Prymusi „szkoły szpiegów”

Szkoła szpiegów w Glasgow. Foto. Elitadywersji.org
Polski wywiad przed wybuchem II wojny światowej oraz w jej trakcie niewątpliwie był najlepszy ze wszystkich. Niedowiarkom wystarczy przypomnieć złamanie „Enigmy” oraz wytropienie tajnej broni Hitlera – V-1 i V-2. Cichociemni w wywiadzie także mieli znaczący udział w wywiadowczej robocie oraz spore sukcesy…
Zobacz także
Krzysztof Mątecki XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”

W dniach od 30 do 31 sierpnia 2024 roku na terenie Beskidu Wyspowego i Makowskiego odbyła się XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”. W tegorocznej edycji wydarzenia wzięła...
W dniach od 30 do 31 sierpnia 2024 roku na terenie Beskidu Wyspowego i Makowskiego odbyła się XIII edycja Marszu „Śladami Generała Nila – Od Zmierzchu Do Świtu”. W tegorocznej edycji wydarzenia wzięła udział rekordowa liczba uczestników, która miała do pokonania 47 km górzystej trasy o łącznym przewyższeniu 2500 m.
J. West Z kroniki i wspomnień żołnierzy 1. Batalionu Szturmowego z Dziwnowa

1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione....
1. batalion szturmowy JW 4101 Dziwnów – jednostka wojskowa, o której w okresie zimnej wojny, ale i później starano się mówić jak najmniej. Struktura, przeznaczenie i szkolenie jednostki były utajnione. Na uliczkach Dziwnowa widywano żołnierzy w spadochroniarskich beretach, w polowych mundurach ues przeznaczonych dla wojsk powietrznodesantowych, z emblematami ze spadochronem, widywano ich podczas przemarszu na place ćwiczeń i poligony oraz powrotu z nich, widywano na przepustkach, w końcu widywano...
dr Anna Grabowska-Siwiec Operacja „MOST”

Przez jej uczestników i organizatorów zwana największą operacją polskich służb specjalnych. Była pierwszym poważnym zadaniem Urzędu Ochrony Państwa po jego utworzeniu w 1990 r. To również jedna z najbardziej...
Przez jej uczestników i organizatorów zwana największą operacją polskich służb specjalnych. Była pierwszym poważnym zadaniem Urzędu Ochrony Państwa po jego utworzeniu w 1990 r. To również jedna z najbardziej spektakularnych akcji tranzytowych, jakie miały miejsce na terenie naszego kraju. Wiedza o niej utknęła w meandrach historii III RP, choć przyniosła zarówno nowej służbie specjalnej, jak i młodej polskiej demokracji bardzo konkretne korzyści.
Agent wywiadu. Te dwa słowa zawsze i wszędzie budzą silne emocje. Wywiad „jest funkcją pracy wyobraźni, wyobraźni bogatej, twórczej nielękającej się przeciwności piętrzących się na drodze wykonawczej. (…) bez wyobraźni nie można mieć wywiadu uwieńczonego powodzeniem, takim istotnym, a nie pozornym. (…)
Jakie by nie były techniczne środki i udoskonalenia użyte w wywiadzie agencyjnym, w ostatecznym rozrachunku sukcesu pozycją decydującą będzie człowiek…”.
Przeczytaj także: Nadwiślański WZD >>
Tak nauczał adeptów tej sztuki płk dypl. Stefan Mayer, przedwojenny szef polskiego wywiadu i kontrwywiadu, podczas II wojny światowej komendant polskiej szkoły wywiadu, zakamuflowanej pod niepozorną i zniechęcającą nazwą „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”…
„Budynek szkoły był poprzednio czyjąś dość pokaźną rezydencją – granitowy, solidny, trzypiętrowy, stał na szczycie niewielkiego pagórka, otoczony trawnikiem, drzewami i krzakami, z podjazdem na samochody i kamiennymi schodkami prowadzącymi do mocnych dębowych drzwi. Nie było przy tych drzwiach żadnych znaków ani napisów, tylko nad elektrycznym dzwonkiem mały napis „Proszę dzwonić”.
Zadzwoniłem i po chwili otworzył mi drzwi bystro wyglądający kapral, który natychmiast wydawał się wiedzieć, kim jestem (…). „Pan pułkownik już czeka na pana porucznika” – powiedział (…)” – wspominał Jerzy Straszak w paryskich „Zeszytach Historycznych” (nr 115, s. 122–144), jeden z uczestników kursu.
„Nauczą pana trochę podstawowej chemii, fotografii i prostych aplikacji mechaniki; jak otwierać zamki i podrabiać klucze, jak wyjść z kajdanek i inne podobne, a pożyteczne rzeczy (…).
Nauczy się pan także trochę podrabiania dokumentów, podstaw łączności radiem, poćwiczy pan Morse’a i damy panu okazję poprawienia pańskiej znajomości języka niemieckiego. Będzie miał pan dużo zaprawy strzeleckiej z pistoletu i ręcznej broni maszynowej i dużo zaprawy fizycznej wraz z walką gołymi rękami, bez broni. (…) ja sam będę wykładał technikę wywiadu i będę mówił o strukturze niemieckiej armii, jak również o życiu w obecnej Polsce pod niemiecką okupacją” – wyjaśniał płk dypl. Stefan Mayer.
Kurs gotowania na gazie
Polska szkoła wywiadu podczas II wojny światowej miała nudną, nieciekawą nazwę – „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”. Cichociemni nazwali go prześmiewczo „kursem gotowania na gazie”.
Cichociemny Stanisław Jankowski, w książce „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”, tak wspomina swoje pierwsze chwile w tej „szkole szpiegów”: „Za biurkiem siedział pułkownik piechoty, w starym polskim mundurze, o siwej czuprynie, krzaczastych brwiach i – musiałem to przyznać mimo woli – sympatycznym uśmiechu.
To mnie speszyło. Inaczej wyobrażałem sobie wojskowy typ administratora doskonałego. Zameldowałem się. Dodałem cierpko, że nigdy nie miałem nic wspólnego z administracją w ogóle, a z administracją wojskową w szczególności, więc nie nadaję się do doskonalenia w tym fachu. (…) Nie nadaję się i nie chcę iść na kurs.
– To bardzo dobrze – stwierdził nieoczekiwanie siwy pułkownik. (… ) – Potrzebujemy (…) oficerów do służby wywiadowczej w kraju. (…) pod okupacją, robota będzie na pewno trudna i niebezpieczna.
Ale żadna robota nie daje takiej satysfakcji osobistego wkładu w wojnę. Warunkiem udziału w tej służbie jest ukrycie nawet wstępnych powiązań przed wywiadem niemieckim i przed gadatliwością rodaków.
Bo to w końcu na jedno wychodzi. Kryptonim Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej został dobrany świadomie. To mało zachęcająca i mało efektowna nazwa. O to właśnie chodzi”.
Organizację szkoły szpiegów rozpoczęto w lutym 1941. Pierwszy kurs rozpoczął się już 4 kwietnia 1941, w prywatnym domu w Londynie, przy Kensington Park Road W.11, w dzielnicy Bayswater w Londynie.
Na początku 1942 szkołę przeniesiono do dość sporego budynku w Glasgow. Według moich ustaleń mieściła się prawdopodobnie przy 1 Horselethill Street. Kurs trwał prawie rok, później dziewięć, jeszcze później
ok. sześciu miesięcy, uczestniczyło w nim zwykle ok. trzydziestu oficerów. Szkolenie kończył, podobnie jak w przypadku wszystkich cichociemnych, kurs odprawowy w Audley End (później także we włoskiej Ostuni), zwany też „Wyższą Szkołą Kłamstwa”.
Uczono na nim m.in. tzw. legendy, czyli kompletnej, choć w sporej części zmyślonej, opowieści nt. własnego życiorysu – kłamstw logicznie pasujących do nowej, fałszywej tożsamości cichociemnego.
W polskiej „szkole szpiegów” zwracano szczególną uwagę na „praktyczną naukę zawodu”. Kandydaci uczyli się sposobów zbierania informacji, werbowania agentów, technik oraz metod działania wywiadu i kontrwywiadu. Program obejmował m.in. studium wywiadowcze obydwu agresorów: Niemiec oraz Rosji.
Uczono się radiotelegrafii, chemii wywiadowczej, korespondencji utajonej, szyfrów, fotografii wywiadowczej. Kursanci mieli zaprawę fizyczną oraz doskonalenie języków obcych.
Były także m.in. „zajęcia ślusarskie”, czyli techniki włamywania się do różnych pomieszczeń, otwierania zamków. Uczono się prowadzenia rozmaitych pojazdów, budowy broni oraz strzelania z niej. Istotna była nauka strzelania instynktownego, bez celowania, nauka walki wręcz, walki bez broni czy też walki nożem.
„Oficer – administrator” Jerzy Straszak wspominał: „Uczyłem się więc jak unikać przeciwnika z nożem w ręku, jak przy szczęściu przeciwdziałać facetowi, który chce mi zrobić dziurę w brzuchu – najlepszą metodą szybki kopniak stopą lub kolanem w klejnoty rodzinne. (…)
Nauczyłem się także (…) że jeśli ktoś, który grozi ci pistoletem, może być sprowokowany, by podejść za blisko, zawsze prawie można odbić ten pistolet na bok, zanim on będzie miał czas nacisnąć na cyngiel.
Co może stać się potem, to inna sprawa, ale trzeba działać szybko i brutalnie – kopniak w jaja jest nadal mocno rekomendowany, tylko tym razem musi być wykonany z wielką dokładnością”.
Szpiedzy tacy jak my
Pracę wywiadu powszechnie wspierali zwykli Polacy. Dzięki takiej patriotycznej postawie oraz wytężonej pracy, polski wywiad odnotował istotne sukcesy. Wśród nich m.in. rozpracowanie technologii produkcji oraz lokalizacji fabryki benzyny syntetycznej Hydrierwerke Pölitz, w Policach k. Szczecina. Zaspokajała ona ok. 15 proc. niemieckiego zapotrzebowania na paliwa syntetyczne.
Węgiel mielony w młynach kulowych był mieszany z rozpuszczalnikami, poddawany wysokiemu ciśnieniu i temperaturze. Uzyskaną ciecz destylowano, jako benzyna syntetyczna trafiała do wielkiej liczby zbiorników niemieckich maszyn wojennych: czołgów, okrętów, samolotów. Rozpracowanie fabryki pomogło ją zniszczyć, tym samym spowolnić niemiecką machinę wojenną.
Jeszcze większy sukces polskiego wywiadu – rozpoznanie „tajnej broni Hitlera”, czyli „broni odwetowej” V-1 oraz V-2, zapoczątkowała informacja od robotnika, informatora wywiadu Armii Krajowej w czeskiej hucie Witkowice.
Już 2 grudnia 1942 roku polski wywiad przekazał zachodnim aliantom informację, iż Niemcy produkują tam specjalne łuski ze stalowych bloków 70×1200 mm, walcowanych w procesie Mannesmana. W raporcie polskiego wywiadu podano także m.in. parametry techniczne rakiet.
Przed wybuchem wojny, wywiad polski – „dwójka”, tj. Oddział II Sztabu Głównego WP – uważany był za najlepszy na świecie, najlepszy ze wszystkich wywiadów państw alianckich. W jego strukturach działało kilkanaście razy więcej osób niż w jakiejkolwiek innej siatce wywiadu.
O jego sukcesach decydowała nie tylko liczebność, ale głównie nowatorska organizacja (po wojnie podobnie zorganizowano zachodnie służby specjalne) oraz wysoka jakość pracy struktur wywiadowczych.
Potęga zachodnich służb specjalnych (zwłaszcza CIA) miała zaistnieć dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Po jej wybuchu zachodnie służby wciąż były dopiero we wczesnej fazie „dojrzewania”. Dlatego Brytyjczycy oraz Amerykanie chętnie nawiązywali współpracę wywiadowczą z Polakami.
Życie niewłaściwie urozmaicone…
Przedwojenny konstruktor okrętów podwodnych, później jeden z asów polskiego wywiadu – Kazimierz Leski, prowadził podczas wojny – jak to nazwał – życie niewłaściwie urozmaicone.
Miał na koncie liczne sukcesy wywiadowcze, m.in. udając niemieckiego generała wojsk technicznych Juliusa von Hallmana zdobył plany fortyfikacyjne jednego z odcinków Wału Atlantyckiego. Jego serdeczny przyjaciel, cichociemny mjr Aleksander Stpiczyński, także miał głowę nie od parady.
M.in. pod koniec grudnia 1942 wyruszył jako kurier gen. Roweckiego z Warszawy do gen. Sikorskiego w Londynie. Udawał niemieckiego arystokratę, pułkownika barona Arnolda von Lücknera, potomka marszałka Francji Mikołaja Lücknera, straconego na szafocie w 1794.
Na ówczesnej granicy niemiecko-francuskiej w Elfrigen, wobec braku przepustki granicznej, musiał stawić się w komendzie okręgu wojskowego w Strasburgu.
Tam przyjął go z honorami jeden z pupilów Hitlera, feldmarszałek Wilhelm von List, były dowódca 14. Armii, nacierającej na Polskę we wrześniu 1939. Dzięki nienagannej znajomości języka, elokwencji oraz zimnej krwi Stpiczyńskiego szybko wystawiono mu brakującą przepustkę.
Feldmarszałek użyczył mu nawet swojego samochodu, aby nie spóźnił się na pociąg. Gdyby wiedział, że wspiera polskiego szpiega…
Cichociemnemu Stpiczyńskiemu nie zawsze szło tak gładko. Wracał z wyprawy do Londynu, tym razem jako Andre Luckner, dzięki pomocy francuskiego ruchu oporu przez część drogi ukryty w tendrze lokomotywy pociągu premiera Vichy Pierre’a Lavala.
Niestety, w nocy 6 lutego, gdy szykował się do przejścia granicy pieszo, w przygranicznej miejscowości Amelie des Bains został aresztowany i osadzony w cytadeli Perpignan.
Wielokrotnie przesłuchiwany, dzięki dobrej „legendzie” wywarł na Niemcach wrażenie przemytnika, drobnej płotki, przypadkowo wciągniętej w wir wojny.
Przewieziono go do Paryża, w kwietniu 1943 wysłano koleją do obozu koncentracyjnego KL Compiegne. Podczas transportu, wraz z czterema współwięźniami, uciekł przez wyciętą dziurę w podłodze wagonu.
Tak to opisywał we wspomnieniach: „Noc zapada ciemna i dżdżysta – taka właśnie potrzebna. W wagonie ok. 60 ludzi (…). Już o szarówce zaczynamy robotę.
Scyzoryk wypruty z rękawa spełnia swoje przeznaczenie, bieg pociągu głuszy hałas dłubanego i piłowanego drewna, ciemność przesłania kolejno pracującego od reszty współwięźniów.
Nie trzeba, żeby wiedzieli (…) jest nas tylko kilku, reszta jakieś typy niepewne i wielu z nich już w ciągu dnia groziło, że nie pozwolą na żadną próbę ucieczki.
Sami uciekać nie myślą, a gdyby ktoś próbował, to podniosą alarm. (…) Teraz! Deski wylatują… W wagonie gęsta czarna noc. Tuż nad podłogą rysuje się nagle nieco jaśniejszy kwadrat otworu….” („Kurier na równiku”, oprac. Beata Majchrowska, Warszawa 2021).
Ze śmiercią za plecami
Stałe ryzyko, w tym tortur i śmierci, było wpisane w wywiadowczą profesję. Życiorysy cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie pełne są ekscytujących okoliczności.
Prawie każdy z nich to niemalże gotowy scenariusz na dobry film sensacyjny. W tych życiorysach jest wszystko: zacięta walka, żmudna konspiracja, uciążliwe więzienie, nierzadko tortury, beznadzieja niewoli, brawurowa ucieczka, liczne sytuacje bez wyjścia – z których znajdowali jednak wyjście – oraz bardzo częste zwroty akcji.
Ppor. Stefan Jasieński, herbu Dołęga, jeden z kilkunastu cichociemnych ze sfer arystokracji, na rozkaz komendanta głównego AK rozpoznawał możliwości uratowania więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.
W nocy 28/29 września 1944, podczas zasadzki został postrzelony w brzuch oraz w udo. Aresztowany przez Niemców, osadzony w obozie, nie załamał się pomimo okrutnych przesłuchań przez gestapo. Zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach, w pierwszych dniach (prawdopodobnie 4–7) stycznia 1945.
Por. Oskar Farenholc, 6 października 1943 ranny podczas strzelaniny w rejonie Alei Szucha 12 w Warszawie, w następstwie aresztowany przez SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS, Służba Bezpieczeństwa Reichsführera SS), jako oficer angielskiego wywiadu John Kennedy. Prawdopodobnie w lipcu 1944 został wywieziony ostatnim transportem z Pawiaka do obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen, potem do KL Mathausen. Według moich ustaleń zginął tam po 15 grudnia 1944.
Dwudziestoparoletni cichociemny, podporucznik Longin Jurkiewicz, ps. „Mysz”, skoczył ze spadochronem do Polski w nocy 13/14 marca 1943.
Pracował jako oficer wywiadu ofensywnego AK w ośrodku wywiadowczym „3CW” (potem „53KK”) w Wilnie. Aresztowany przez gestapo w drugiej połowie listopada 1943. Prawdopodobnie w styczniu 1944 skatowany na śmierć podczas śledztwa w siedzibie gestapo w Wilnie przy ul. Ofiarnej. Nikogo nie wydał.
Nieliczni mieli niebywałe szczęście. Cichociemny por. cc Tadeusz Śmigielski, ps. „Ślad”, realizował zadania wywiadowcze na wschodzie. Aresztowany przez gestapo we Lwowie, po śledztwie przeszedł przez cztery obozy koncentracyjne: Auschwitz, Buchenwald, Mittelbau-Dora, Bergen-Belsen. W kwietniu 1945 uwolnili Go żołnierze brytyjscy.
Cichociemni w wywiadzie
Cichociemny por. Stefan Majewicz, ps. „Hruby”, pracował w ośrodku wywiadu ofensywnego AK, (197, C-7, Wd-67), rozpracowującym porty niemieckie: Hamburg, Lubekę, Bremę, Szczecin.
W styczniu 1943 r. został aresztowany przez Niemców w Warszawie. Uciekł z transportu na Pawiak, wyskakując z ciężarówki. Cztery miesiące później ponownie aresztowany, prowadzony przez dwóch Niemców ul. Świętokrzyską do ul. Marszałkowskiej.
Powalił jednego, rzucił się do ucieczki, niestety nieudanej – został ciężko postrzelony w płuca i wątrobę. Nieprzytomnego osadzono w szpitalu na Pawiaku. Po wyleczeniu brutalnie przesłuchiwany, nikogo nie wydał. Rozstrzelany 13 sierpnia 1944 w pobliżu kościoła św. Augustyna, w ostatniej egzekucji na Pawiaku.
Cichociemny Edwin Scheller, ps. „Czarny”, skoczył do Polski także w marcu 1943; miał ledwo 23 lata. Od czerwca 1943 r. pracował jako wiceszef ekspozytury wywiadu o kryptonimie „E23” w Lublinie.
W lutym 1944 aresztowany przez gestapo, osadzony „Pod Zegarem”, potem na Zamku Lubelskim, przesłuchiwany w ciężkim śledztwie (pytano także o… niego), torturowany – nie załamał się. 27 maja 1944 r. wykupiony z rąk gestapo. Leczony z obrażeń po torturach (chodził o lasce), nie mógł walczyć z bronią w powstaniu warszawskim.
Prowadził rozpoznanie wywiadowcze dla oddziałów Pułku „Baszta”, wraz z żoną zbierał lekarstwa dla powstańców. W sierpniu 1948 Naczelny Wódz odznaczył Go Orderem Wojennym Virtuti Militari – „za wyróżniające się męstwo w akcjach bojowych podczas konspiracji i walk Powstania Warszawskiego”.
Muzeum Powstania Warszawskiego, po mojej interwencji, wpisało Go do bazy uczestników powstania. Instytut Pamięci Narodowej wciąż twierdzi, że nie brał udziału w powstaniu…
Cichociemny ppor. Jan Rostworowski, herbu Nałęcz, od kwietnia 1943 r. służył w sekcji Zachód (kryptonim 1 AW) wywiadu ofensywnego „Stragan”, działał na terenie Rzeszy, m.in. w Berlinie oraz Monachium.
Już w czerwcu aresztowany przez niemiecki kontrwywiad wojskowy Abwehrę. Osadzony w więzieniu w Berlinie, od października 1943 do marca 1944 w więzieniu na Pawiaku w Warszawie.
Wielokrotnie przesłuchiwany w ciężkim śledztwie, torturowany, nikogo nie wydał. Wywieziony do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, 22 września 1944 zamordowany przez blokowego.
Cichociemny kpt. Tadeusz Starzyński, ps. „Ślepowron”, aresztowany w listopadzie 1945 przez stalinowską „bezpiekę”, przeżył gehennę. Przesłuchiwany i torturowany przez oprawców ubecji – m.in. przez Józefa Różańskiego (Józef Goldberg) oraz Adama Humera.
„Pomyłkowo” wyprowadzony na egzekucję. Przez siedem i pół roku osadzony w pojedynczej celi więzienia we Wronkach. Zmagał się z bólem i leczeniem bolesnych skutków ubeckich tortur. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Dopiero 18 grudnia 1958 wyroki uchylono…
Spośród 37 cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie, którzy na spadochronie skoczyli do okupowanej Polski, aż 26 doświadczyło okrutnych represji, w większości niemieckich, ale także sowieckiego NKWD oraz komunistycznej „Polski ludowej”.
W dniu wybuchu wojny mieli średnio po 27 lat, najmłodszy był siedemnastolatkiem. W dacie skoku ze spadochronem do Polski mieli prawie 31 lat. Aż 11 spośród Nich zamordowano, tylko jeden „poległ normalnie” – w powstaniu warszawskim…
Tajna broń Hitlera
Cichociemny Stefan Ignaszak, ps. „Nordyk”, podczas wojny rozpracowywał niemiecki przemysł zbrojeniowy na terenie III Rzeszy oraz Generalnego Gubernatorstwa.
Od komórki „Bałtyk 303” uzyskał informacje o testach nowej broni V-1 i V-2. Cennych informacji, w tym planu ośrodka w Peenemünde, dostarczył Roman Träger ps. „As”, T-2, Junior, służący w Wehrmachcie, w jednostce instalującej łącza telefoniczne w Peenemünde.
Był synem jego agenta, Augustyna Trägera, ps. „Sęk”, „Tragarz”, „T-1”, przedwojennego polskiego oficera Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP.
Cichociemny Ignaszak osobiście rozpracowywał tereny doświadczeń nad nową bronią III Rzeszy w Pustkowie, Blizne. Zdobył mapę SS Truppenubungsplatz Blizne, wykonał zdjęcia rakiety V2, która nie wybuchając, wylądowała w pobliżu wsi Mężenin (k. Sarnak), zdjęcia krateru po wybuchu rakiety V2, zdobył jej części (turbiny, dysze, sprężarki) oraz próbki paliwa.
„W pierwszej fazie wybuchów pod Sarnakami – wspominał – wysłałem na ten teren A. Pieńkowskiego, ps. „Klimont”, który wkrótce dostarczył do Warszawy różne drobne części rozerwanych rakiet.
Później pojechałem z „Klimontem” do Sarnak i w pobliżu jakiejś wsi sfotografowałem krater po pocisku tak głęboki, że musiałem zejść po drabinie. Wracając do Warszawy, zabraliśmy próbkę materiału pędnego rakiety, zamelinowaną u miejscowego kowala” (Michał Wojewódzki, Akcja V-1, V-2, Instytut Wydawniczy PAX 1975, s. 244).
Niemiecka „broń odwetowa” była ogromnym zagrożeniem, głównie dla Wielkiej Brytanii. Dlatego w nocy 17/18 sierpnia 1943 aż 597 brytyjskich bombowców zrzuciło na ośrodek w Peenemünde aż 1874 ton bomb.
Po udanym nalocie Niemcy przenieśli produkcję V-2 do podziemnej fabryki Mittelbau-Dora (filii obozu koncentracyjnego KL Buchenwald) w Nordhausen w górach Harz. Personel we wrześniu 1943 przeniesiono w rejon Blizny k. Mielca.
W tym rejonie działała sprawna siatka wywiadowcza Inspektoratu Dębica AK. Natychmiast zameldowała o powstaniu tego kompleksu doświadczalnego.
Rozpoczęło się „polowanie” na części z pocisków upadających początkowo do 15 km, następnie do 150–170, a nawet 250–300 km od poligonu. 24 kwietnia 1944 wywiad AK pozyskał żyrokompas elektromagnetyczny rakiety V-2 oraz resztki płynu z napędu.
20 maja 1944 wywiad AK przejął całą rakietę, która spadła w błotniste wikliny nad brzegiem Bugu w rejonie wsi Mężenin k. Klimczyc. Żołnierze plutonu Tadeusza Jakubskiego, ps. „Czarny”, 8. kompanii 22. Pułku Piechoty AK zamaskowali szczątki rakiety sitowiem i wikliną, uniemożliwiając Niemcom jej odnalezienie.
Najważniejsze elementy, w skrzyniach i workach przykrytych ziemniakami, przewieziono trzema ciężarówkami do Warszawy.
Współpracujący z wywiadem AK inż. Antoni Kocjan, inż. Stefan Waciórski oraz prof. dr inż. Janusz Groszkowski ustalili, że rakietę napędza silnik na paliwo płynne, a steruje nią serwomechanizm kierowany przez żyrokompas.
12 czerwca 1944 oraz 3 lipca 1944 ustalenia te wywiad AK przekazał do Londynu, w depeszach radio nr 366 oraz nr 403/1327. Ogółem nt. niemieckich prób rakietowych z V-1 i V-2 przekazano w 1943 cztery meldunki radiowe i dwa miesięczne oraz w 1944 piętnaście meldunków radiowych i pięć meldunków miesięcznych.
Ponadto Polacy przesłali z Francji do Londynu 173 meldunki nt. lokalizacji wyrzutni V-1, pięć meldunków nt. lokalizacji miejsc startu V-2 oraz dwa raporty o miejscach zakwaterowania niemieckiej obsługi wyrzutni.
W nocy z wtorku na środę 25/26 lipca 1944 w operacji MOST 3, samolot Dakota KG-477 „V” z polsko-brytyjską załogą z 267. Dywizjonu RAF oraz 1586. polskiej Eskadry Specjalnego Przeznaczenia wylądował na polowym lądowisku „Motyl”, w okolicach wsi Wał – Ruda, 18 km od Tarnowa, nad rzeczką Kisieliną.
Oficer wywiadu AK por. Jerzy Chmielewski, ps. „Rafał”, zabrał do Londynu siedem najważniejszych części rakiety oraz 30 stron „Meldunku specjalnego 1/R nr 242. Pociski rakietowe”:
18 stron raportu, 12 stron załączników, 65 fotografii z opisem, 12 rysunków, opisy konstrukcji i działania rakiet, poligonu Blizna, wyrzutni.
Wywiad AK przekazał też Brytyjczykom rejestr (wraz z datami i godzinami) 118 startów i upadków rakiet, listę fabryk produkujących części oraz kompletną specyfikację techniczną.
Na tropie „Enigmy”
Przedwojenna Polska była biednym krajem, ale mądrze inwestowała w radiowywiad. Byliśmy jedynym państwem, które z kryptoanalizy uczyniło ważny oręż zdobywania wiedzy o naszych sąsiadach.
Byliśmy do tego zmuszeni – „od zawsze” naszymi wrogami były przecież: Niemcy i Rosja. Polscy kryptolodzy czytali szyfry niemieckie od listopada 1918, szyfry sowieckie od sierpnia 1919. Rozszyfrowywanie sowieckich depesz jeszcze tego samego dnia umożliwiło nam wygranie wojny polsko-bolszewickiej.
Sztab Główny Wojska Polskiego miał więc pełną świadomość, jak ważna jest praca kryptologów. Specjaliści z Biura Szyfrów, jako jedyni na świecie zrozumieli, że lingwistyczne łamanie szyfrów trzeba zastąpić metodami matematycznymi. To były fundamenty polskiego sukcesu pokonania niemieckiej „Enigmy”.
„Enigma” była podobnym do maszyny do pisania urządzeniem elektromechanicznym, z kilkoma (od trzech do ośmiu) wirnikami szyfrującymi. W wersji wojskowej miała także tzw. łącznicę kablową. Po naciśnięciu klawisza na klawiaturze, sygnał elektryczny wędrujący przez wirniki oraz przez łącznicę zamieniał literę wybraną na klawiaturze na literę szyfrogramu; liczba kombinacji połączeń wyrażała się liczbą 70-cyfrową.
Od 1926 „Enigmę” wykorzystywała niemiecka marynarka Kriegsmarine, od połowy 1928 Wehrmacht, od sierpnia 1935 Luftwaffe. Dwa lata później „Enigma” służyła także do szyfrowania depesz policji oraz SD –Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS.
Szef polskiego Biura Szyfrów mjr Franciszek Pokorny, w operacji radiowywiadu kryptonim „Wicher”, zaproponował zorganizowanie kursu kryptologicznego wybitnemu matematykowi, prof. Zdzisławowi Krygowskiemu z Instytutu Matematyki Uniwersytetu Poznańskiego. Prof. Krygowski wytypował ok. 20 najlepszych studentów, po kursie wyselekcjonowano ośmiu najbardziej obiecujących.
We wrześniu 1932 trójka najlepszych z najlepszych: Marian Rejewski, Henryk Zygalski, Jerzy Różycki podjęła pracę w Referacie Szyfrów Niemieckich (BS-4) Biura Szyfrów Oddziału II. Tam, w Pałacu Saskim w Warszawie, w tajnym pokoju za czarną kotarą, pracowali nad złamaniem maszynowego szyfru „Enigmy”.
Płk gen. bryg. dypl. dr inż. Tadeusz Lisicki, odpowiedzialny za pokonanie niemieckich szyfrów, wspominał: »Do pokonania „Enigmy” nie wystarczała wiedza matematyczna nabyta na studiach uniwersyteckich czy istniejąca w podręcznikach.
Należało rozwinąć pewne działy wyższej matematyki, a przede wszystkim teorii grup, a właściwie jej części zwanej grupami permutacji. Mgr Rejewski opracował nowe twierdzenie matematyczne „iloczynu permutacji”.
Twierdzenie to, dla czystej matematyki nie było zbyt ważne, natomiast dla rozwiązania Enigmy miało znaczenie zasadnicze«. Marian Rejewski, posługując się metodą kombinatoryki mechanicznej (teorią permutacji), najpierw odkrył teoretyczne zasady działania „Enigmy”, później metody odtwarzania kluczy szyfrowania depesz.
„Enigma” pokonana!
Według rozpowszechnionej publicznie narracji, „Enigmę” złamała trójka polskich kryptologów.
Ale ich indywidualny sukces nie byłby możliwy bez fundamentalnych decyzji Biura Szyfrów, znacznych środków finansowych oraz współdziałania inżynierów Wytwórni Radiotechnicznej „AVA”.
Z cichym udziałem „dwójki” (Oddziału II SG WP) założyła ją czwórka radiofilów, jak wtedy nazywano pasjonatów krótkofalarstwa. Byli wśród nich: oficer wywiadu Antoni Palluth i b. starszy majster wojsk łączności Edward Fokczyński oraz dwaj młodzi inżynierowie – bracia Danilewiczowie. Kierownikiem technicznym został uzdolniony inż. Tadeusz Heftman.
Trójka najmłodszych z tego zespołu zwróciła na siebie uwagę wywiadu, gdy ich autorskie konstrukcje zdobyły złote medale na Pierwszej Ogólnokrajowej Wystawie Radiowej w Warszawie w maju 1926.
Wkrótce „AVA” stała się głównym dostawcą znakomitego sprzętu łączności oraz specjalnego dla wojska, marynarki wojennej, policji, straży granicznej. Skonstruowała i wyprodukowała m.in. radionadajniki III B.13 dla niszczycieli „Wicher”, „Grom”, „Nurza”, Błyskawica” oraz okrętów podwodnych ORP „Orzeł” i „Sęp”, ok. 200 samolotowych stacji radiotelefonicznych typu N2L/O i in.
Jak podkreśla ppłk. gen. bryg. dypl. inż. Tadeusz Lisicki: »Wytwórnia radiotechniczna AVA prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu „Enigmy”.
„AVA” skonstruowała 15 ulepszonych „sobowtórów” niemieckiej „Enigmy” (w wersji wojskowej) oraz pomocne narzędzia: cyklometr, płachty Zygalskiego, bombę kryptologiczną. „Przy okazji” inżynierowie wytwórni „AVA” skonstruowali oraz wyprodukowali polską maszynę szyfrującą „Lacida”«.
Po wybuchu wojny, prace nad złamaniem „Enigmy” zespół piętnastu kryptologów ppłk Langera kontynuował we francuskim ośrodku dekryptażu, w willi Chateau de Vignolles w Gretz-Armainvilliers, pod Paryżem.
Od lipca 1940 do ok. 12 listopada 1942 polska ekipa pracowała w Chateau des Fouzes (kryptonim „Cadix”) w Uzes niedaleko Nantes. Z Bletchley Park („Station X”) przychodziły do rozszyfrowania depesze; Polaków odwiedzał też Alan Turing. 17 stycznia 1940 Polacy złamali pierwszy klucz dzienny „Enigmy” używanej przez Wehrmacht. Do czerwca 1940 odczytano ponad osiem tysięcy (8335) zaszyfrowanych depesz „Enigmy”.
Dzięki pracy polskich kryptologów, od 8 kwietnia 1940 brytyjski ośrodek dekryptażu Bletchley Park rozszyfrowywał już samodzielnie niemieckie depesze. Złamanie szyfru „Enigmy” pomogło Wielkiej Brytanii wygrać powietrzną bitwę o Anglię, pokonać niemiecką Afrika Korps.
Przyczyniło się do wygrania bitwy o Atlantyk, wytępienia U-botów na trasach alianckich konwojów. Było fundamentem udanych przygotowań do alianckiego desantu w Normandii. Gdyby nie udana inwazja na okupowaną Francję, Armia Czerwona doszłaby do Renu, a może nawet zajęłaby Francję.
Dzięki stalinowskim bagnetom, obok obejmującej część Rzeszy „Niemieckiej Republiki Demokratycznej” mogła powstać także „Francuska Republika Demokratyczna”…
Według dość zgodnej opinii historyków, odszyfrowywanie na bieżąco niemieckich depesz umożliwiło zakończenie II wojny światowej co najmniej rok wcześniej.
W opinii Mariana Rejewskiego skrócono wojnę o trzy lata. Wbrew publicznej narracji, nie wystarczyło pierwsze »złamanie „Enigmy”« – trzeba było łamać ją codziennie, przez całą wojnę, wciąż odkrywając nowe ustawienia kluczy szyfrujących…
Najlepsi na świecie
Lyne Olson, w znakomitej książce pod znaczącym tytułem „Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni”, zauważa: „Polacy po rozbiorach dokonanych przez trzy sąsiednie mocarstwa – Rosję, Prusy oraz Austro-Węgry – w wyniku trwającej sto dwadzieścia pięć lat obcej okupacji stali się mistrzami konspiracyjnych działań”.
Przywołuje opinie dwóch speców – brytyjski oficer wywiadu Douglas Doods-Parker: „Polacy mieli najlepsze służby specjalne w Europie (…) Ponieważ mieli za sobą całe pokolenia tajnej działalności, uczyli nas wszystkich”. Hayes A. Kroner, szef Wojskowej Służby Wywiadowczej (wywiadu amerykańskich wojsk lądowych) – „[Polacy] mieli najlepszy wywiad na świecie. Jego wartość dla nas była niezrównana”. (...) Wywiad polski stawiany jest na pierwszym miejscu jako źródło wiadomości dostarczanych sztabowi amerykańskiemu”.
Do tych opinii dorzućmy fakty. Wkład polskiego wywiadu w 1945 ocenił oficer łącznikowy MI6 (1940–1946) komandor Wilfred Dunderdale: „Spośród 45 770 raportów wywiadowczych z okupowanej Europy, które dotarły w czasie wojny do aliantów, 22 047, czyli 48 procent pochodziło ze źródeł polskich”.
W 2004 oraz w 2005 opublikowano obszerne ustalenia Polsko-Brytyjskiej Komisji Historycznej pt. „Polsko-brytyjska współpraca wywiadowcza podczas II wojny światowej” (wyd. Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, Warszawa 2004, 2005 ISBN 83-89115-11-5 oraz ISBN 83-89115-37-9). W 2005 roku brytyjski rząd oficjalnie potwierdził że ok. połowa tajnych raportów dla aliantów z okupowanej Europy pochodziła od Polaków…
Wywiad AK przewidział kilka tygodni wcześniej atak niemiecki na ZSRR w 1941. Odkrył kierunek niemieckiej ofensywy głównej w 1942, co pozwoliło Sowietom przygotować słynny manewr dający im zwycięstwo pod Stalingradem.
Brytyjskie MI6 przekazywało Rosjanom polskie dane wywiadowcze, ale Sowieci nigdy nie przyznali się, że pomogły im wygrać raporty polskich oficerów wywiadu.
Najwyższą ocenę polskiemu wywiadowi wystawili… Niemcy. Jak czytamy w piśmie wysłanym do placówek gestapo w Berlinie „(…) polska służba wywiadowcza pracuje z wielką aktywnością (…) wywiad polski, wspierany przez fanatyzm polskiego ruchu oporu, pracuje z wielką zręcznością i dlatego jest trudny do ujęcia”…
Zdjęcia: elitadywersji.org, domena publiczna, Niemieckie Archiwum Federalne