Sieroty po Kalifie Ibrahimie

Państwo Islamskie Zdj: materiały propagandowe ISIS, al-Hayat Media Center
Ostatnie przyczółki organizacji Państwo Islamskie zostały zdobyte wiosną tego roku, przywódca grupy, Abu Bakr al-Baghdadi (Kalif Ibrahim), zginął w październiku 2019. Choć salafickie organizacje terrorystyczne obwołały go męczennikiem, który zginął bohatersko, prezydent Trump i jego administracja zadbali, by w społecznej świadomości pozostał przekaz o tchórzliwej ucieczce i marnym końcu przywódcy ISIS, czyli organizacji, która przez wiele miesięcy była symbolem barbarzyństwa popełnianego w imię wypaczonych doktryn.
Zobacz także
Karolina Wojtasik Co ty wiesz o operacji SAMUM

Ta scena bardzo szybko stała się kultowa. Oto trójka amerykańskich funkcjonariuszy w piwnicy ambasady RP w Iraku usiłuje nauczyć się wymowy swoich nowych danych. Nazwiska oczywiście obfitują w szeleszczące...
Ta scena bardzo szybko stała się kultowa. Oto trójka amerykańskich funkcjonariuszy w piwnicy ambasady RP w Iraku usiłuje nauczyć się wymowy swoich nowych danych. Nazwiska oczywiście obfitują w szeleszczące głoski, które dla każdego, z wyjątkiem Polaka, brzmią jak brzęczenie muchy. Czas mija, a „być albo nie być” całej operacji zależy od tego, czy Amerykanin w stosownej chwili powie bez akcentu „Grzegorz Ćwikliński”. Wygląda na to, że nie powie. Wtedy wkracza Bogusław Linda w roli wzorowanej na postaci...
Anna Grabowska-Siwiec Czy można było lepiej?

Czas transformacji jest próbą dla każdego państwa, które ją przechodzi. Nie można przeprowadzić jej idealnie. To tak jakby chcieć dorastać bez burzy hormonów i nastoletnich emocji. Nie można nie popełnić...
Czas transformacji jest próbą dla każdego państwa, które ją przechodzi. Nie można przeprowadzić jej idealnie. To tak jakby chcieć dorastać bez burzy hormonów i nastoletnich emocji. Nie można nie popełnić błędów. Tak było i z Polską. Przechodzenie z systemu niedemokratycznego do demokracji zachodniej naznaczone było niedoskonałościami, brakiem doświadczenia, a także dużą ilością oczekiwań i ideałów. W takiej atmosferze budowano cywilne służby specjalne III RP. I nawet gdyby wówczas była to najważniejsza...
Marcin Szymański (www.colonelweekly.pl) Ukraina: Raport Lato 2023

Od kilku tygodni linia frontu w Ukrainie pulsuje jak sinusoida. Sukcesom obrońców towarzyszą kontrataki Rosjan, trudno na ten moment mówić o jakichkolwiek rozstrzygnięciach. „Tempo” i „momentum” – dwie...
Od kilku tygodni linia frontu w Ukrainie pulsuje jak sinusoida. Sukcesom obrońców towarzyszą kontrataki Rosjan, trudno na ten moment mówić o jakichkolwiek rozstrzygnięciach. „Tempo” i „momentum” – dwie z kilku zasadniczych cech militarnych kampanii – wciąż nie towarzyszą letniej kontrofensywie. Tymczasem my – Zachód, docieramy do bardzo niebezpiecznego punktu. Przyzwyczajamy się do wojny na wschodzie, jesteśmy coraz mniej wrażliwi na doniesienia z rejonu walk. Przestrzeń medialną wypełniają inne...
Abu Bakr al-Baghdadi zmarł i został pochowany na morzu, kolejny przywódca ISIS szybko został powołany, a tysiąc kont na serwisach typu Telegram zagotowało się od nawoływań do pomszczenia Kalifa Ibrahima. Organizacja jednak jest już tylko cieniem własnej potęgi. Jeszcze szczerzy kły w internetowych deklaracjach, zapowiada kolejne zamachy i chętnie przyznaje się do udziału lub inspirowania ataków w różnych częściach świata, ale jej wpływy drastycznie spadły.
Bojownicy albo zginęli, ale wrócili w swoje strony, gdzie przyczajeni czekają na kolejne wezwanie do budowy Kalifatu. Tysiące znalazły się w nadzorowanych (do niedawna) przez Kurdów więzieniach w miejscowościach Al-Hasakah, Al-Dashisha, Al-Qamishli (Jerkin i Navkur) i Al-Malikiyah (Derik), gdzie przebywa około 12 tys. ludzi oskarżonych o przynależność do ISIS; około 4 tys. Syryjczyków, tyle samo Irakijczyków, pozostali to obcokrajowcy. W tej grupie znalazło się blisko tysiąc Europejczyków, do wyliczeń należy dodać kolejne setki osób należących do ich rodzin – żony i dzieci, które przebywają w wydzielonych częściach obozów Al-Hol (Al-Hawl), Al-Roj czy Ain Issa.
Gdy Kalifat był u szczytu potęgi, przyjeżdżali chętnie i tłumnie do Syrii, dziś równie chętnie wróciliby do Europy, ale tam nikt na nich nie czeka z otwartymi ramionami, a kolejne europejskie rządy szukają sposobów na rozwiązanie problemu. Jak do tego doszło?
Gdy wybuchła wojna domowa w Syrii, zaczęły pojawiać się różne grupy wpływów walczące o kontrolę nad pogrążonym w chaosie krajem. Konflikt przyciągał radykałów z krajów Półwyspu Arabskiego, Maghrebu, a także obywateli UE. Dla jedynych była to okazja, by walczyć w imię obrony ummy, dla innych religijny obowiązek, jeszcze inni do końca nie wiedzieli, po co jadą, ale wierzyli, że tam dostaną szansę na lepsze życie. Szacuje się, że do Kalifatu przybyło ponad 40 tysięcy ochotników, w tym 6 tysięcy Europejczyków. Wyjazdy obywateli UE do Syrii i Iraku rozpoczęły się już w 2012 r., jakkolwiek największa fala nastąpiła, gdy ISIS urosło w siłę, czyli w 2014 i 2015 roku.
To nie pierwsza w historii sytuacja, gdy konflikt zbrojny przyciąga ochotników-ideowców, którzy decydują się brać udział w walce, która nie odbywa się na ich terytorium, a ich kraj ojczysty nie jest zaangażowany w konflikt. Jakkolwiek, w najnowszej historii Europy to zjawisko nie wystąpiło wcześniej w takiej skali. Idei walki w imię Kalifatu dało się skusić blisko 6 tysięcy mężczyzn pochodzących z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Belgii, Austrii, Holandii i krajów skandynawskich. Wyjeżdżały też kobiety – jedną grupę stanowiły nastolatki – najczęściej skuszone wizją błogiego szczęścia w muzułmańskim państwie u boku bogobojnego bojownika, drugą stanowiły żony i córki bojowników, którzy zdecydowali za nie. Wśród ochotników dominowali ludzie urodzeni w Europie, emigranci w drugim lub trzecim pokoleniu, ale wyjeżdżali też neofici i konwertyci bez emigranckich korzeni.
Organizacja kusiła wizją braterstwa, spokojnego życia i walki w słusznej sprawie. Przy pomocy sieci rekrutrów, mediów społecznościowych, własnych materiałów propagandowych wmówiła tysiącom ludzi, że ich obowiązkiem jest zabijać niewiernych (nie-muzułmanów), a także wszystkich, którzy nie zgadzają się z barbarzyńską wersją Islamu, na której opiera się ISIS.
Generalizacją byłoby stwierdzenie, że wyjeżdżali przede wszystkim młodzi muzułmanie żyjący na co dzień z zasiłków francuskiej czy brytyjskiej pomocy społecznej. Motywacje ochotników były najróżniejsze, podobnie jak ich ścieżki radykalizacji. Walka w imię dobra wspólnego w praktyce oznaczała pacyfikowanie syryjskiej armii i niezwykle brutalne traktowanie ludności cywilnej w Syrii i Iraku, warunki bywały spartańskie, ale o tym przyjezdni dowiadywali się już na miejscu, gdy nie było drogi odwrotu. Organizacja surowo karała dezerterów, ale tym, którzy służyli wiernie, nieźle płaciła, rozdawała domy (czasem z basenem, stąd popularne niegdyś na twitterze było określenie 5-stars jihad), dostarczała niewolnic, a ponadto udzielała urlopów i pozwalała na kilkumiesięczny powrót do Europy.
Różne były losy zagranicznych bojowników ISIS, część zginęła na polu walki bądź w nalotach Koalicji, wielu (wg różnych źródeł 30–40%) powróciło do Europy i tylko niektórzy z nich zostali wyśledzeni przez służby i osądzeni przez europejskie sądy; blisko tysiąc bojowników i ich rodzin dostało się do kurdyjskiej niewoli.
Bojownicy ISIS, którzy powrócili do Europy, stanowią poważne zagrożenie. To ludzie, którzy mają przeszkolenie bojowe, potrafią używać różnego rodzaju broni palnej, nauczyli się robić IED, „przećwiczyli” czarną taktykę. Ponadto, to zwolennicy dżihadyzmu, dodatkowo przeszli na Bliskim Wschodzie szkolenie ideologiczne, zapewne jeszcze mocniej utwierdzili się w radyklanych poglądach. W czasie pobytu w Syrii byli bezkarni, niejednokrotnie pastwili się nad ludnością cywilną, wykonywali barbarzyńskie wyroki, pacyfikowali mniejszości etniczne i religijne. Zapewne nie będą mieli skrupułów także zabijać cywili w Europie.
Wśród 9 organizatorów paryskich zamachów z 13.11.2015 r. było 7 obywateli UE – Francji i Belgii, wszyscy wcześniej byli w Syrii i Iraku, podobnie z napastnikami, którzy dokonali zamachów 22.03.2016 w Brukseli – 4 z 5 zamachowców walczyło wcześniej dla ISIS na Bliskim Wschodzie.
Zradykalizowani zwolennicy ISIS są więc bardzo niebezpieczni. Gdy organizacja zaczęła upadać, wrócili do Europy, zniszczyli dowody zbrodniczej działalności, wtopili się w społeczeństwo, żyją jak przed wyjazdem, ale w każdej chwili mogą uderzyć. Znają język, warunki lokalne, mają europejskie paszporty, co powoduje, że łatwiej zorganizować im grupę wsparcia, zaplecze logistyczne i zorganizować zamach.
Ogromnym wyzwaniem dla państw UE stało się przywrócenie społeczeństwu bądź osądzenie byłych bojowników ISIS. Najczęstszą praktyką jest indywidualne traktowanie każdego przypadku powracającego bojownika. W krajach skandynawskich, we Francji i Belgii, wydano miliony euro na programy resocjalizacji byłych bojowników ISIS, przyszłość pokaże, na ile skuteczne okazały się te przedsięwzięcia. Należy jednak podkreślić, że na pewno nie było możliwe wychwycenie przez służby wszystkich, którzy walczyli dla salafickich organizacji terrorystycznych, zwłaszcza gdy wracali okrężną drogą bądź nieoczywistą trasą – z innego państwa niż Turcja.
Nie wszyscy bojownicy ISIS z europejskimi paszportami mieli na tyle szczęścia (i pieniędzy, sprytu bądź wsparcia), by wyjechać z Syrii i Iraku, gdy kurczyło się terytorium Kalifatu i kończyły fundusze na działalność tego quasi-państwa. Część z nich zapewne podjęła decyzję, by walczyć do końca – organizacji lub ich samych. Ci, którzy nie zginęli trafili do więzień i obozów nadzorowanych przez Kurdów, a w praktyce finansowanych przez USA.
16 lutego 2019 prezydent Donald Trump swoim zwyczajem – na twitterze zamieścił pamiętne oświadczenie: „USA proszą Wielka Brytanię, Francję i Niemcy i innych europejskich sojuszników, by wzięli z powrotem i osądzili ponad 800 bojowników ISIS, których schwytaliśmy. Kalifat chyli się ku upadkowi. Alternatywa nie jest dobra, ponieważ w przeciwnym razie będziemy zmuszeni ich wypuścić”.
Do liczby więźniów należy doliczyć ponadto kilkaset kolejnych osób – żony i dzieci bojowników – zarówno te zabrane z Europy, jak i urodzone na terytorium ISIS, a dziś przebywające w przeludnionych obozach. To daje ponad tysiąc obywateli i obywatelek UE, których los jest przedmiotem debat nie tylko w rządowych gabinetach, ale także podgrzewa łamy publicystów i tabloidy.
Bojownicy, którzy znaleźli się w rękach SDF (The Syrian Democratic Forces), nie trafili tam przypadkiem. Walczyli w szeregach grup terrorystycznych, stanowią więc poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa także w krajach pochodzenia. Oczywiście można, jak chce Trump, ich zabrać i osądzić, ale to nie rozwiązuje problemu, bo sądy w podobnych przypadkach wydają niskie wyroki. W europejskich warunkach bardzo trudno jest zgromadzić sensowny materiał dowodowy pozwalający na skazanie bojownika ISIS na długoletnie więzienie. Jeśli tylko nie był na tyle głupi, by pozwolić sfilmować się z odsłoniętą twarzą na przykład w trakcie wykonywania dekapitacji bądź w innych okolicznościach wyraźnie wskazujących na popełnianie przestępstw w ramach członkostwa w organizacji terrorystycznej, to bardzo trudno jest mu cokolwiek udowodnić. Mocnych dowodów czy świadków zwykle nie ma, a oskarżony twierdzi, że wykonywał tylko zadania porządkowe, pracował w kuchni bądź co najwyżej patrolował okolice z nienaładowaną bronią (stąd te zdjęcia, które kiedyś z lubością zamieszczał na twitterze), ale nigdy nie walczył. I udowodnienie, że było inaczej, jest bardzo trudne. Dlatego wyroki, które zapadają przed europejskimi sądami (ostatnio także w Polsce – vide sprawa Dawida Ł.), są zazwyczaj niskie, bo kilkuletnie.
Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że pobyt w zakładzie karnym tylko utrwali lub wzmocni radykalne poglądy oraz będzie dobrą okazją do zrekrutowania współosadzonych. Po wyjściu z więzienia były bojownik wraca w glorii chwały męczennika za sprawę, stając się lokalnym liderem i mistrzem dla radykalizującej się młodzieży, a ponadto ma umiejętności pozwalające na przeprowadzenie ataku terrorystycznego.
Państwa UE nie garną się do przyjmowania z powrotem swoich obywateli, którzy walczyli pod czarnym sztandarem ISIS, co zresztą prezydent Trump, w swoim stylu („We have a tremendous amount of captured fighters in Syria under lock and key, mainly from Europe. Would you like some nice ISIS fighters? I could give them to you”) wypomniał podczas niedawnego szczytu NATO w Londynie. Strategie, jakie przyjmują rządy w sprawie swoich uwięzionych w Syrii obywateli, zwykle omawiane są za zamkniętymi drzwiami, a oficjalne wersje często się zmieniają. Wiadomo, że rząd Francji zgodził się na osądzenie swoich obywateli w regionie, gdzie dokonywali zbrodni.
Pod koniec maja 2019 przed irackim sądem stanęło 4 Francuzów, którzy zostali skazani na karę śmierci za przynależność do ISIS, kolejnych 12 czeka na wyrok. Na stronie francuskiego MSZ pojawiła się szybko informacja, że Francja potępia karę śmierci. Przynajmniej oficjalnie.
Innym wyjściem jest pozbawienie obywatelstwa kłopotliwego delikwenta, co niestety nie zawsze jest wykonalne. W świetle prawa międzynarodowego nie można nikogo pozbawić obywatelstwa i uczynić go/ją tym samym bezpaństwowcem. Jedynie w sytuacji tzw. podwójnego obywatelstwa takie postępowanie jest możliwe i tym sposobem około 100 osób zostało pozbawionych brytyjskiego obywatelstwa, podobnie postąpiły władze Niemiec. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że rodziny bojowników skarżą rządy i domagają się potężnych odszkodowań finansowych za nieudzielenie pomocy własnym obywatelom, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, przebywając za granicą. Sytuację dodatkowo komplikuje niedawne wycofanie wojsk USA z Kurdystanu i w praktyce przekazanie Turcji pieczy nad pojmanymi bojownikami.
Odrębny problem to żony i dzieci bojowników przebywający w kurdyjskiej niewoli. Od miesięcy słychać, że obozy takie jak Al-Hol (Al-Hawl) czy Ain Issa pękają w szwach, są siedliskiem chorób, ale przede wszystkim są wylęgarnią radykalizmu, gdzie osadzone kobiety wyznają dokładnie tę samą ideologię, w imię której walczyli ich mężowie. Prasa donosi o zabójstwach, groźbach w stosunku do umiarkowanych osadzonych i fakcie, że dzieci wychowywane są tam w duchu radykalnego dżihadyzmu, chłonąc poglądy, które są prostą drogą do powtórzenia ścieżki życiowej rodziców.
Na początku 2019 roku brytyjską opinię publiczną rozgrzała do czerwoności historia 19-letniej Shamimy Begum. W 2015 roku zdjęcia jej i dwóch koleżanek przez kilka dni nie schodziły z czołówek programów informacyjnych. Trzy brytyjskie nastolatki uciekły z domów i wybrały życie w Kalifacie. Jedną z nich w obozie dla uchodźców odnalazł dziennikarz. Shamima, która pochowała już dwoje dzieci i była w zaawansowanej ciąży z kolejnym, prosiła o możliwość powrotu do Anglii, bo tylko tam zdoła uchronić od śmierci nienarodzone dziecko. Gdy jednak została zapytana o swoje życie pod rządami ISIS, śmiało opowiadała, że żyło się dobrze, spokojnie i normalnie, do publicznych egzekucji się przyzwyczaiła, bo w końcu byli to wrogowie Islamu, a zamachy terrorystyczne nie były niczym innym jak odwetem za bombardowania pozycji ISIS przez samoloty Koalicji. Teraz jednak widzi, że w Syrii jest ciężko i chciałaby wrócić do domu. W podobnym tonie wypowiadała się będąca w identycznej sytuacji Amerykanka, Hoda Muthana.
W późniejszych wywiadach Begum zmieniła narrację, ale to pierwszy komunikat poszedł w świat i rozpętał ogólnonarodową dyskusję.
- Czy należy przyjąć z powrotem obywatelkę brytyjską i jej nienarodzone dziecko wiedząc, że wciąż wyznaje radykalne poglądy, że najprawdopodobniej była członkinią brygad Al-Khansaa (brutalna kobieca policja obyczajowa) i podobny sposób myślenia wpoi swojemu dziecku, które może w przyszłości zasilić szeregi salafickich organizacji terrorystycznych?
- Czy można skazać na niepewny los dziecko, którego jedyną winą było to, że jego matka wyznaje radykalne poglądy?
- Czy dziecko może być karane za przewinienia rodziców? Co w takim razie z innymi Europejkami i ich dziećmi przebywającymi w obozach? Czy należy je zostawić własnemu losowi, licząc, że fatalne warunki bytowe rozwiążą problem, czy może przyjąć, otoczyć opieką, resocjalizować?
To nie są łatwe pytania i nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Władze brytyjskie odebrały Begum obywatelstwo, tym samym odcinając jej możliwość powrotu, jej dziecko zmarło, nie dożywszy miesiąca. Rząd francuski podjął decyzję o przyjęciu dzieci, których powiązani z ISIS rodzice zginęli, z Syrii wyjechały także dzieci rosyjskich bojowników. Tyle wiadomo oficjalnie.
Nikt więc nie chce sierot po Kalifie Ibrahimie, nie ma też sensownego pomysłu, co zrobić z tysiącami bojowników i ich rodzin. Na razie żyją w więzieniach i przepełnionych obozach w Syrii, które w prasie porównywane są do bomby z opóźnionym zapłonem.
Kiedyś w Iraku istniało więzienie, które Amerykanie uruchomili w 2003 roku. Działało przez 5 lat. Dziś określa się je mianem „uniwersytetu terrorystów”, „wylęgarni ekstremistów” czy „szkoły Al-Kaidy”.
Camp Bucca, bo o nim mowa, był ogromnym kompleksem na pustyni, w którym zamykano islamskich radykałów, bojowników religijnych milicji, niedobitki irackiej armii, dawnych oficerów Saddama Husajna, a także osoby, które po prostu „wyglądały podejrzanie”. Przez ośrodek przewinęły się tysiące więźniów, w szczytowym okresie było tam ponad 26 tys. osadzonych, którzy łączyli się w grupy, wzniecali bunty i generalnie trudno było ich kontrolować. Mieli dużo czasu na dyskusje, planowanie, zawieranie nowych znajomości, szukanie kontaktów i tworzenie sojuszy.
W Camp Bucca przebywali m.in.: Abu Bakr al-Baghdadi, przywódca ISIS, Abu Mohammed al-Adnani, rzecznik ISIS; Abu Muslim al-Turkmani, zastępca al-Baghdadiego, Haji Bakr, ważny dowódca ISIS w Syrii, Abu Abdulrahman al-Bilawi, dowódca odpowiedzialny za zajęcie przez ISIS Mosulu, Abu Ayman al-Iraqi, inny ważny bojownik i dowódca, a także Abu Mohammad al-Julani, który tworzył struktury Al-Kaidy w Syrii, znane potem jako Front al-Nusra. Można się zastanowić, jak za kilkanaście lat publicyści nazwą więzienia i obozy usytuowane na północy Syrii, w których dziś żyją sieroty po Kalifie Ibrahimie…