Operacja „MOST”

Operacja „MOST”. Fot. Adobe Stock, Wikipedia
Przez jej uczestników i organizatorów zwana największą operacją polskich służb specjalnych. Była pierwszym poważnym zadaniem Urzędu Ochrony Państwa po jego utworzeniu w 1990 r. To również jedna z najbardziej spektakularnych akcji tranzytowych, jakie miały miejsce na terenie naszego kraju. Wiedza o niej utknęła w meandrach historii III RP, choć przyniosła zarówno nowej służbie specjalnej, jak i młodej polskiej demokracji bardzo konkretne korzyści.
Trudne zadanie w chaosie transformacji ustrojowej
Operację „MOST” należy umieścić w kontekście współczesnych jej wydarzeń historycznych, zarówno w naszym kraju, jak i na świecie. W Polsce mamy okres transformacji ustrojowej. W wyniku wygranych wyborów 4 czerwca 1989 r., po wstępnych perturbacjach związanych z nominacją na stanowisko premiera Czesława Kiszczaka, 24 sierpnia stanowisko Prezesa Rady Ministrów obejmuje Tadeusz Mazowiecki. W marcu 1990 r. Mazowiecki na stanowisko podsekretarza stanu w MSW powołuje senatora Krzysztofa Kozłowskiego, który wraz z powołaniem w kwietniu tego roku Urzędu Ochrony Państwa zostaje jego pierwszym szefem. Tak powstaje nowa cywilna służba specjalna III RP.
Powołując UOP nowe władze przyjmują tzw. „opcję kontynuacji”, tj. przejęcie części kadr SB MSW po procesie weryfikacji. Poddają się jej głównie funkcjonariusze Departamentu I (wywiad) i Departamentu II (kontrwywiad). Ma to swoje konkretne konsekwencje dla bezpieczeństwa kraju w tym okresie. Jeden z twórców UOP Bartłomiej Sienkiewicz podkreślał: „W grę wchodziło poczucie wartości własnego kraju”. Ważny przy przyjęciu „opcji kontynuacji” oraz odrzuceniu „opcji zerowej” był również bieg bieżących wydarzeń międzynarodowych, w tym także przystąpienie Polski do operacji „MOST”.
Operacja ta ma swoje źródła w końcu lat osiemdziesiątych i sytuacji w przechodzącym burzliwe zmiany wewnętrzne ZSRR. Służby izraelskie w 1988 r. przygotowały raport, z którego wynikało, że w momencie rozpadu sowieckiego państwa mieszkającym tam Żydom może grozić znaczne niebezpieczeństwo. Analitycy izraelskiego wywiadu przewidywali, że ewentualna dezintegracja ZSRR może poskutkować zaburzeniami politycznymi i społecznymi, a nawet walkami etnicznymi. Poszkodowanymi w tych zajściach mogli ich zdaniem zostać Żydzi, których w ZSRR mieszkało wtedy ok. dwa miliony.
W świetle powyższych informacji ówczesny premier Izraela Icchak Szamir rozpoczął rozmowy dyplomatyczne z Moskwą za pośrednictwem Amerykanów (ZSRR nie utrzymywało relacji dyplomatycznych z Izraelem od 1967 r., zostały wznowione w 1991 r. już przez Federację Rosyjską). Ich celem było uzyskanie zgody na emigrację radzieckich Żydów. W zamian Tel Awiw i Waszyngton obiecywały złagodzenie sankcji gospodarczych ciążących na ZSRR od czasu inwazji na Afganistan oraz udzielenie kredytów.
Michaił Gorbaczow wyraził zgodę, pod warunkiem jednak, że emigranci zrzekną się pozostawianych w ZSRR majątków. Moskwa, utrzymująca dobre relacje z państwami arabskimi, naciskała, by tranzyt Żydów odbywał się za pośrednictwem państw trzecich. Z terenu ZSRR nie było nawet połączeń lotniczych z Izraelem.
Dlaczego Polska?
Pierwszym pomysłem na kraj tranzytowy była Austria z jej stolicą w Wiedniu, ale tamtejsze lotnisko ze względu na znaczny ruch było niewłaściwe, by utrzymać operację w tajemnicy. Zwrócono się także do Rumunii i Węgier. Bukareszt nie wyraził zgody, a Węgrzy wycofali się, gdy doszło do zamachu bombowego, wymierzonego w jedną z grup emigrantów, w wyniku którego zginął policjant.
Trzecim krajem, do którego zwrócił się Izrael, była Polska. Wzięto nasz kraj pod uwagę ze względu na dogodne położenie i fakt, że nie był atrakcyjny jako miejsce docelowego pobytu. Wszystkim „stronom projektu” zależało, by opuszczający ZSRR Żydzi nie pozostali w jednym z krajów Europy Zachodniej. Premier Izraela Szymon Peres mówił wówczas: „Żydzi powinni trafić do Izraela”. Kiedy w marcu 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki składał pierwszą rządową wizytę w Waszyngtonie, wszystko było już ustalone. Miał tylko oficjalnie ogłosić udział Polski w przerzucie żydowskich imigrantów. Fakt ten, wraz z przeprosinami za wygnanie Żydów z Polski w 1968 r., przekazał podczas spotkania z Amerykańskim Kongresem Żydów.
Jest wiele teorii, dlaczego Polska postanowiła wejść w tę trudną i niemającą precedensu akcję. Jedną z nich jest misja nowego polskiego rządu, by odciąć się od przeszłości PRL, niechlubnego roku 1968, a także zadośćuczynić narodowi żydowskiemu za Holokaust i wieloletni polski antysemityzm. Inną, że młode demokratyczne państwo chciało pokazać, że jest zdolne podejmować się trudnych misji w kooperacji z zachodnimi partnerami i ma potencjał zapewnienia całkowitego bezpieczeństwa swojego terytorium. A dla niektórych państw Zachodu nie było to wówczas takie oczywiste.
Ze wspomnień funkcjonariuszy kontrwywiadu UOP wynika, że np. Brytyjczycy uważali, że polskie władze nie są w stanie panować nad całym terytorium Polski, a wschodnie rubieże naszego kraju nie mają nawet oznaczonej granicy z ZSRR. Przyjeżdżając do Polski z wizytą, prosili o wycieczki na polską wschodnią granicę, by zobaczyć, jak tam jest naprawdę.
Spotkanie premiera Mazowieckiego w Waszyngtonie zostało poprzedzone konsultacjami przedstawicieli MI6 (brytyjski wywiad) z polskimi służbami specjalnymi w Warszawie. Wspominał je gen. Henryk Jasik, gdyż odbyło się w siedzibie wywiadu na ul. Rakowieckiej. Nie sporządzono z niego żadnych notatek. Dotyczyło nawiązania współpracy z UOP, a jednym z zadań, w ramach których chciano współpracować, była pomoc Żydom w wyjeździe ze Związku Radzieckiego do Izraela. Pod koniec lutego 1990 r. premier Mazowiecki wyraził zgodę na udział polskich służb w operacji.
Najważniejszym zagranicznym partnerem operacji był Izrael. Przedstawiciele jego służb specjalnych uczestniczyli w całym procesie jej przygotowania i prowadzenia. Były to Mosad, Szin Bet (kontrwywiad) i tajna jednostka Sajjeret Matkal. Izraelczycy od początku deklarowali, że pieniądze nie grają roli. Opłacili potrzebny sprzęt. Nalegali także, by kierujący w Polsce operacją Jerzy Dziewulski poznał dogłębnie, jak to sam określił: „wyjątkowe standardy bezpieczeństwa strony izraelskiej”. Działania Izraelczyków cechowało brak „nie” lub „niemożliwe do zrobienia”.
Ważną zasadą było również absolutne realizowanie wszelkich wniosków i sugestii dowodzącego na terenie Polski oficera Szin Betu. Również sam Dziewulski został do realizacji operacji przeszkolony bezpośrednio przez służby izraelskie. Wspominał, że został w Izraelu zapoznany z „myśleniem, zasadami, celami, technikami likwidacji przeciwnika, jak posługiwać się bronią [służb izraelskich], jak przesłuchiwać pasażerów”.
Istotnym elementem operacji, w kontekście współpracy z zagranicznymi służbami specjalnymi, były kontakty z KGB. Krzysztof Kozłowski, pierwszy szef UOP, wspominał, że w jej początkowej fazie były dwa ważne problemy: doprowadzenie do skoordynowania działań transportowych strony sowieckiej i strony izraelskiej oraz bezpieczeństwo operacji. I o ile w kwestii bezpieczeństwa wsparły Polskę służby izraelskie, amerykańskie i brytyjskie, o tyle w kwestii transportu istniała konieczność współpracy ze stroną radziecką.
Kozłowski podkreślał, że kontakty realizowane zgodnie z procedurami trwały bezsensownie długo. Wówczas zwrócono się do oficjalnego rezydenta KGB w Warszawie: „Gdy pojawiały się kłopoty, telefonowałem do generała Wasilija Gałkina, a potem do jego następcy – generała Smirnowa. Załatwiali sprawy w parę godzin…”. Ta krótka linia kontaktów ze stroną rosyjską, choć niezwykle efektywna, krytykowana była nawet przez politycznych kolegów Mazowieckiego i Kozłowskiego.
Przebieg operacji „MOST”
Operacji nadano kryptonim „MOST”, a zespół wyznaczony do ochrony przebiegu akcji został nazwany roboczo „Grupa Realizacyjna Operacji MOST”. Rozdano wówczas zadania milicji (następnie Policji), Ministerstwu Transportu, kontrwywiadowi i wywiadowi. Faktycznym szefem grupy realizacyjnej był płk Jerzy Dziewulski. Główne zadanie jego zespołu polegało na zorganizowaniu pododdziału antyterrorystycznego, aby emigranci w drodze do Izraela mieli w Warszawie gwarancję bezpieczeństwa.
Kontrwywiad odpowiadał za zbieranie informacji o potencjalnym zagrożeniu ze strony środowisk arabskich i generalnie terrorystycznych. Jerzy Dziewulski wspominał: „kilka razy dostaliśmy informacje z naszego kontrwywiadu o możliwych zagrożeniach ze strony państw arabskich”. Część osób z grupy stale prowadziła obserwację i inwigilację środowisk arabskich w Warszawie. W sumie w Operację „MOST” z polskiej strony było zaangażowanych około stu osób.
Początkowy plan, że Żydzi z ZSRR będą transportowani do Polski samolotami, okazał się niemożliwy do realizacji. Rosyjskie służby uważały, że grupy koczujących na lotniskach Żydów wraz z dobytkiem będą za bardzo rzucały się w oczy i wzbudzały niepotrzebną sensację. Dlatego też podjęto decyzję o transporcie kolejowym do stacji Warszawa Gdańska. Natomiast z Polski do Izraela stworzono most powietrzny z lotniska Okęcie.
Warto zwrócić uwagę, że żydowscy emigranci przyjeżdżający do Warszawy mieli tylko paszport w jedną stronę. Mogli przekroczyć granicę, ale nie mogli już do ZSRR wrócić. To była typowa dla państw komunistycznych praktyka. Podobnie postępowała PRL, wydając zgody na wyjazdy bez możliwości powrotu, czy to do Izraela, czy do RFN polskim obywatelom.
Praktyka pokazała, że samolotów wylatujących do Izraela z Polski nie może być zbyt wiele. Chodziło o to, by nie wzbudzały one podejrzeń. Po prostu nie rzucały się w oczy opinii publicznej i zainteresowanych tą kwestią organizacjom palestyńskim. Dlatego też trzeba było na terenie Warszawy przez dobę lub dwie przenocować przyjeżdzających pociągami. Tak by było bezpiecznie i niewidocznie.
Początkowo były to obiekty Legii Warszawa w dzielnicy Bemowo. Emigranci nie mogli opuszczać obiektu. Jego lokalizacja zainteresowała media po około roku. Wówczas zdecydowano o jej zmianie. Znaleziono inną, na Mokotowie, w miejscu dzisiejszej Galerii Mokotów. Obawiano się przede wszystkim zainteresowania wrogich Izraelowi państw, jak Libia, czy Syria. Były one świadome nietypowych działań na terenie Polski. Wywiad syryjski aktywował pracowników ambasady syryjskiej w Warszawie, wysyłając ich na lotnisko Okęcie. Dyplomaci stawali samochodami zarejestrowanymi na misję dyplomatyczną i filmowali lotnisko. Polskie służby nic nie mogły jednak zrobić – chronił ich immunitet dyplomatyczny.
Transporty na lotnisko organizowane były nocą. Samoloty przylatywały z Izraela w ciągu dnia. Były odgradzane i izolowane, by nikt nie mógł się do nich zbliżyć. Jego bezpośrednią ochroną zajmowały się izraelskie służby specjalne. Lotnisko patrolowały transportery z polsko-izraelską załogą. W gotowości pozostawały jeepy i helikopter Mi-2. Po wejściu emigrantów na pokład samolot odlatywał.
14 czerwca 1990 roku do Polski przyjechał pierwszy transport na warszawski Dworzec Gdański relacji Moskwa-Paryż. Do końca 1990 r. z lotniska Okęcie do Izraela odbyło się trzysta sześćdziesiąt dziewięć lotów, praktycznie codziennie, potem loty były już rzadsze. Przewieziono około dziewięćdziesięciu tysięcy ludzi. Przez cały czas trwania operacji nie było ani jednego przypadku bezpośredniego zagrożenia. Od stycznia 1992 r. samoloty z Polski przylatywały do Izraela rzadko, raz na kilka dni. Imigranci mogli już wybierać bezpośrednie loty z Moskwy, Petersburga albo Kijowa (co było efektem nawiązania relacji dyplomatycznych między Federacją Rosyjską a Izraelem). Ostatnie loty miały miejsce w kwietniu lub maju 1992 r. Nieznane są oficjalne dokumenty wskazujące pełną liczbę przerzuconych do Izraela osób.
Przygoda, wyzwanie, najcięższa operacja w życiu…?
Wojciech Brochwicz udział w operacji „MOST” wspominał, jako „prawdziwą przygodę i wyzwanie”. Wymagała ona koordynacji pracy wielu służb: policji, Straży Granicznej, kontrwywiadu, wywiadu i współpracy z Izraelczykami. Wiele nocy spędził on na lotnisku Okęcie, czekając na samoloty Aerofłotu z emigrantami (była to druga faza operacji). Podkreślał, że realnie obawiano się zamachów terrorystycznych na rosyjskich emigrantów, a także akcji odwetowych przeciwko polskim placówkom dyplomatycznym za granicą, w szczególności w krajach arabskich. Również Amerykanie i Izraelczycy obawiali się ataków na ich placówki dyplomatyczne.
Jerzy Dziewulski swoje zaangażowanie w operację podsumowuje mniej dyplomatycznie: „Straciłem na tej akcji wiele zdrowia. To była najcięższa operacja w moim życiu. […] Trwało to dwa lata, w trakcie których praktycznie nie miałem kontaktu z rodziną. Po prostu całe noce i dnie poświęcałem na pracę”.
Wszyscy jednak podkreślają, że był to wielki sukces polskich służb. Działały one profesjonalnie i z wielkim zaangażowaniem, często jak w przypadku Dziewulskiego, osobistym. Sukces ten był również rezultatem tak prozaicznych czynników, jak małe znaczenie naszego kraju na arenie międzynarodowej i brak zainteresowania tym, co się u nas dzieje. I w końcu - operacja nie była medialna. Zadbały o to służby, ale takie też były realia skromnego rynku mediów w Polsce. Brak medialnego zamieszania sprzyjał bezpieczeństwu operacji, współcześnie byłoby to przedsięwzięcie niemal nie do przeprowadzenia.
Po latach często mówiono, że operacja „MOST” leżała u źródeł powstania jednostki specjalnej GROM, choćby w związku z faktem, że grupa operacyjna do realizacji operacji miała taki sam skrót. Jerzy Dziewulski wyraźnie podkreślał, że te dwie kwestie nie miały ze sobą związku: „Po akcji cały sprzęt [przygotowany do jej realizacji] został na lotnisku. Dzięki temu miałem […] dwa transportery opancerzone na własnym wyposażeniu. Do tego pierwszy sprzęt osłonowy – tytanowe kamizelki kuloodporne. Długo by wyliczać, miałem pierwszy w Polsce koc antywybuchowy szwajcarskiej firmy TIG, […] noktowizory pasywne. A GROM powstał […] przy okazji wywożenia sześciu agentów CIA z Iraku”.
Jak Polska skorzystała na udziale w operacji „MOST”?
Poza zdobytym przez nowo powstające służby sprzętem i unikalnym doświadczeniem, a także przeszkoleniem w Izraelu i USA części biorącej w niej udział osób, pozostawały także profity polityczne. Niektórzy uważają, że udział w operacji i oddanie przysługi Izraelowi, wpłynęły na redukcję polskiego długu w Klubie Paryskim. Należy także pamiętać o efektach pozamaterialnych, takich jak budowa wiarygodności i skuteczności nowo tworzącego się państwa, a także jego służb specjalnych. Ponadto UOP pierwszą wiedzę o zwalczaniu zagrożeń terrorystycznych uzyskał właśnie od służb partnerskich, przede wszystkim USA i Izraela.
Uczestnictwo Polski w operacji „MOST” było także, w ocenie Bartłomieja Sienkiewicza, potwierdzeniem prawidłowości przyjętego przez rządzących założenia, że służba nowo powstającego państwa nie może być budowana od zera. Potrzebni są w niej ludzie z wiedzą i praktyką w pracy operacyjnej. Zostało to docenione przez sojuszników. Zwrócił jednak uwagę również na fakt, iż udział Polski w operacji był obarczony wysokim ryzykiem, jak wyżej wspomniano, terrorystycznym oraz finansowym. Istniało prawdopodobieństwo utraty odbiorców handlowych w krajach arabskich.
Być może ocena wyników operacji „MOST” czeka na dystans historyczny, a więc upływ czasu potrzebny do właściwego odniesienia się również do jej długofalowych skutków. Aby ten rodzaj refleksji mógł zaistnieć, a polskie służby specjalne mogły czerpać dumę z osiągnięć w III RP, należałoby ujawnić dokumenty dotyczące jej przebiegu. To wielki apel do rządzących, by badaczom historykom czy politologom, pozwoliły na ten rodzaj refleksji, odtajniając dokumenty dotyczące operacji „MOST”. Byłby to ważny element budowania pozytywnego wizerunku polskich służb specjalnych w III RP.
W artykule znajdują się cytaty pochodzące z:
- Jerzy Dziewulski, Krzysztof Pyzia, O kulisach III RP, Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.
- Historia z konsekwencjami - rozmawiają Krzysztof Kozłowski i Michał Komar, Świat Książki, Warszawa 2009.
- Grzegorz Chlasta, Czterech. Brochowicz, Miodowicz, Niemczyk, Sienkiewicz, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2014.