Samotność wilka

Analiza terrorystów samotnie prowadzących ataki
Z terminem „samotny wilk” jest pewien problem. To pojęcie tyleż szerokie, co nieostre. Choć zarówno w prasie, jak i w dyskursie naukowym zadomowiło się na stałe, należy używać go z pełną świadomością niedostatków semantycznych.
Zobacz także
Karolina Wojtasik Co ty wiesz o operacji SAMUM

Ta scena bardzo szybko stała się kultowa. Oto trójka amerykańskich funkcjonariuszy w piwnicy ambasady RP w Iraku usiłuje nauczyć się wymowy swoich nowych danych. Nazwiska oczywiście obfitują w szeleszczące...
Ta scena bardzo szybko stała się kultowa. Oto trójka amerykańskich funkcjonariuszy w piwnicy ambasady RP w Iraku usiłuje nauczyć się wymowy swoich nowych danych. Nazwiska oczywiście obfitują w szeleszczące głoski, które dla każdego, z wyjątkiem Polaka, brzmią jak brzęczenie muchy. Czas mija, a „być albo nie być” całej operacji zależy od tego, czy Amerykanin w stosownej chwili powie bez akcentu „Grzegorz Ćwikliński”. Wygląda na to, że nie powie. Wtedy wkracza Bogusław Linda w roli wzorowanej na postaci...
Anna Grabowska-Siwiec Czy można było lepiej?

Czas transformacji jest próbą dla każdego państwa, które ją przechodzi. Nie można przeprowadzić jej idealnie. To tak jakby chcieć dorastać bez burzy hormonów i nastoletnich emocji. Nie można nie popełnić...
Czas transformacji jest próbą dla każdego państwa, które ją przechodzi. Nie można przeprowadzić jej idealnie. To tak jakby chcieć dorastać bez burzy hormonów i nastoletnich emocji. Nie można nie popełnić błędów. Tak było i z Polską. Przechodzenie z systemu niedemokratycznego do demokracji zachodniej naznaczone było niedoskonałościami, brakiem doświadczenia, a także dużą ilością oczekiwań i ideałów. W takiej atmosferze budowano cywilne służby specjalne III RP. I nawet gdyby wówczas była to najważniejsza...
Marcin Szymański (www.colonelweekly.pl) Ukraina: Raport Lato 2023

Od kilku tygodni linia frontu w Ukrainie pulsuje jak sinusoida. Sukcesom obrońców towarzyszą kontrataki Rosjan, trudno na ten moment mówić o jakichkolwiek rozstrzygnięciach. „Tempo” i „momentum” – dwie...
Od kilku tygodni linia frontu w Ukrainie pulsuje jak sinusoida. Sukcesom obrońców towarzyszą kontrataki Rosjan, trudno na ten moment mówić o jakichkolwiek rozstrzygnięciach. „Tempo” i „momentum” – dwie z kilku zasadniczych cech militarnych kampanii – wciąż nie towarzyszą letniej kontrofensywie. Tymczasem my – Zachód, docieramy do bardzo niebezpiecznego punktu. Przyzwyczajamy się do wojny na wschodzie, jesteśmy coraz mniej wrażliwi na doniesienia z rejonu walk. Przestrzeń medialną wypełniają inne...
Analogia do świata zwierzęcego jest jak najbardziej oczywista. Wilki, żyjące w stadach, w wyniku pewnych okoliczności (na przykład przegrana w walce o przywództwo w gromadzie) odłączają się od reszty, by samotnie żyć i polować. Taki osobnik jest bardziej agresywny i skory do ataku.
Mianem „samotnego wilka” (ang. lone wolf) najczęściej określa się sprawcę, który działa w pojedynkę i nie jest powiązany z konkretną organizacją, ani nie działa na rzecz zdefiniowanego zleceniodawcy. Ponadto, taki sprawca może działać z pobudek ideologicznych lub religijnych i dokonuje aktu przemocy o charakterze masowym. Taka definicja pozwala z automatu odrzucić sprawców morderstw, czy tzw. seryjnych/wielokrotnych zabójstw. Nie precyzuje natomiast, czy np. Eric Harris i Dylan Klebold, nastolatkowie, którzy dokonali masakry w szkole w Columbine, zaliczają się do tej grupy; istnieją publikacje, w których są tak określani, aczkolwiek jest ich niewiele.
Definicja używana przez amerykańskie organy ścigania, w tym FBI, jest już bardziej precyzyjna, mianem „samotnego wilka” określa bowiem sprawców dokonujących brutalnych aktów terroryzmu, działających poza strukturą organizacji. Dobrym przykładem tak rozumianego zjawiska jest sprawca masakry na norweskiej wyspie Utoya, Anders Breivik. Komplikacje zaczynają się, gdy napastnika można powiązać z radykalnym dżihadyzmem, który samotny nie jest i nie będzie. Ponadto, gdy przyjrzeć się niektórym atakom dokonanym przez tzw. „samotne wilki”, okazuje się, że nie zawsze były samotne, a z wilkiem mają tyle wspólnego co salon z salonowcem.Zamachowcy, których w literaturze określa się mianem „samotnych wilków”, wybrali różne taktyki:
- improwizowane ładunki wybuchowe przesyłane w korespondencji (Kaczynski, Fuchs),
- podłożenie domowej roboty bomb w zatłoczonych miejscach (McVeigh, Nichols, Czarnajewowie),
- serię zabójstw (Merah, Kouachi),
- masowe zabójstwo/aktywny strzelec (Hasan, Mateen, Farook, Tarrant, Coulibaly)
czy kombinację tych taktyk (Breivik).
Napastnicy nazywani „samotnymi wilkami” mają pewne cechy wspólne.
- Po pierwsze, są bardzo mocno zmotywowani ideologicznie (radykalny Islam, radykalny nacjonalizm itp.).
- Po drugie, działają według ściśle określonego planu, a akcje nie są spontaniczne, przygotowania trwają nawet kilka lat (w przypadku Breivika: 9).
- Po trzecie, działają samodzielnie i na tyle dobrze maskują swoje poglądy, że atak jest zaskoczeniem nie tylko dla służb, ale także najbliższego otoczenia.
- Po czwarte, używają najbardziej dostępnych dla siebie sposobów i środków destrukcji.
Ponadto, znają teren, mają czas na planowanie, obserwację terenu, przygotowanie dróg ucieczki.
Prawdziwe „samotne wilki” są bardzo trudne do wykrycia, a przez to skuteczne.
Czytaj też: Ile warte są podręczniki ISIS >>>
Coraz częściej takim typem napastnika posługują się grupy terrorystyczne, które rezygnują z kosztownych i angażujących wielu bojowników akcji, na rzecz radykalizacji i inspirowania tzw. „samotnych wilków”. Wykrycie i powstrzymanie ich jest bardzo trudne, gdyż nie funkcjonują w strukturze grupy, w zasadzie nie komunikują się z innymi członkami, nie podlegają układowi hierarchicznemu, nie otrzymują wsparcia logistycznego i finansowego, które można wykryć, namierzyć czy przejąć. Formy ich ataków, motywacje i rezultaty działań są zróżnicowane, jakkolwiek ich skuteczność okazuje się być wysoka.
Określanie radykalnych dżihadystów mianem „samotnych wilków” jest jednak pewnego rodzaju logiczną sprzecznością, wynikającą z natury i genezy ich działań.
W 1979 roku, krótko po interwencji ZSRR w Afganistanie, Abdullah Azzam, późniejszy twórca Al-Kaidy, wystosował fatwę, w której uznał dżihad za Fard Al-Ayn – obowiązek religijny każdego wyznawcy Islamu, i wezwał wszystkich muzułmanów do pomocy „braciom w Afganistanie” oraz obrony Islamu. Potem napisał traktat pt. „Join the Caravan”, w którym przekonywał, że na całym świecie Islam jest atakowany, co wymaga ogólnoświatowej mobilizacji wszystkich muzułmanów. Te dwa dokumenty leżą u podstaw współczesnego dżihadyzmu i dobitnie świadczą, że nawet indywidualny obowiązek każdego wyznawcy z osobna wynika z konieczności obrony kolektywnej ummy i wspólnej wiary.
Tak rozumiany dżihad to wspólny (w dodatku, jak pisze inny klasyk tamtych lat, Muhammad Abd-Al-Salam Faraj, zaniedbany) obowiązek. Warto także mieć świadomość, że definiowanie dżihadu przez salafickie organizacje terrorystyczne dalekie jest od tego, jak pojmują to pojęcie miliony wyznawców Islamu. Abdullah Azzam napomina, że dżihad to wspólny akt uwielbienia, w którym każdy ma do odegrania jakąś rolę, bądź to poprzez walkę, bądź wsparcie działań, które mają wywołać terror na ziemiach wroga. Dziś salafickie organizacje terrorystycznie na tych założeniach budują swoją tożsamość i chętnie używają metafory karawany, by podkreślić kolektywny charakter ruchu dżihadystycznego.
Globalny ruch dżihadystów ma potężny system wsparcia, zarówno rzeczywistego, jak i wirtualnego, machinę propagandowo-informacyjną, sieć radykalnych ośrodków kultu religijnego, wydawnictwa i oficjalne media. Dżihadysta może atakować w pojedynkę, ale wspiera go organizacja i rzesza zwolenników, która uważa się za spadkobierców 1400-letniej tradycji. Dlatego pewnego rodzaju uproszczeniem jest nazywanie „samotnymi wilkami” sprawców, którzy z okrzykiem „Allahu Akbar” samotnie rozjeżdżają pieszych, detonują bomby czy strzelają do cywili.
Wilk, samotny czy stadny, kojarzy się jednak z pewnym rodzajem siły, sprytu, waleczności. Gros napastników, którzy w ostatnich latach atakowali francuskich mundurowych, nie miało ani pomysłu na atak, ani elementarnej wiedzy, jak go dokonać. Atakowali nożami kuchennymi, toporkami do mięsa, a późniejsze śledztwa wykazywały ich niestabilność emocjonalną, problemy osobowościowe czy wręcz choroby psychiczne. Czy słabo przygotowany atak na francuskiego żołnierza z okrzykiem „Allahu Akbar” był czynem dokonanym w imię obrony ummy, czy może wyrazem rozpaczy kogoś, kto niewiele miał do stracenia? Bo życiorysy wielu napastników mocno odbiegają od lansowanych przez media dżihadystyczne wzorów osobowościowych.
Warto pamiętać, że zamachowcy z Bostonu, bracia Czarnajewowie, w podróży do Nowego Yorku nie popisali się elementarnymi zdolnościami przewidywania i kojarzenia związków przyczynowo-skutkowych. Zabili umundurowanego funkcjonariusza na służbie, ale nie potrafili wyciągnąć z kabury jego broni, nie przewidzieli także, że ten rodzaj ataku poderwie na nogi tysiące policjantów, którzy za punkt honoru wezmą sobie znalezienie sprawców ataku na jednego z nich. Dokonali porwania, ale nie upilnowali zakładnika, który nie dość, że uciekł, to jeszcze szybko zeznał służbom, że porwali go autorzy zamachu podczas maratonu, którzy (nie wiedzieć po co) pochwalili mu się tym faktem. Ukradli samochód, ale nie sprawdzili, czy jest w nim zamontowane urządzenie lokalizujące – a było.
Czytaj też: Pozorowana sytuacja zakładnicza >>>
Błędów podobnego kalibru było więcej, nie jest jednak celem tego artykułu wyliczanie ich, a pokazanie, jak bardzo ich działanie odbiega od hagiograficznych opisów bojowników, których w gazetkach dla terrorystów jest bardzo dużo. W jednej z nich Tamerlan Czarnajew, cały na biało, wysyła do matki z nieba sms-a z pozdrowieniami, w tle kłębią się puszyste chmury i gruchają gołąbki. Z innego patrzy uduchowiony, a nad nim wielki tytuł: „Żegnaj, bohaterze”.
O okolicznościach spektakularnej próby detonacji bomby na pokładzie amerykańskiego samolotu, którą przemycił w majtkach Umar Al-Faruq Al-Nigiri, źródła powiązane z AQAP (Al-Kaida na Półwyspie Arabskim) wspominają bardzo ogólnie, a za powód fiaska ataku wskazują problemy techniczne. W publikacjach specjalistycznych napastnika określa się natomiast mianem „underpants bomber”, a większość szkoleń z bezpieczeństwa zawiera slajd z tragikomiczną opowieścią o zamachowcy, który pod kocem tak intensywnie majstrował przy swojej garderobie, że zwrócił tym uwagę pasażerów, których zaniepokoił dym wydobywający się spod okrycia. Niedoszły napastnik wywołał pożar (z powodu poparzeń III stopnia stracił zawartość majtek), szybko został obezwładniony przez pasażera i resztę życia spędzi w amerykańskim więzieniu czekając na perspektywę Raju. „Underpants bomber” – to nie brzmi dumnie.
Al-Kaidzie zdecydowanie brakuje wizerunku na plakat, najlepiej Amerykanina (choćby naturalizowanego), mogącego zainspirować naśladowców, którzy wywołają strach i trwogę na amerykańskiej ziemi. Tamerlan Czarnajew z biegiem lat się opatrzył. Nidal Hasan Malik – major US Army pochodzenia palestyńskiego, który w 2009 r. dokonał zamachu w bazie wojskowej Fort Hood – co prawda poważnie ucierpiał w strzelaninie z policją, jest sparaliżowany i porusza się na wózku inwalidzkim, ale nie zginął, więc nie można obwołać go szahidem i nawoływać do naśladowania. Co prawda zasądzono mu karę śmierci, ale w warunkach amerykańskich jej wykonanie może się odwlec w czasie nawet o kilkanaście lat, zwłaszcza że napastnik w chwili ataku był oficerem i strzelał do innych żołnierzy ubrany w mundur w amerykańskiej bazie wojskowej, co było sporym ciosem w ich morale.
Terrorysta w szeregach własnej armii to wizerunkowo mało chwalebna sprawa; egzekucja (zdegradowanego już) byłego majora także byłaby wydarzeniem może nie bez precedensu, ale znaczącym i zdecydowanie wizerunkowo kłopotliwym. Najbardziej zainteresowany wielokrotnie podkreślał, że czeka na wykonanie kary śmierci, co pozwoli mu wreszcie zostać męczennikiem, który, jak wiadomo, po śmierci od razu idzie do Raju, w którym już czekają na niego 72 dziewice o wielkich oczach i pięknych głosach. Podobnie ocalały po policyjnej obławie, jeden z autorów zamachu w Bostonie, Dżohar Czarnajew, czeka na wykonanie wyroku, który opóźnia się z powodu apelacji wniesionej przez obrońców. Wśród amerykańskich źródeł można znaleźć takie, które twierdzą, że apelacja została złożona wbrew woli Czarnajewa.
Omar Sadiq Mateen, który 12.06.2016 r. w klubie Pulse pozbawił życia 49 osoby, ranił ponad 50, a potem sam zginął w strzelaninie z policją, wydawałby się dobrym kandydatem na kolejnego bohatera podniosłych hymnów i twarz na plakat do dżihadystycznej gazetki. Jednak Mateen jest tyleż efektywny w realizowaniu postulatów organizacji, co niewygodny dla ISIS. Z jednej strony przeprowadził zamach, który do 2017 r. był najkrwawszą strzelaniną w USA, złożył deklarację lojalności Kalifowi Ibrahimowi i zginął jako męczennik, ale niektóre źródła donoszą, że był homoseksualistą, korzystał z gejowskich aplikacji do poszukiwania partnerów, a atak, przypomnijmy, zorganizował w klubie, którego klientelą była społeczność LGBT. I tego najprawdopodobniej organizacja zaakceptować nie mogła. Szariat surowo karze homoseksualistów, a na terenach zajmowanych przez ISIS skazywano ich na karę śmierci i w widowiskowych egzekucjach zrzucano z wysokich budynków.
Organizacja nie wyrzekła się swojego sympatyka, który najprawdopodobniej nie miał bezpośrednich kontaktów z ISIS czy Al-Kaidą, ale w taktycznej analizie zamachu AQAP jasno wyraziła swoje zdanie w kwestii ataków na kluby dla homoseksualistów. Choć homoseksualizm należy karać z całą surowością, pisze anonimowy autor, należy unikać tego typu celów, bo atak na mniejszość – seksualną, etniczną czy narodową, przysłania prawdziwy cel ataku – czyli zbrojny dżihad oraz rodzi podejrzenie, że jest aktem homofobii lub nacjonalizmu, a nie o to wszak Al-Kaidzie chodzi. Co ciekawe, ojciec zamachowca z całą stanowczością podkreślał, że jego syn homoseksualistą nie był, ale dżihadystą tym bardziej, a zamach to wyraz nienawiści w stosunku do środowiska homoseksualistów.
Czy atak był więc spowodowany wezwaniem terrorystów, by atakować w miejscu zamieszkania, we własnym kraju, na ziemiach krzyżowców i uderzać tam, gdzie najbardziej zaboli – czyli na terenie wroga, czy może napastnik nie tolerował homoseksualistów bądź odwrotnie, nie potrafił pogodzić się ze swoją orientacją i gniew oraz agresję przelał na ludzi, którzy nie mają podobnych problemów z własnym homoseksualizmem – nie wiadomo i tego nie dowiemy się nigdy. Na nagraniach rozmów napastnika z policyjnym negocjatorem bardzo wyraźnie słychać, że Mateen działa z pobudek ideologicznych; deklaruje wierność Kalifowi, tłumaczy atak chęcią odwetu za bombardowania celów ISIS w Syrii i sam siebie określa mianem mudżahedina ISIS. Jednocześnie, w toku śledztwa, gdy zbadano telefon napastnika, okazało się, że imię i laqab Kalifa musiał znaleźć w internecie.
Innym idealnym kandydatem na plakat zdawałby się być Rizwan Farook, zamachowiec z San Bernardino (2.12.2015), w zamachu przez niego zorganizowanym zginęło 14 osób, 23 zostały ranne, a wydarzenie odbiło się szerokim echem w społeczeństwie amerykańskim. Napastnik ponadto zginął z bronią w ręku w trakcie strzelaniny z policją, mimo to w oficjalnych publikacjach organizacji terrorystycznych zdarzenie odnotowano, ale z umiarkowaną porcją uwielbienia dla napastnika. Farook przeprowadził zamach razem z żoną, Tashfeen Malik, która także strzelała do cywilnych ofiar, a potem zginęła w strzelaninie z policją, czyli realizowała model zupełnie nieprzystający do oficjalnej wykładni organizacji w kwestii miejsca i roli kobiety w zbrojnym dżihadzie.
Co ciekawe, organizacje terrorystyczne w swoich anglojęzycznych publikacjach z pewną ostrożnością używają określenia „samotny wilk”. Wydana w 2013 r. przez AQAP publikacja, będąca kompendium wiedzy praktycznej dla domorosłych terrorystów, ucząca jak konstruować IED, planować zamach czy używać broni palnej, zatytułowana jest „Lone Mujahid Pocketbook”. Choć określenie „lone wolf” funkcjonowało już w dyskursie publicznym i naukowym, organizacja użyła słowa „bojownik”. Podobnie, na łamach najbardziej znanego magazynu dżihadystycznego pt. „Inspire”, samotnego bojownika określano mianem „lone mujahid”, a jego działania „lone jihad”. Jeśli używano metafor zwierzęcych, to raczej był to lew, lwica bądź lwiątko (tak pisano o młodych kadrach ISIS).
Czytaj też: VAPOR WAKE DOGS®- nowa broń w walce z terroryzmem >>>
Pewnego rodzaju przełom następuje dopiero w 2016 roku. ISIS, intensywnie rekrutujące wtedy radykalizujących się Europejczyków, zaczyna używać ugruntowanego w świecie zachodnim określenia „lone wolf”, które pojawia się także w 15. numerze „Inspire”.
„Samotnych wilków” absolutnie nie należy lekceważyć, jednak warto pamiętać, że ich siła tkwi w strachu przed nagłym, niespodziewanym atakiem gotowego na wszystko napastnika, który podsyca medialny wizerunek „samotnego wilka”. Strach ten napędzają same organizacje terrorystyczne gloryfikując zamachowców i ochoczo przyznając się do każdego spektakularnego zamachu, zwłaszcza jeśli napastnik nie żyje i tym samym nie ma możliwości zaprotestować. Tym sposobem spirala strachu (samo)napędza się. A terroryzm, przypomnijmy, to wywieranie wpływu politycznego przez bezprawne stosowanie siły – przymusu lub przemocy, związane z łamaniem elementarnych norm społecznych i ustalonych w danym kręgu reguł walki politycznej, oparte na rozmyślnym zastraszeniu i manipulowaniu. Terroryzm to osiąganie celów poprzez stwarzanie aktami przemocy atmosfery zagrożenia i utrudnianie funkcjonowania układu społecznego oraz wymuszanie decyzji, a także działań przeciwnika przez drastyczną taktykę manipulacji lub szantażu siłowego…