Czas zakończyć pewien etap

Mjr. (rez.) Arkadiusz Kups z uczestnikiem selekcji. Foto. Danuta Kups
O „Selekcji”, szkoleniu jednostek specjalnych i wojnie w Ukrainie rozmawiamy z mjr. (rez.) Arkadiuszem Kupsem – byłym żołnierzem jednostek specjalnych i rozpoznawczych Wojska Polskiego.
Zobacz także
Tomasz Łukaszewski Brakuje nam rozwiązań wzmacniających odporność polskich obiektów

Rozmowa z mjr. rez. dr. inż. Jarosławem Stelmachem – ekspertem w obszarze antyterroryzmu oraz bezpieczeństwa obiektów użyteczności publicznej, prezesem zarządu firmy doradczo-szkoleniowej Safety Project,...
Rozmowa z mjr. rez. dr. inż. Jarosławem Stelmachem – ekspertem w obszarze antyterroryzmu oraz bezpieczeństwa obiektów użyteczności publicznej, prezesem zarządu firmy doradczo-szkoleniowej Safety Project, pomysłodawcą i współorganizatorem międzynarodowego kongresu bezpieczeństwa obiektów SAFE PLACE.
Tomasz Łukaszewski Podążamy za europejskimi i światowymi trendami

Rozmowa z mł. insp. Krzysztofem Jarmuszem, dowódcą Samodzielnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji w Łodzi.
Rozmowa z mł. insp. Krzysztofem Jarmuszem, dowódcą Samodzielnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji w Łodzi.
Tomasz Łukaszewski Cywil na wojnie

O tym, co musi zrobić cywil, by przetrwać w warunkach współczesnego konfliktu zbrojnego lub sytuacji kryzysowej, „SPECIAL OPS” rozmawiał z Kafirem i Adamem „Kaczorem” Kaczyńskim – autorami książki „Cywil...
O tym, co musi zrobić cywil, by przetrwać w warunkach współczesnego konfliktu zbrojnego lub sytuacji kryzysowej, „SPECIAL OPS” rozmawiał z Kafirem i Adamem „Kaczorem” Kaczyńskim – autorami książki „Cywil na wojnie”.
Zakończenie „Selekcji” organizowanej przez Pana od ponad dwóch dekad stało się faktem w zeszłym roku. Wśród wielu wywołało to duże emocje. Czy teraz, na spokojnie, z perspektywy czasu, może Pan opowiedzieć, jak doszło do zakończenia tego wyjątkowego wydarzenia?
Przygotowania do realizacji corocznej „Selekcji” zawsze zaczynały się prawie rok wcześniej. To rozmowy ze sponsorami, partnerami, bo impreza cały czas zachowywała warunek bezpłatnego startu dla uczestników.
Rozmowy dotyczyły też realizacji zapisu dla stacji TV i wszystko wymagało koordynacji. Dokumenty o współpracy z MON dotyczące udostępnienia poligonu, śmigłowca, KTO Rosomaka też wysyłaliśmy zgodnie z procedurą do końca sierpnia roku poprzedzającego, co jest kluczowe dla realizacji „Selekcji”.
Z reguły na początku stycznia MON publikuje Plan Współpracy z Organizacjami Pozarządowymi i wtedy sytuacja jest czytelna - wiemy, co z dostępnością poligonu i przydzielonymi środkami. Styczeń jest dla nas – organizatorów - ostatnim terminem, kiedy sponsorzy, potencjalni partnerzy czy stacje telewizyjne decydują się na konkretne wybory. W 2022 roku plan nie pojawił się w tym terminie, ale otrzymaliśmy zapewnienia z MON, że jak zawsze wszystko, co podaliśmy we wniosku, jest zatwierdzone, a opóźnienia wynikają z innych powodów.
Przyjąłem to wszystko ze zrozumieniem i jak mogłem przesuwałem podpisywanie umów i porozumień z podmiotami współpracującymi. Niestety, dokumenty pojawiły się pod koniec marca, co było już dla wielu sponsorów terminem zbyt odległym. Gorszą wiadomością i jednocześnie kompletnym zaskoczeniem było to, iż w Planie Współpracy nie ujęto naszych potrzeb.
Po 25 latach „Selekcja” nie dostała zgody na wejście na poligon. Nawet nie było czasu i sensu pisać odwołań, bo sytuacja była krytyczna i należało odkręcać ustalenia w przeciąganych na siłę tematach. Analizując „na zimno” i wyjaśniając wynikłą sytuację, która odbiła się dużym echem w mediach, a nawet interwencją jednego z senatorów, doszedłem do wniosku, że na etapie poprawiania dokumentacji, przy korektach, gdzie usuwano przydziały statków powietrznych na zasadzie „wytnij-wklej” wycięto przypadkowo cały obszar środków dla „Selekcji”. Otrzymałem po tej całej „zadymie” sporo wiadomości i słów wsparcia od bardzo wielu ludzi, w tym także od Komendy Poligonu w Drawsku.
Cała sytuacja była chyba koszmarnym zbiegiem okoliczności, ale też sprawiła, iż impreza definitywnie kończy swoją historię. Ten przysłowiowy gwóźdź do trumny spowodował koniec pewnej epoki. Impreza nigdy nie była wspierana finansowo przez MON, a przez te wszystkie lata nie udało się wypracować właściwych metod wykorzystania „Selekcji” do rekrutacji ludzi do struktur jednostek specjalnych czy rozpoznawczych.
Szkoda, bo była to elitarna impreza o pewnym znaczeniu, nie tylko medialnym, a Ci, którzy się przez nią przewinęli, byli doskonałym materiałem ludzkim o wysokiej motywacji i poziomie psychofizycznym.
Ta cała otoczka „Selekcji”, jak i wypracowane metody, były gotowym materiałem do pewnych adaptacji dla celów rekrutacyjnych MON.
Co z tych wszystkich lat wspomina Pan najbardziej?
Każda „Selekcja” była inna: inny klimat, ludzie, repertuar konkurencji, pogoda i wiele innych czynników, które można by tu przytoczyć. Każda miała swoich bohaterów i emocje, tragedie i radości. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że najbardziej cenię to, że przez te prawie 25 lat (1998-2021) nigdy nie mieliśmy żadnych tragicznych wydarzeń czy wielkich urazów.
To zasługa instruktorów, lekarzy i ludzi zaangażowanych w imprezę. Wspominam gorąco cały zespół instruktorski, który przez tyle lat obsługiwał „Selekcję”, uczestników, którzy zapisali się w historii tej imprezy, a dziś noszą z dumą etos „Selekcji” będąc żołnierzami GROM-u, FORMOZY, JWK, AGAT-u, OS ŻW, 25. BKPow, OS SG i innych.
Uczestnicy „Selekcji” biegają ultramaratony, tak jak Agata Malejczuk czy Daniel Stroiński, prowadzą „Selekcję” w GROM-ie jak „Inżynier” czy inni, robią fajne, „mocne” rzeczy. Selekcja zasiała ziarno swoimi konkurencjami, które pojawiły się później w rekrutacjach do jednostek specjalnych, czy była pierwowzorem dla innych selekcji czy ekstremalnych wyzwań.
Konkurencje z zapamiętywaniem kodów, haseł czy wierszy recytowanych w warunkach niewyspania czy stresu, które wprowadziłem do programu imprezy po 2004 roku, pojawiły się po pewnym czasie na selekcjach do polskich jednostek specjalnych. Kiedy zaczynałem w 1998 roku, nie było biegów ekstremalnych, imprez z tego obszaru i to właśnie „Selekcja”, która do 2003 roku nazywała się „Selekcją Żołnierza Polskiego”, była inspiracją dla innych.
Pierwsze testy Preselekcji, oparte na treningu obwodowym, to nic innego jak dzisiejszy Cross Fit, który zadomowił się w siłowniach i salach treningowych.
Pamięta się rzeczy tylko miłe, bo nasz mózg wypiera to, co negatywne, a przecież nie zawsze było łatwo. Były przypadki hipotermii, podtopień, zagubienia się ludzi, nagłych interwencji. Były nieprzespane noce, stres o bezpieczeństwo uczestników, cały ten kierat z grupą 100 uczestników i zespołem 30 instruktorów, koordynacja działań, gdzie się strzela, desantuje ze śmigłowca, kieruje pozoracją i odpowiada się za to wszystko, a skala ryzyka jest ogromna, bo nie zna się ludzi uczestniczących w zmaganiach.
Były lata, gdzie wskutek braku sponsorów imprezę finansowało się z własnych środków czy „łatało się” na szybko. Współpraca ze stacjami telewizyjnymi też nie zawsze była idealna. Dziś atrakcyjny materiał dla stacji wymaga sponsora, który zapłaci za projekt i jeszcze pozwoli stacji telewizyjnej na tym zarobić.
Zawsze na koniec „Selekcji”, kiedy zostają absolwenci, jest taki moment, kiedy stoisz na wprost tych szarych ludzi - po trzeciej dobie wskutek zmęczenia, zakwaszenia i niewyspania wszyscy tak wyglądają - i widzisz ich satysfakcję i dumę z tego, że odwalasz kawał dobrej roboty. Nie jest ważne, ilu tych ludzi trafi gdzieś tam, ale liczy się to, że przez te pięć długich dni i nocy udało się zbudować moc, która w nich tkwiła.
Wtedy wiesz, że ten twój wysiłek i zmęczenie mają sens, bo to co zrobiłeś, komuś pomoże. W tym tkwi idea imprezy, która nakręcała mnie przez wiele lat. Dla takich chwil warto było ją organizować.
Jak w paru słowach można podsumować historię „Selekcji” mjr. Arkadiusza Kupsa?
Udało się stworzyć od podstaw ekstremalną imprezę, która była wyzwaniem i drogą dla setek uczestników. Niewątpliwym sukcesem było to, że zrobiliśmy to bez korzystania z finansów publicznych, bazując na doświadczeniu własnym i rozbudowując zadania wyciągając wnioski z każdej edycji.
Z imprezy małej, wręcz podwórkowej, udało się zbudować wyzwanie, którego relacja telewizyjna w TVP 2 przyciągała przed odbiorniki prawie dwumilionową widownię.
Zaczynaliśmy od wzorców selekcji SAS, gdzie długotrwałe marsze były elementem wiodącym. W czasie studiów w Akademii Obrony Narodowej tematem mojej pracy końcowej były metody rekrutacyjne i selekcyjne do jednostek specjalnych w armiach świata i m.in. wnioski z tej pracy pomogły w tworzeniu podstaw do Selekcji.
Mit „Selekcji” powodował, iż ludzie przygotowywali się do niej latami, podporządkowując temu celowi wiele innych dziedzin życia. Mając wyznaczony cel, systematycznie doskonalili siebie i swoją motorykę, i w tym upatruję największą moc tej imprezy.
Kiedyś usłyszałem od jednego z uczestników: „Mając 12 lat, zobaczyłem Selekcję w TVP i cały czas marzyłem, by po ukończeniu 18. roku życia zakwalifikować się do gry na poligonie.
Poświęciłem dwa lata na treningi do niej i po dwóch startach ukończyłem ją”. Takie słowa pokazują prawdę o imprezie, w której nie ma nagród, a jedynie uścisk dłoni i uznanie.
Od lat Wojska Specjalne borykają się z problemem zdawalności selekcji do swoich formacji. Młodzież dzisiaj jest inna i jest źle przygotowana do takich wyzwań. Z tego m.in. względu wprowadzono tzw. „drogę z cywila do WS” w postaci kursu JATA. Kurs trwa kilka miesięcy. Czy „Selekcja” organizowana przez Pana nie była również w jakimś stopniu odpowiedzią na problemy ze zdawalnością selekcji?
Nastąpiła zmiana pokoleniowa i to odczuwa się wszędzie. Funkcjonuje takie powiedzenie, że starsze roczniki gloryfikują swoje osiągnięcia i możliwości, ale w tym przypadku mamy niestety realny regres.
Nie tylko w obszarze fizycznym, ale i psychicznym. Dziś dzieci nie „wiszą” na trzepakach przy blokach, nie wspinają się po drzewach itp., a trenują jedynie dłonie na telefonach. Szkolenie fizyczne w szkołach wygląda, jak wygląda, a zdobycze cywilizacyjne dopełniają obrazu.
Dochodzi złe żywienie, brak ruchu w każdym obszarze i dramat w sferze mentalnej. Problem właściwego doboru materiału ludzkiego do jednostek specjalnych nie jest problemem tylko naszego kraju.
Nie jestem zwolennikiem organizowania kursów dla kandydatów czy tworzenia szkolenia przygotowującego. Według mnie to kolejne „wyciąganie za uszy”. Przygotowanie fizyczne powinno leżeć po stronie zainteresowanego, a sfera mentalna to już kolejny obszar, którym można częściowo zająć się w okresie szkolenia wstępnego, ale już po zaliczeniu selekcji.
Dziś drogą do naboru są licea, szkoły mundurowe i współpraca z nimi pionów rekrutacyjnych z jednostek specjalnych. Ten kontakt powinien być rozwijany już na poziomie pierwszych klas i tam powinno „zarzucać się wędkę” i monitorować ludzi, inspirować ich do przygotowań w odpowiedni sposób. To nie wymaga wielkich środków czy porozumień.
Dziś problem naboru do formacji specjalnych jest bólem głowy dla struktur kadrowych i nie wydaje się, by sytuacja uległa szybkiej poprawie. Patrząc wstecz, widać, że zabrakło inspirowania i kształtowania młodego pokolenia.
Dziś brakuje czasopism mojego pokolenia, jak „Komandos” czy „Żołnierz Polski”, i mediów elektronicznych, które trafiałyby celnie w młodych ludzi. Przecież pokolenia lat 1960-2010, aspirujące do jednostek specjalnych, to właśnie czytelnicy wymienionych czasopism. Obozy survivalowe, harcerskie, szkoły walki, to obszary, które kształtowały tamte pokolenia i dziś tego zabrakło.
„Selekcja”, którą organizowałem przez te 25 lat, była doskonałym sprawdzianem dla tych wszystkich, którzy później obierali kierunek na jednostki specjalne MON czy MSW i muszę z dumą powiedzieć, że ci ludzie nie zawodzili. Miło jest spotykać „absolwentów Selekcji” jako oficerów, żołnierzy zawodowych w najbardziej elitarnych jednostkach w kraju.
Wiele osób kojarzy Pana przede wszystkim z organizowanej „Selekcji” oraz szkolenia Combat 56. Proszę jednak przypomnieć, jaka była Pana historia i związki z jednostkami specjalnymi i służbą wojskową?
Jestem absolwentem WSOWZmech - promocja 1984. Dobry rocznik z wieloma znanymi oficerami: generałowie Reudowicz, Motacki, Gut, Bronowicz, Surawiecki. Zaczynałem praktyką w 62. Kompanii Specjalnej w Bolesławcu, potem jako oficer od szczebla dowódcy Grupy Szturmowej w 1. Batalionie Szturmowym w Dziwnowie (dziś JWK w Lublińcu), potem była Kompania Specjalna w 20. DPanc, następnie 56 .Kompania Specjalna w Szczecinie, gdzie po pewnym czasie zostałem Szefem Szkolenia Jednostki Wojskowej. Po rozwiązaniu wszystkich kompanii specjalnych trafiłem do wydziału rozpoznania 12. Dzmechw Szczecinie.
Potem znowu w linii w Batalionie Rozpoznawczym 12. Dzmech jako oficer szkoleniowy. Następnie krótko służyłem w Pułku Inżynieryjnym, a na koniec trafiłem do 25. Dywizji Kawalerii Powietrznej. Służbę wojskową w jednostkach specjalnych zaczynałem od dowodzenia Grupą Specjalną, potem plutonem, a na koniec zajmowałem się szkoleniem jednostki.
Jestem płetwonurkiem bojowym 1. klasy, skoczkiem spadochronowym na spadochronach desantowych i komorowych, instruktorem narciarskim, mam uprawnienia do prowadzenia samodzielnych prac minerskich itp.
Tak jak Pan stwierdził, przez wiele lat odpowiadał Pan za szkolenie w elitarnych jednostkach Wojska Polskiego. Co jest podstawą w wyszkoleniu profesjonalnego żołnierza jednostek specjalnych?
Proces szkolenia zaczyna się od właściwego doboru ludzi i bez tego nie będzie późniejszego sukcesu. Wyszkolenie i zgranie podstawowego zespołu to od 4 do 5 lat ciężkiej pracy. Dzisiaj, kiedy wiedza jest na wyciągnięcie dłoni, istotną rzeczą jest tylko to, by był klimat do pracy i jak to się mówi: „aby przełożeni nie przeszkadzali”.
Klimat do szkolenia tworzą dowódcy i idealnie jest, kiedy w jednostkach specjalnych dowodzą ludzie wywodzący się z tych kręgów. Znam wiele przykładów, kiedy dowódca okazał się hamulcowym w procesie rozwoju jednostki.
Kolejnym problemem jest właściwa gospodarka kadrowa, która pozwala na zagospodarowanie ludzi z linii do sekcji szkoleniowych. Ich wiedza i doświadczenie muszą być wykorzystane w procesie planowania szkolenia kolejnych struktur liniowych.
Przeczytaj także: Miron, pamiętamy >>
Chciałbym zapytać Pana majora również o wydarzenia w Ukrainie. To „dziwna” wojna – przypominająca bardziej starcie z I i II wojny światowej - chociaż toczona w XXI wieku. Jak Pana zdaniem potoczą się dalsze wydarzenia w tym konflikcie?
To jest typowy konflikt lądowy, gdzie wystąpiły nowe środki, ale nie jest to dziwna wojna. Przypominam tylko, że jeszcze niedawno mówiło się o zmierzchu czołgów, artylerii. W ostatnich latach konflikty militarne miały charakter asymetryczny, gdzie sukcesy święciły lekkie pododdziały zmechanizowane o dużej manewrowości.
Tu mamy definitywny spadek dynamiki, ogromne nasycenie artylerią, wojskami pancernymi i zmechanizowanymi. Dzienne zużycie pocisków artylerii na poziomie 50 tys. pokazuje, że wszelkie założenia operacyjne biorą w łeb. Konflikt pokazuje też, jak istotną rzeczą jest zgranie systemów rozpoznawczych, szybkość przesyłania informacji i podejmowanie decyzji ogniowych.
Wojna, jak mawiał Napoleon, to „po pierwsze, pieniądze, po drugie, dużo pieniędzy, a po trzecie, bardzo dużo pieniędzy”. Ukraina tych pieniędzy nie ma i zależy od krajów wspierających. Wojna rozgrywa się na terenie Ukrainy i to kolejny problem, bo każde wyłączenie prądu, atak dronów czy rakietowy to przerwy w działaniu kraju, straty i spadek morale ludności.
Czołg to koszt od 5 do 8 mln dolarów, który zużywa, jak np. Abrams, około 700 litrów paliwa na 100 km. Leopard do 500 litrów, pocisk Excalibur do armaty 155 mm to koszt 80 000 dolarów. Na to trzeba mieć pieniądze, a sprzęt jest niszczony przez przeciwnika i się zużywa.
Środki do prowadzenia walki także się zużywają: czołg po wystrzeleniu 1500 pocisków musi wymienić lufę, a armatohaubica po 4000-5000. Abrams po przejechaniu 3,5 tys. km musi wymienić gąsienice itd.
Kolejnym problemem jest demografia: Rosja ma prawie 4 razy więcej ludności i to rodzi ryzyko, że Ukrainie zabraknie żołnierzy, których wcześniej trzeba wyszkolić.
Obecnie Ukraina od kilku miesięcy próbuje przełamać obronę Rosjan, którzy przygotowywali ją na dogodnych rubieżach terenowych. Rosja miała na to ponad pół roku, zalewając teren betonem, tworząc wieloliniowe rubieże, minując teren w pasach przesłaniania i podejścia. By skutecznie atakować, w kalkulacjach przyjmuje się, że trzeba mieć przewagę 5 do 1 i tego niestety Ukraina nie posiada. Nie ma przewagi w powietrzu, a nawet nie jest w stanie konkurować w walce o niebo.
Do tego miała mało czasu na opanowanie techniki otrzymanej z Zachodu oraz trudności logistyczne przy tej całej różnorodności sprzętowej, na dodatek powoli kończy się czas dogodny do działań manewrowych. Za 2-3 tygodnie luną deszcze i sprzęt ugrzęźnie.
W moim odczuciu konflikt będzie nadal się rozwijał, bo Ukraina jest za słaba na wyzwolenie swoich obszarów zajętych po 2014, a z kolei Rosja za słaba, by podjąć kolejną ofensywę. Rozwiązanie widzę tylko w działaniach politycznych i dyplomatycznych, polegających na całkowitej izolacji gospodarczej Rosji, na skutecznych sankcjach, które spowodują upadek przemysłu zbrojeniowego i odcięcie od dostaw z zewnątrz.
Co może być decydujące dla jednej i drugiej strony, co pozwoli na zdobycie przewagi militarnej i strategicznej?
Niewątpliwie dostawy nowoczesnego uzbrojenia z krajów NATO spowodowały, iż Ukraina pomimo dysproporcji potrafi skutecznie walczyć z Rosją, powodując ogromne straty.
Wydłużenie zasięgów artylerii klasycznej kal. 155 mm do 40 i więcej kilometrów czy artylerii rakietowej ponad 100 km. Te środki trafiły do Ukrainy i sprawiły, że wojska rosyjskie musiały wydłużyć ramię zaopatrywania i przesunąć odwody oraz magazyny na bezpieczne odległości. To powoduje ogromne problemy.
Nowoczesne czołgi z zachodu mają lepsze właściwości bojowe, lepszą optykę, termowizję i opancerzenie, co czyni je skuteczniejszymi w walce z rosyjskimi czołgami T72, T90. Niemniej te czołgi też nie są niezniszczalne i o tym nie można zapominać. Dziś drony są prawdziwymi mordercami czołgów a brakuje też środków do niszczenia pól minowych takich jak ładunki wydłużone czy trały.
Przewaga sprzętu zachodniego, który wykorzystuje Ukraina, jest widoczna w każdym obszarze, niemniej musimy pamiętać, że nie jest to worek bez dna. Europa przespała 30 lat, ograniczając budżety na modernizacje uzbrojenia i dzisiaj widać tego skutki. W NATO brakuje czołgów, BWP, artylerii, środków Plot i innych. Brakuje amunicji, rezerw i środków prowadzenia wojny.
Jeżeli Ukraina otrzyma myśliwce i samoloty wsparcia z uzbrojeniem i wyszkoli swoje kadry, to jest szansa, że w przyszłym roku uda jej się wyzwolić swoje terytoria. Musi tylko przetrwać zimę, kiedy Rosja będzie atakować infrastrukturę energetyczną. Do tego czasu armia ukraińska powinna wyszkolić kolejne rezerwy ludzkie i zabiegać o kolejne transze wsparcia na Zachodzie.
Zakładając, że Ukraina wyzwoli swoje ziemie, trzeba się zastanowić, co dalej: ROSJA NIGDY NIE POGODZI SIĘ Z TYM FAKTEM.
Wracając jeszcze do „Selekcji”. Była jedynym tego typu wydarzeniem w Polsce, w którym można było wziąć udział nieodpłatnie. Czy jest szansa, że kiedyś „Selekcja” mjr. Kupsa powróci w jakiejś formie: odpłatnej lub nieodpłatnej?
Jest raczej przesądzone, że „Selekcja” nieodwołalnie odeszła. Wszystko zawsze się kiedyś kończy i ten moment nastąpił. Pomimo ogromnego sentymentu do imprezy, niesamowitego klimatu i tej otoczki, którą znają tylko Ci, którzy byli po drugiej stronie, czyli byli instruktorami. Czas zakończyć pewien etap.
Prowadzi Pan także szkolenia systemem Combat 56. Co to oznacza i czym takie szkolenie się charakteryzuje?
System Combat 56 to nie tylko walka kontaktowa, ale też zbiory i procedury bezpieczeństwa, reagowanie na sytuacje kryzysowe, szkolenia taktyczno-strzeleckie kompatybilne ze zbiorami walki kontaktowej i taktyką.
Chodzi o to, by pewne zbiory, wzorce, były z sobą zbieżne, uniwersalne. Nie może być tak, że szkolenie strzeleckie bazuje na określonych postawach czy ruchach, które nijak się mają do nawyków w technikach interwencji czy walki kontaktowej. Schematy ruchowe muszą spinać się w jedną całość, co wynika z przyjętej zasady – PROSTOTA.
Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym Pana zapytać o plany wydania książki. Proszę powiedzieć, na jakim etapie jest ten projekt i czego będzie dotyczył?
Książka jest gotowa i w zasadzie leży w szufladzie, ale wciąż mam duże wątpliwości, czy to już ten czas. Pierwsza część to „Bezpieczeństwo Osobiste i Samoobrona” według Combat 56.
Obecnie rynek wydawniczy jest zapchany i trudny. Jak patrzę, co zrobiło się z książką o „Selekcji”, to mam wątpliwości co do skuteczności wydawnictw. Ta pozycja o doskonałej narracji i wspaniałych opisach uczestników rozeszła się w minimalnym nakładzie i obecnie nie ma jej na rynku. Stąd też moje obawy.
Dziękuję za rozmowę!
Zdjęcia: Danuta Kups