CICHOCIEMNI Łączność na „szóstkę”

Cichociemni odbierający zrzut zasobników. Foto. elitadywersji.org
Pod koniec czerwca 1940 r. w okupowanej Polsce utworzono Komendę Główną ZWZ/AK. Dla walki Polaków z okupantami oraz dla sprawnego funkcjonowania wojskowej konspiracji Polskiego Państwa Podziemnego kluczowa była dobra łączność pomiędzy Komendą AK w Warszawie a Naczelnym Wodzem w Londynie. To było zadanie dla Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza.
Zobacz także
Krzysztof Mątecki XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”

W dniach od 30 do 31 sierpnia 2024 roku na terenie Beskidu Wyspowego i Makowskiego odbyła się XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”. W tegorocznej edycji wydarzenia wzięła...
W dniach od 30 do 31 sierpnia 2024 roku na terenie Beskidu Wyspowego i Makowskiego odbyła się XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”. W tegorocznej edycji wydarzenia wzięła udział rekordowa liczba uczestników, która miała do pokonania 47 km górzystej trasy o łącznym przewyższeniu 2500 m.
J. West Z kroniki i wspomnień żołnierzy 1. Batalionu Szturmowego z Dziwnowa

1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione....
1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione. Na uliczkach Dziwnowa widywano żołnierzy w spadochroniarskich beretach, w polowych mundurach ues przeznaczonych dla wojsk powietrznodesantowych, z emblematami ze spadochronem, widywano ich podczas przemarszu na place ćwiczeń i poligony oraz powrotu z nich, widywano na przepustkach, w końcu widywano...
dr Anna Grabowska-Siwiec Operacja „MOST”

Przez jej uczestników i organizatorów zwana największą operacją polskich służb specjalnych. Była pierwszym poważnym zadaniem Urzędu Ochrony Państwa po jego utworzeniu w 1990 r. To również jedna z najbardziej...
Przez jej uczestników i organizatorów zwana największą operacją polskich służb specjalnych. Była pierwszym poważnym zadaniem Urzędu Ochrony Państwa po jego utworzeniu w 1990 r. To również jedna z najbardziej spektakularnych akcji tranzytowych, jakie miały miejsce na terenie naszego kraju. Wiedza o niej utknęła w meandrach historii III RP, choć przyniosła zarówno nowej służbie specjalnej, jak i młodej polskiej demokracji bardzo konkretne korzyści.
Rozkaz Naczelnego Wodza o utworzeniu w Polsce konspiracyjnej organizacji wojskowej dotarł szybko do walczącej jeszcze Warszawy. Już 26 września 1939 r. Dowódca stołecznego garnizonu, gen. Rómmel, otrzymał go od mjr. Edmunda Galinata, który wylądował na Polach Mokotowskich jedynym latającym prototypem polskiego bombowca PZL.46 Sum.
„Porwano” go z lotniska w Bukareszcie, gdzie był „internowany”. Pretekstem był pokaz lotniczy dla rumuńskich dygnitarzy. Polacy wystartowali, zaraz potem – obserwowani przez zdumionych Rumunów – odlecieli do kraju...
Niestety, podczas II wojny światowej nie mieliśmy własnych samolotów dalekiego zasięgu. Nawet łączność radiowa na duże odległości była poważnym problemem. Rozkazy oraz instrukcje przenosili wędrujący lądowymi szlakami kurierzy.
19 października 1939, jeszcze z Francji, wyruszył do kraju pierwszy emisariusz Naczelnego Wodza. Rotmistrz Feliks Szymański, późniejszy cichociemny, pokonał cztery granice państwowe, po dziesięciu dniach dotarł do Warszawy. Na początku listopada 1940, dłuższą trasą z Londynu do Warszawy, wyruszył płk Kazimierz Iranek-Osmecki, także późniejszy cichociemny. Pokonał kilkanaście granic, podróż zajęła mu prawie dwa miesiące. Było jasne, że taka łączność nie wystarczy.
Ambasada Armii Krajowej
Po upadku Francji oraz ewakuacji do Wielkiej Brytanii, Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski, 29 czerwca 1940 rozwiązał emigracyjną komendę ZWZ/AK. Rozkazał, aby przy sztabie Naczelnego Wodza utworzono „Samodzielny Wydział Krajowy”.
Ze względów bezpieczeństwa nazwano go „Oddziałem VI”, później „Specjalnym”. Odpowiadał za całą wojskową łączność z okupowaną Polską. „Szóstka” została „instytucją łącznikową” pomiędzy Komendą Główną ZWZ/AK w okupowanej Polsce a Naczelnym Wodzem w Londynie.
Oddział VI (Specjalny) stał się w Wielkiej Brytanii swoistą „ambasadą Armii Krajowej”. Jego personel składał przysięgę na rotę AK, traktowany był jak komórka AK. Zaraz po jego utworzeniu, pionierskiego zadania – organizacji „lotów łącznikowych” do Polski – podjął się służący w tym Oddziale oficer wywiadu mjr dypl. Jan Jaźwiński. Wkrótce odpowiadał za całe lotnicze wsparcie AK – zrzuty cichociemnych i zaopatrzenia dla AK.
Zadaniem Oddziału VI (Specjalnego) nie były tylko zrzuty. Zajmował się rekrutacją oraz wyszkoleniem cichociemnych. Dbał o zaspokojenie wszelkich potrzeb Armii Krajowej, w tym finansowych, kadrowych i materiałowych.
Pośredniczył w kontaktach pomiędzy ZWZ/AK a Sztabem Naczelnego Wodza. Współpracował z brytyjską organizacją rządową Special Operations Executive (SOE, Kierownictwo Operacji Specjalnych). Przekazywał do Polski zadania dla konspiracyjnej armii oraz polskiego wywiadu.
Do Sztabu Naczelnego Wodza oraz brytyjskiego SOE dostarczał najważniejsze meldunki AK i raporty wywiadowcze z Kraju. Były wśród nich tak cenne jak te dotyczące niemieckich rakiet V-1 oraz V-2.
Oddział bardzo specjalny
Dla zapewnienia większej tajności działań, Oddział VI (Specjalny) przeniesiono z siedziby Sztabu Naczelnego Wodza w hotelu „Rubens” do odrębnego budynku w Londynie, na rogu ulic: Upper Belgrave i Wilton.
Nic dziwnego, jego działalność miała fundamentalne znaczenie dla funkcjonowania struktur wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego. Także dla cywilnej łączności z Krajem, ekspediował bowiem również kurierów politycznych. „Szóstka” miała największe możliwości ze wszystkich struktur polskiego Sztabu Naczelnego Wodza.
Liczba i ranga zadań spowodowały rozbudowę Oddziału VI. Początkowo pracowało w nim kilku oficerów, pod koniec 1944 aż 74. Funkcjonowało w nim osiem wydziałów, dwa z nich były kluczowe.
Wydział Specjalny (S) zajmował się zrzutami i kompletowaniem zawartości zasobników zrzutowych.
Wydział Łączności (Ł) – siecią radiową, szkoleniem łącznościowców, produkcją radiostacji. „Szóstka” zajmowała się rekrutacją i szkoleniem cichociemnych, także kurierami, bazami i placówkami. Miała własny Wydział Szyfrów oraz swoje centrale radiowe. Podlegały jej ośrodki szkolenia cichociemnych, stacje wyczekiwania (przed skokiem), także bazy i placówki w kilku krajach.
Najważniejsza była Główna Baza Przerzutowa (kryptonim „Jutrzenka”) w Latiano nieopodal Brindisi (Włochy). Od 1944 ekspediowano z niej spadochroniarzy do Polski. Mjr dypl. Jan Jaźwiński organizował zrzuty od początku, od 1941.
Przeczytaj także: Ukraina: Wiosenny raport >>
Na początku sam, trzy lata później – już jako komendant „Jutrzenki” dowodził kilkuset oficerami oraz prawie tysiącem szeregowych. Dysponował ogromnymi kwotami pieniędzy, dziesiątkami ton broni i sprzętu, kolumnami samochodów.
Współpracował bezpośrednio z brytyjską SOE, po uzgodnieniu wydawał dyspozycje zrzutowe dwóm eskadrom samolotów: brytyjskiej 138. Special Duty Squadron RAF oraz polskiej 1586. Eskadrze Specjalnego Przeznaczenia.
Miał własną łączność, w tym bezpośrednią z dowódcą Armii Krajowej.
Łączność z Krajem
Pod Londynem dla „Szóstki” pracowały dwie centrale radiowe. Służyły do łączności głównie z Polską i pośredniczenia pomiędzy okręgami AK. Ośrodek nadawczy działał w Chipperfield Lodge, odbiorczy w Barnes Lodge k. Kings Langley (hrabstwo Hertfordshire).
Używano najpierw dziesięciu, potem szesnastu radiostacji nadawczych, 39 odbiorczych, 48 anten obejmujących obszar całej Polski. Pracowano na sprzęcie amerykańskim (Halocrafter, R.C.A. i innych) oraz polskim (PWWR).
Cichociemny Leszek Starzyński, bratanek przedwojennego prezydenta Warszawy, wspominał: „Radiostacje krajowe prawie zawsze było źle słychać. [W eterze panował] (...) niesamowity rozgardiasz, na dnie którego kryła się cieniutka pajęczynka ledwo dosłyszalnego pisku. Trzeba mieć niezłą wprawę, aby taki pisk w ogóle usłyszeć.
A to jest właśnie tajna radiostacja krajowa. Długo się uczyłem, zanim doszedłem do tego, by taką radiostację odróżnić od innych. Jak się to robi? (...) Trochę po sposobie nadawania, trochę po podchwyconych literkach sygnałów wywoławczych, ale to wszystko nie wystarcza. Trzeba wyczuć. To tak, jak w Londynie na ulicy: widzę jakiegoś człowieka w cywilnym ubraniu – nie znam go, ale wiem, że to Polak”.
W okupowanej Polsce ogółem pracowało ok. 57 radiostacji, miały kryptonim „Wanda” oraz własny numer. Pracowano w systemie simplex, „na klucz” nadając i odbierając szyfrowane depesze znakami Morse’a oraz kodem „Q” (trzyliterowe skróty zwrotów krótkofalarskich). Ze względów bezpieczeństwa, średni czas nadawania depeszy ograniczano do 10–20 minut. Jej odszyfrowanie trwało zwykle ok. dwóch godzin.
Na prawie wszystkich radiostacjach AK w Polsce pracowali cichociemni – łącznościowcy. Zanim skoczyli ze spadochronem do kraju, szkolono ich długimi tygodniami. Ośrodek szkolenia radiotelegrafistów i radiomechaników funkcjonował najpierw przy 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej w wiosce rybackiej Anstruther (Szkocja).
Potem w obiekcie dawnego browaru Auchtertool, później w dawnej Saint Margaret’s School for Girls w Polmont. Z 213 przeszkolonych, tylko 50 najlepszych zostało cichociemnymi. Pozostali pracowali w centrali łączności Sztabu Naczelnego Wodza oraz innych placówkach łączności Oddziału VI i polskiego wywiadu.
Polskie Wojskowe Warsztaty Radiowe
Całe to szkolenie nie miałoby sensu, gdybyśmy nie mieli dobrych radiostacji dalekiego zasięgu. Polacy jednak mieli najlepsze!
Prawie jedenaście lat przed wybuchem wojny polska „dwójka” (Oddział II SG WP), odpowiadająca też za radiowywiad, została cichym wspólnikiem Wytwórni Radiotechnicznej „AVA”. Spółkę założyli czterej „radiofile”, jak wtedy nazywano pasjonatów krótkofalarstwa.
Oficer wywiadu Antoni Palluth i b. starszy majster wojsk łączności Edward Fokczyński oraz dwaj młodzi inżynierowie – bracia Danilewiczowie. Kierownikiem technicznym wytwórni „AVA” został uzdolniony inż. Tadeusz Heftman, pionier polskiego krótkofalarstwa.
Trójka młodych pasjonatów znała się z liceum w Sosnowcu. Zwrócili na siebie uwagę wywiadu, gdy radiostacje skonstruowane przez licealistów zdobyły złote medale na Pierwszej Ogólnokrajowej Wystawie Radiowej w Warszawie w maju 1926. Ich konstrukcje – jako nielegalne – zostały zaraz po wystawie… skonfiskowane przez władze.
Pretekstem był brak licencji, której wtedy jeszcze nikt nie miał. Ale już podczas studiów na Politechnice oficerowie wywiadu zwerbowali ich do współpracy.
Wytwórnia radiotechniczna „AVA”, dzięki talentom swych założycieli, stała się głównym dostawcą znakomitego sprzętu łączności oraz specjalnego dla wojska, marynarki wojennej, policji, straży granicznej, także dla Polskiego Radia.
Pomogła złamać „Enigmę”, konstruując 15 jej ulepszonych „sobowtórów” oraz pomocne narzędzia: cyklometr, płachty Zygalskiego, bombę kryptologiczną. „AVA” skonstruowała i wyprodukowała polską maszynę szyfrującą „Lacida”. Na zlecenie wywiadu produkowała sprzęt radiopodsłuchu dla Biura Szyfrów.
Zanim padły strzały na Westerplatte, inż. Tadeusz Heftman zaprojektował niewielkie radiostacje dalekiego zasięgu. Od ich piskliwych odgłosów podczas pracy nazywano je „pipsztokami”. Gdy wybuchła wojna, inż. Heftman ewakuował się z prototypem „pipsztoka”. Najpierw do Francji, później do Wielkiej Brytanii.
We wrześniu 1940 w Stanmore pod Londynem uruchomiono pod jego kierownictwem Polskie Wojskowe Warsztaty Radiowe. Były „zapleczem technicznym” ośrodka radio Sztabu Naczelnego Wodza. Wkrótce ruszyła tam produkcja „pipsztoków”. Jeden z nich zabrał ze sobą gen. Władysław Anders, gdy w kwietniu 1942 pojechał do Uzbekistanu.
Posłużył do łączności pomiędzy podlondyńskim Stanmore a Taszkientem (ok. 6 tys. km). Podczas wojny wyprodukowano ok. 1,4 tys. radiostacji Heftmana typu AP. Miały brytyjskie oznaczenie MR-2, MR-3 (Monitor Radio, Stechford, Birningham).
Zwarta konstrukcja niewielkich rozmiarów (280×210×100 mm) była lekka (6 kg), solidnie wykonana. „Pipsztoki” były też trudne do wykrycia podczas nadawania. Jako „polish spy radio” zyskały opinię najlepszych tego typu urządzeń na świecie! Kupowały je od nas zachodnie służby specjalne: brytyjskie SOE, francuskie Resistance oraz DSR/SM, także amerykańskie OSS (późniejsze CIA).
Mistrzowie „pipsztoków”
Głównie na „pipsztokach” pracowali przyszli radiotelegrafiści i radiomechanicy Armii Krajowej. Żołnierze łącznościowcy byli najmłodszą grupą kandydatów na cichociemnych. W większości byli wykształconymi szeregowcami, pochodzili z rodzin inteligenckich.
Wśród nich był m.in. Leszek Starzyński, bratanek prezydenta Warszawy czy Przemysław Bystrzycki, syn burmistrza Przemyśla. Prawie dwie trzecie z nich miało już za sobą tragiczne doświadczenie zsyłki do sowieckich łagrów.
Nierzadko przeżyli śmierć najbliższych na nieludzkiej ziemi ZSRR. Oprócz zawodowych żołnierzy, wszyscy zgłosili się na ochotnika do Armii Polskiej gen. Andersa.
Szkolili ich doświadczeni oficerowie, m.in. rubaszny lwowianin, ppłk łączn. Wiktor Bernacki, oraz późniejszy cichociemny kpt. łączn. Bogusław Wolniak. Obaj byli też spadochroniarzami; nawet podoficer rusznikarz w ośrodku wyszkolenia nie był tuzinkowy – miał za sobą służbę we francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
Spadochroniarzem, jeszcze przedwojennym, był instruktor por. Lorenz. Program szkolenia oczywiście obejmował głównie obsługę (częściowo naprawę) przenośnych radiostacji Heftmana, świetnych do pracy w konspiracji.
Ale oprócz nauki szybkiego nadawania kluczem znaków Morse’a, łącznościowcy poznawali tajniki goniometrii, podsłuchów, szyfrów. Mieli ponadto intensywną zaprawę fizyczną oraz tzw. strzelanie instynktowne (Point Shooting). Zajęcia z minerstwa, materiałów wybuchowych, orientacji w terenie czy podstaw wywiadu.
Warunkiem skoku do kraju było też pomyślne ukończenie kursu spadochronowego. Organizowano go w polskim ośrodku 1. SBS Largo House oraz w brytyjskiej Parachute Training School (STS 51) w Ringway pod Manchesterem.
Finałem wszystkich szkoleń był jeszcze jeden, nietypowy kurs – jak skutecznie użyć kapsułki z trucizną (cyjankali). Jeden z kursantów nie chciał się szkolić w takiej umiejętności, wskazując na swe przekonania religijne. Wykluczono go z grona kandydatów na skoczków do Polski...
Najkrótszą drogą
Skok ze spadochronem do okupowanej Polski trafnie nazywany był „najkrótszą drogą”. Początki nie były łatwe – łączność lotnicza sprawiała wówczas wiele problemów.
Trasa z Londynu do Warszawy to w obie strony ok. 3 tys. km bez lądowania. Droga była najkrótsza, ale wcale nie krótka. Brakowało samolotów tak dalekiego zasięgu. Późniejszy cichociemny, Kazimierz Człapka, wtedy radiotelegrafista w 301. Dywizjonie Bombowym, po wojnie wspominał taki pomysł sztabowców: „(.…) pewnego dnia wezwano mnie do Londynu. (...) Chodziło mianowicie o to, aby na starym gracie, Whitleyu, polecieć do Polski, zrzucić tam jakiś – bardzo ponoć cenny – sprzęt i samemu… również wyskoczyć, zostawiając maszynę swemu losowi. Poleci jeszcze parę mil sama, a potem rozwali się o jakieś drzewo czy po prostu o ziemię. (…) W pierwszej chwili aż mi z emocji włosy stanęły dęba. (...) [propozycja] wydała mi się niezwykła i pociągająca. Toteż odpowiedziałem uradowany: – OK!”.
Pierwszy skok do Polski, w nocy z 15 na 16 lutego 1941 (operacja „Adolphus”), odbył się jednak inaczej. Zorganizował go mjr/ppłk. dypl. Jan Jaźwiński (Oddział VI) wraz z kpt./płk. Haroldem Perkinsem (SOE).
Samolot miał polecieć już 20 grudnia 1940, jednak brytyjski pilot wyliczył, że odległość przekracza zasięg samolotu. Dwusilnikowy brytyjski bombowiec Whitley Z-6473 został więc „odchudzony” i wyposażony w dodatkowe zbiorniki paliwa. Jednak gdy wreszcie lot doszedł do skutku, brytyjska załoga… zabłądziła nad Polską.
Pierwszych cichociemnych (oraz kuriera) zrzucono w okolicach wsi Dębowiec, aż 130 km od placówki odbiorczej. Po jedenastu godzinach i 45 minutach samolot powrócił na lotnisko. Gdy wylądował, miał ledwo 50 litrów paliwa na ok. 10–15 minut lotu…
Kpt. Jan Podoski z Oddziału VI wspominał: „Lot to był wielki wyczyn sportowy – proszę sobie wyobrazić pilota, który jedynie na podstawie mapy i własnego nosa musiał trafić z Londynu do – powiedzmy – polanki leżącej niedaleko skrzyżowania dróg polnych za miejscowością Gruszka koło Wiązownej.
Przy czym mógł tej Gruszki szukać nie dłużej niż 15 minut – takie były wymogi regulaminu, wynikające z tych historii paliwowych”. Jak udowadniają statystyki wykonanych lotów, Polacy byli najlepsi w nawigacji wzrokowej, Anglikom szło to o wiele gorzej.
Kpt. pil. Michał Goszczyński z 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia podkreślał – „Największa satysfakcja to znalezienie placówki. Ja miałem świetnego nawigatora, który jak się przypiął do placówki, to już jej nie zgubił. (...) To były loty trwające 11–12 godzin, ale człowiek był młody – 22–23 lata i wytrzymywał, a gdy były loty do Polski, to dowódca eskadry nie był w stanie zakazać lecieć. Lataliśmy 2–3 noce z rzędu i ludzie to wytrzymywali”. Załogi samolotów były cichymi bohaterami operacji zrzutowych.
Walka o zrzuty i „polski flight”
Samodzielna, polska eskadra łącznikowa była marzeniem mjr. Jaźwińskiego jeszcze przed ewakuacją sztabu z Francji do Anglii. Francuzi odmówili nam jakiejkolwiek pomocy, nie powiodły się próby zakupu samolotów amerykańskich.
Brytyjczycy początkowo nie byli zainteresowani, ale upór mjr. Jaźwińskiego zwyciężył. Polskie załogi latały do kraju w składzie 138. Dywizjonu Specjalnego Przeznaczenia RAF. W listopadzie 1943 wydzielono z niego polską eskadrę „C”, wkrótce przeformowaną na polską 1586. Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia.
Zrzuty do Polski organizowali Polacy, ale bez użyczenia przez SOE brytyjskich samolotów byłyby niemożliwe. W zamian polscy lotnicy latali ze zrzutami także do innych krajów.
Rekordzistą był pilot Stanisław Kłosowski, przez kolegów zwany Kubą – wykonał ok. 70 tajnych operacji lotniczych SOE, w tym 33 do Polski. Niestety, Anglicy nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI (Specjalnym). W próbnym sezonie operacyjnym 1941/42 mjr Jaźwiński zaplanował 30 lotów do Polski, wykonano 11. W sezonie 1942/43 (kryptonim „Intonacja”) planował 100, poleciało zaledwie 46.
W sezonie 1943/44 („Riposta”) miało być 300 lotów do Polski, było tylko 172. Polskie załogi większość lotów w operacjach specjalnych wykonywały do innych krajów. W 1944 na 1282 loty Polacy polecieli do kraju tylko w 339.
Dla Brytyjczyków polskie priorytety nie były istotne. Gdyby nie sukcesy polskiego wywiadu, pewnie wcale zrzutów by nie było. Gdy pod koniec września 1941 SOE podpisało umowę o współpracy z NKWD, nasz los był przesądzony. Anglo-amerykańskie operacje planowano wyłącznie poza Europą Środkową, ten obszar oddano we władanie Stalina.
Niespełna rok później aliancki Połączony Komitet Szefów Sztabów zdecydował, że Polska i Czechy są dla zachodnich aliantów trzeciorzędnym teatrem działań wojennych.
Skutkiem tego były niewielkie rozmiary pomocy dla Armii Krajowej. W okupowanej Polsce na kilkuset zrzutowiskach setki żołnierzy AK czekały na zrzuty. Przez całą wojnę zrzucono do Polski zaledwie 670 ton zaopatrzenia (4802 zasobniki, 2971 paczek).
Cały ten ładunek zmieściłby się swobodnie w jednym pociągu towarowym. Do Jugosławii SOE zrzuciło sporo ponad sto dziesięć razy więcej – 76117 ton. Do Polski skoczyło tylko 316 cichociemnych, choć do zadań specjalnych przeszkoliliśmy 533 spadochroniarzy, a mogliśmy jeszcze więcej. Wciąż brakowało dla nas samolotów. Brytyjczycy obawiali się, czy Armia Krajowa nie użyje zrzutowej broni do walki z Sowietami.
W największym sekrecie, w tajemnicy przez Polakami, Anglicy realizowali swą haniebną umowę SOE-NKWD. Po pierwszym zrzucie cichociemnych do Polski, drugim i trzecim były zrzuty do kraju... polskich komunistów w służbie sowieckiej – agentów NKWD.
Kolejne zrzuty spadochroniarzy Stalina NKWD realizowało już samodzielnie, bez pomocy brytyjskiego SOE. Zrzucono kilkuset czerwonych skoczków, którzy nie walczyli z Niemcami, lecz politycznie agitowali Polaków oraz rozpoznawali struktury Armii Krajowej.
Oczywiście w komunistycznej propagandzie po wojnie skoczkowie NKWD walczyli z hitlerowcami, a ich zrzuty organizowali tylko sowieccy „towarzysze”. Brytyjczycy swym wsparciem dla NKWD nigdy się nie chwalili...
Polskie „Wandy”
Bez łączności nie ma armii. Spośród 316 cichociemnych, po dywersantach (169) największą grupą (50) byli łącznościowcy. Cichociemny ppor./kpt. Stefan Przybylik miał 26 lat, gdy po skoku ze spadochronem wylądował w Polsce.
Wspominał: „Po raz pierwszy od pięciu lat byłem znowu na polskiej ziemi, już jako żołnierz (…). Chwilę po wylądowaniu byłem sam. Przytuliłem się do tej naszej ziemi, ucałowałem ją i po prostu rozbeczałem się”. Los był dla niego łaskawy – trzech innych młodych radiotelegrafistów poległo jeszcze w drodze. Ich „Halifax” JD-269 „Q” we wrześniu 1943 nad Esbjerg (Dania) został zestrzelony przez Niemców.
Konspiracyjne radiostacje w Polsce miały kryptonim „Wanda”, każda z nich oznaczona była indywidualnym numerem. Nadawanie było sporym ryzykiem. Dwóch podporuczników łączności czasu wojny namierzyły niemieckie oddziały goniometryczne.
Obaj otruli się cyjankiem podczas prób ich aresztowania, mieli 22 i 23 lata. Dziewięciu radiotelegrafistów dorwali Niemcy z gestapo. Sierż. Stanisława Kazimierczaka zamęczono na śmierć już na przesłuchaniu. Ppor. Franciszek Żaak zdążył przed swoim zgonem wysłać rodzinie trzy grypsy pisane własną krwią na chusteczce. Wszystkich torturowano, ale żaden nikogo nie wydał.
Ppor. Władysław Wiśniewski wyrwał się z łap oprawców, na przesłuchaniu wyskakując z okna na piętrze. Kpt. Przybylik uciekł z więziennego transportu. Oddział osłonowy por. Stanisława Kujawińskiego odparł atak Niemców. Por. Czesław Pieniak wraz z kolegami wciągnął niemiecki radiopeleng w zasadzkę.
Radiotelegrafistów zaciekle tropiło także NKWD. Do por. Edwarda Kowalika los się uśmiechnął, osadzono go w więzieniu NKWD na Łubiance, ale potem przewieziono do Łodzi i wyszedł po amnestii. Ppor. Kazimierza Nieplę zesłano na dziesięć lat do łagru w Norylsku, na wiecznej zmarzlinie (Kraj Krasnojarski).
Por. Tadeusza Seemana „za szpiegostwo” zesłano dożywotnio do łagrów w rejonie Workuty. Powrócił do Polski dopiero 23 sierpnia 1956. Tylko jeden łącznościowiec „miał szczęście” – zginął normalnie, w walce, z bronią w ręku.
Powstańczy zryw
Powstanie Warszawskie było największą bitwą Armii Krajowej. Walczyło w nim 95 cichociemnych, w tym 15 radiotelegrafistów. Pracowali na wszystkich powstańczych radiostacjach o kryptonimach: Wanda 01, 02, 03, 04, 07, 09, 13, 23, 23A.
Często wraz ze sprzętem przechodzili kanałami z dzielnicy do dzielnicy. Kpt./mjr Tadeusz Burdziński odpowiadał za łączność radiową KG AK ze sztabem Naczelnego Wodza, Główną Bazą Przerzutową (bazą nr 11) w Latiano (Włochy) oraz ośrodkiem w Puszczy Kampinoskiej. Ze starówki przeszedł kanałami na śródmieście, potem przez Czerniaków na Mokotów i znów kanałami do Śródmieścia.
Ppor. Piotr Nowak pracował najpierw na „Wandzie 02” Obszaru Warszawa AK, potem na „Wandzie 03” komendy okręgu. 27 sierpnia przeszedł kanałami na Stare Miasto, aby usunąć awarię radiostacji Grupy „Północ” (ul. Freta). 10 września uruchomił radio na Mokotowie.
Po ewakuacji do Śródmieścia, po kilkunastu godzinach w kanałach schwytany. Osadzony w obozie, po trzech dniach uciekł, ukrywając się w beczkowozie strażackim na wodę.
Por. Czesław Pieniak w delegacji AK próbował podjąć rozmowy z Armią Czerwoną oraz LWP. Kanałami dotarł w rejon Solca, potem krypą przez Wisłę na praski brzeg. Tam „berlingowcy”, doprowadzili go do sztabu. Aresztowany przez kontrwywiad LWP, po 11 dniach zwolniony.
Po kolejnych kilkunastu ponownie aresztowany, już przez NKWD. Wywieziony do sowieckich łagrów, niewolniczo pracował w kopalni w Swierdłowsku (Jekaterynburg) za Uralem. Też miał „szczęście” – już w listopadzie 1946 powrócił do Polski, choć skrajnie wycieńczony. Spośród tej piętnastki dwóch poległo, trzech zostało rannych.
Po Powstaniu
Po kapitulacji powstańców radiostacje AK nie zamilkły. Tworzono nowe sieci łączności dla nowego dowództwa AK. Cichociemni, spośród nich także łącznościowcy przechodzili do nowej konspiracji: organizacji „NIE”, Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Tropiła ich „polska” bezpieka oraz sowieckie NKWD.
Ppor. Bernard Bzdawka miał „farta”. Aresztowany jako radiotelegrafista WiN wyszedł z więzienia po ogłoszeniu amnestii. Podobnie mjr Bogusław Wolniak, niegdyś instruktor szkolenia wszystkich łącznościowców. Był szefem łączności technicznej Komendy Głównej Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj.
Aresztowany przez bezpiekę „Polski ludowej”, wyszedł zza krat dzięki amnestii. Przez rok pracował na radiu ambasady Wielkiej Brytanii w Polsce.
Ppłk Feliks Dzikielewski po rozwiązaniu AK był szefem łączności Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, następnie Kierownikiem Łączności Technicznej w I Zarządzie Zrzeszenia „WiN”. Aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, nakłaniany do współpracy. Po zwolnieniu inwigilowany i szykanowany.
Por. Stanisław Kujawiński działał w WiN, przed aresztowaniem musiał uciekać z Polski przez „zieloną granicę”. Por. Jan Matysko, łącznościowiec DSZ, potem WiN, aresztowany został przez bezpiekę. Brutalnie przesłuchiwany w więzieniu na Mokotowie, maltretowany fizycznie i psychicznie.
Cichociemny kpt. Mieczysław Kwarciński miał długą i krętą drogę do wolności. Aresztowany w sierpniu 1944 uciekł. W listopadzie 1944 aresztowany ponownie, bo planował porwać sowiecki samolot, aby polecieć nim z Polski do Włoch. Osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim,
2 lutego 1945 skazany na śmierć. W nocy z 18 na 19 lutego 1945 uwolniony, po akcji 12 wartowników z Batalionu Ochrony Jeńców oraz kilkudziesięciu żołnierzy AK.
Wraz z nim odzyskało wolność kilkunastu skazanych na śmierć. Pozostał nadal w konspiracji, działał w zrzeszeniu WiN. W grudniu 1945 wraz z cichociemnym mjr./płk. Adamem Boryczką brytyjskim samolotem wojskowym odleciał z Okęcia do Berlina Zachodniego.
Tatar i fałszywa centrala
Powojenne realia nie były korzystne dla Polski i Polaków. Patrioci mieli do wyboru kolaborację z PKWN albo walkę. Dobrego pomysłu na sowiecką zaborczość nie miały także państwa zachodnie.
„Polski Londyn” stracił dyplomatyczne uznanie Wielkiej Brytanii. Lotnicze wsparcie AK przeszło do historii, na lądowe trasy powrócili znów kurierzy. W komunistycznej Polsce działało jeszcze tylko dziewięć radiostacji.
Emigracyjne polskie władze teoretycznie miały niezłe możliwości: ludzi, struktury, pieniądze. W Głównej Bazie Przerzutowej na przerzut do Polski wciąż czekało ok. 6,451 mln. USD, czyli po przeliczeniu według obecnej wartości – ok. sto milionów dolarów!
Niestety, wszystkie te aktywa zostały bezpowrotnie zmarnowane i rozkradzione. Oddział VI (Specjalny) pod koniec wojny podlegał zastępcy szefa sztabu ds. krajowych. Niestety, był nim prosowiecki zadufany w sobie megaloman, gen. Stanisław Tatar.
Historyk Władysław Pobóg Malinowski wskazywał – „był to oficer łączący przeciętną inteligencję z nadmiarem ambicji osobistej i dużą energią; arbitralny w stosunkach z otoczeniem, bezwzględny w dążeniu do swych celów”. Jan Nowak-Jeziorański podkreślał, że „rozpierała go ambicja i żądza władzy”.
Pod koniec wojny, w styczniu 1945, rozpoczęto likwidację Oddziału Specjalnego. Kierował nią podwładny Tatara, mjr Stanisław Utnik. Utworzono tajną (także dla Brytyjczyków) centralę konspiracyjną „Hel” oraz przykrywkowy fundusz „Drawa”.
Przeniesiono do nich większość aktywów Oddziału VI, także złoto przedwojennego Funduszu Obrony Narodowej. Miały bowiem wspierać w Polsce resztki Armii Krajowej, organizację „NIE” oraz Zrzeszenie „WiN”.
Defraudanci dolarów i złota FON
Gdy w sowieckiej Polsce wykrwawiali się Żołnierze Wyklęci, zdradziecki Tatar i jego dwaj kolesie obmyślali sobie plany na świetlaną przyszłość. Emigracyjny historyk Zbigniew S. Siemaszko podkreślał – „tajna organizacja montowana przez Tatara i jego głównych pomocników, Nowickiego i Utnika, była oparta na fałszerstwie.
Polegało ono na tym, iż na zewnątrz występowali oni jako niepodległościowcy, działający zgodnie z legalnymi władzami znajdującymi się na emigracji, natomiast w rzeczywistości byli zdecydowanymi zwolennikami uległości, którą wprowadzał Mikołajczyk”.
Tatar, Utnik i Nowicki współpracowali z komunistycznym wywiadem wojskowym. Zachowały się niektóre ich tajne donosy do gen. Wacława Komara (właśc. Mendel Kossoj), szefa wywiadu LWP. Donosili w nich na kolegów, ale także wzajemnie na siebie.
Historyk Daniel Koreś w niedawno opublikowanych wynikach swych badań podkreśla: „Pod płaszczykiem szczytnych celów, za zdefraudowane pieniądze z funduszu Drawa oraz złoto Funduszu Obrony Narodowej, należące do polskiego rządu na emigracji, kupowali sobie faktycznie lepszą przyszłość w Polsce Ludowej. Tak przynajmniej sądzili, gdyż nieodległa przyszłość brutalnie zweryfikowała ich przypuszczenia”.
W czerwcu 1947 tatarowska szajka przekazała ambasadzie „Polski ludowej” dziesięć metalowych skrzyń ze złotem FON. W nagrodę cała trójka dostała paszporty konsularne, później ordery i awanse od komunistycznych władz.
We wrześniu Utnika wezwała Komisja Specjalna Rady Narodowej RP w Londynie, badająca działalność emigracyjnych władz państwowych. Wobec widocznego kresu ich dwuznacznej aktywności, trójka cwaniaczków przyjechała do Warszawy, do szefa wywiadu „Polski ludowej”.
Dygnitarze z bezpieki: gen. Wacław Komar (właśc. Mendel Kossoj), gen. Mieczysław Mietkowski (Mojżesz Bobrowicki), gen. Roman Romkowski (Natan Grinszpan-Kikiel), płk Ignacy Krzemień (Ignacy Feuerberg), płk. Józef Czaplicki (Izydor Kurtz) uznali Tatara, Utnika i Nowickiego za londyńskiego „konia trojańskiego”, który za złoto i dolary chciał kupić zaufanie towarzyszy.
Trójkę londyńskich defraudantów aresztowano. W latach 1951–1964, m.in. w oparciu o ich zeznania w tzw. „procesach tatarowskich” oskarżono 93 oficerów o „spisek w wojsku” oraz „szpiegostwo”.
Ośrodki „Dardanele”
Oprócz Tatara, w „polskim Londynie” działało liczniejsze środowisko niepodległościowe. Wśród plątaniny różnych struktur wyróżniała się Delegatura Zagraniczna WiN o kryptonimie „Dardanele”.
Szefem jej łączności z Polską był cichociemny, mjr/płk. Adam Boryczka. Przyjeżdżał do kraju pięciokrotnie: pod koniec listopada 1947, jesienią 1948, na przełomie kwietnia i maja 1949, w marcu 1950. Przekazywał pieniądze na działalność, radiostacje, instrukcje.
Środowiska emigracyjnej Polonii, wskutek zdrady Tatara, nie miały jednak pieniędzy na działalność. Na przełomie 1949/1950 emigracyjna Rada Polityczna zawarła umowę z amerykańską CIA, na początku 1951 z brytyjską Secret Intelligence Service.
W zamian za pieniądze na działalność miały być informacje wywiadowcze z komunistycznej Polski. W Niemczech dwa tajne ośrodki szkoleniowe: „Północ” (w Oerlinghausen, potem w Mülhein) oraz „Południe” (w Rottach, później w Monachium, następnie w Bergu). Zorganizowano 47 wypraw kurierskich do komunizowanej Polski, wysyłano „paczki specjalne” z puszkami o podwójnych ściankach. Były też trzy szkolenia dla konspiratorów do pracy w kraju.
Dwaj z przeszkolonych – Dionizy Sosnowski oraz Stefan Skrzyszowski, w nocy 4/5 listopada 1952 zostali zrzuceni w okolicach Koszalina. Obaj aresztowani przez bezpiekę 6 grudnia 1952, skazani na śmierć, wyrok wykonano 15 maja 1953.
Ich szczątki odnaleziono dopiero w maju 2013, w kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Po fali aresztowań w kraju, na emigracji wzniecono polityczne oskarżenia o „handel śmiercią” – życiem kurierów i konspiratorów. Kontrowersje – nazwane później „aferą Bergu” – rozbiły ostatecznie jedność polonijnych środowisk emigracyjnych.
Operacje specjalne
Wielu cichociemnych na emigracji nie mogło się pogodzić ze zwycięstwem komuny w Polsce. Sześciu działało w Delegaturze Zagranicznej „WiN”, trzech w Polskim Ruchu Wolnościowym „Niepodległość i Demokracja”.
Cichociemny Jan Nowak-Jeziorański został dyrektorem Radia „Wolna Europa”. Co najmniej siedmiu zaangażowało się w operacje specjalne zachodnich służb: SIS, OPC oraz CIA. Mjr Witold Uklański w listopadzie 1945 przyjechał do kraju pod fałszywą tożsamością, aresztowany i skazany na śmierć, później na dożywocie. 3 maja 1954 zamordowany w więzieniu we Wronkach…
W 1946 do Polski skoczył ze spadochronem mjr Zdzisław Sroczyński, w maju 1952 mjr Benon Łastowski. Obaj szczęśliwie powrócił po wykonaniu wywiadowczego zadania. Płk Roman Rudkowski werbował polskich pilotów do wykonywania z bazy USAF w Wiesbaden lotów samolotami C-47 Skytrain (Dakota) w tajnych operacjach CIA: zrzutach skoczków do wielu komunistycznych krajów.
Do Polski wykonano jeden ze zrzutów 4/5 listopada 1952. Prawdopodobnie zwerbował też polskich pilotów: kpt. pil. Ludwika Martela, mjr. pil. Józefa Jekę oraz mjr pil. Stefana Janusa.
W tajnej operacji CIA mieli zostać zrzuceni na teren PRL, aby porwać najnowszy odrzutowiec myśliwski MiG-15. Operację odwołano, bo ppor. pil. Franciszek Jarecki brawurowo uciekł z PRL-u do Danii maszyną MiG-15bis.
Cichociemny mjr/płk Adam Boryczka przyjechał do Polski po raz ostatni 13 czerwca 1954. Późnym wieczorem przeszedł graniczny pas kontrolny. 16 czerwca nad ranem został aresztowany przez patrol WOP.
W warszawskim więzieniu na Mokotowie był przez bezpiekę torturowany, brutalnie przesłuchiwany po 22 godziny na dobę!
Fałszywie oskarżony m.in. o „współpracę z okupantem hitlerowskim”, a także „morderstwa partyzantów radzieckich”. Skazany na śmierć, potem na dożywocie, zwolniony z więzienia pod koniec 1967. Szykanowany i inwigilowany.
10 grudnia 1991 uniewinniony przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego; sąd uznał, że cichociemny płk Adam Boryczka działał na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego.
Tekst: Ryszard M. Zając (autor jest wnukiem cichociemnego, twórcą portalu elitadywersji.org)
Zdjęcia: elitadywersjI.org