się kiedyś wydawało. Robią to inni, Amerykanie, Brytyjczycy, są na to otwarci, bo to jest rodzina, która musi być świadoma tego, w czym bierzemy udział.
Podczas premiery „72 godzin” wspominał Pan, że żołnierze którzy odchodzą z „Firmy” nie są w należyty sposób zagospodarowani. Z jednej strony posiadają ogromne, szerokie i bardzo rzadkie umiejętności, w ich szkolenie zainwestowano czas i ogromne pieniądze, z drugiej strony po zakończeniu służby nikt nie dba o to, co dalej się z nimi stanie. Czym według Pana jest to podyktowane i jak to zmienić? Czy wie Pan co robią Pańscy koledzy-weterani JW GROM?
Oczywiście, że tak. W większości jesteśmy ze sobą w kontakcie, jak trzeba to sobie wzajemnie pomagamy, czasem nawet przy dużych projektach szkoleniowych łączymy siły oraz to, co lubimy najbardziej to spotykamy się na różnych imprezach, gdzie się świetnie bawimy i wspominamy dawne dobre czasy. To nie jest tak, że odchodzę z jednostki i zapominam o kolegach. To nie jest problem tylko Gromu, bo jednostek specjalnych w Polsce mamy kilka i w innych jednostkach podobnie się to dzieje. Jeżeli podatnik płaci gigantyczne pieniądze na wyszkolenie takiego komandosa i on po kilkunastu latach odchodzi do cywila, to należy postawić pytanie: czy to ma sens? Czy taka osoba nie powinna być gdzieś zagospodarowana? To nie znaczy, że takie osoby chętnie podjęłyby pracę, ale myślę że kilka czy kilkanaście osób można byłoby zwerbować do pewnych agend rządowych, tak aby w określonym procencie jeszcze mogły swoją wiedzę spożytkować i innych przygotowywać do różnego rodzaju sytuacji, tak jak to jest w tych przywołanych już Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Tam, jak komandos odchodzi to w pierwszej kolejności chcą go pozyskać do agend rządowych. Odmówi, bo ma inny pomysł na życie, to niech sobie robi, ale przynajmniej pada taka propozycja. U nas ciągle takiej propozycji nie ma, co według mnie jest trochę dziwne. Nie ma nawet kontroli nad takimi osobami. Jeżeli nie miałbym zajęcia, miałbym np. jakieś problemy finansowe, to ta druga strona – świat przestępczy, też może skorzystać z mojego doświadczenia i wiedzy. Dlaczego nie, jeżeli zaoferowaliby jakieś pieniądze za szkolenie? Wykluczyć tego nie można. Zdarzały się niestety takie sytuacje nie tylko w Polsce.
Dlaczego w Polsce do tego tematu podchodzi się tak nonszalancko?
Może podchodzimy do tego w ten sposób, bo może mamy za dużo pieniędzy? Np. wyszkolenie takiego rasowego lotnika kosztuje więcej niż takiego komandosa. Ja powtarzam od zawsze że im gorzej na świecie, tym lepiej dla takich ludzi. Pole do zagospodarowania tych ludzi jest ogromne, bo są ogromne potrzeby szkoleniowe. Gdzie się nie rozejrzymy to widać, że wszędzie są problemy. Pewną wiedzę, którą zdobyliśmy doskonale możemy wykorzystać w cywilu, bo często potrzebne są doświadczenia z sił specjalnych. Coraz częściej mówi się, że doświadczenia sił specjalnych można przełożyć na biznes. Powiem więcej, doświadczenia z biznesu, można przełożyć do sił specjalnych. To działa w obu kierunkach. Uczmy się wzajemnie od siebie i wykorzystajmy tę wiedzę, po co z niej ma korzystać cywil, prezes prywatne firmy, który będzie się cieszył, że zatrudnił dostępnego na rynku byłego komandosa i ten robi mu świetną robotę. Na zachodzie jest to nie do pojęcia.
Na zakończenie proszę powiedzieć, czy będzie jakaś kolejna książka? Rodzi się coś nowego w Pana głowie?
W głowie ciągle coś mi się rodzi i ciągle jestem pełen nowych pomysłów. To nie jest moja pierwsza książka. Wspólnie z Barbarą Boniek jestem współautorem kilku podręczników z przedmiotu edukacji dla bezpieczeństwa. Jest to podręcznik dla szkół podstawowych od tego roku wchodzą na rynek nowe dwa podręczniki dla szkół ponadpodstawowych (liceum, technikum) oraz dla szkół branżowych wydawnictwa OPERON. Jestem współautorem, także wspólnie z Sergiuszem Parszowskim, podręcznika „Imprezy Masowe organizacja bezpieczeństwo dobre praktyki”. Kilka lat spędziłem na Stadionie Narodowym odpowiadając za bezpieczeństwo, to doświadczenie z Euro oraz innych wydarzeń przelałem na papier. To bardzo fajne i użyteczne opracowanie dla osób zajmujących się imprezami masowymi. Jeżeli obecna książka będzie miała wzięcie i dostanę sygnały, a już takie dostaję, że jest fajnie napisana, że fajne tematy podnoszę, to już z tyłu głowy mam pomysł na następną pozycję. Parę osób będzie na pewno zdziwionych, bo podniosę inny temat i to może być równie ciekawe, jak „72 godziny”.
Andrzej Kruczyński "Wodzu" - to były oficer GROM, uczestnik działań specjalnych i misji zagranicznych. Wszechstronnie wyszkolony w zakresie operacji antyterrorystycznych oraz działań sił specjalnych. Absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademii Obrony Narodowej. Współpracował z najlepszymi jednostkami specjalnymi z całego świata. Od kilku lat w biznesie jako: ekspert, trener, doradca, edukator do spraw bezpieczeństwa.
Więcej na www.fundacjaIBS.pl
Rozmawiał: Tomasz Łukaszewski