Jestem od pomagania w każdy możliwy sposób!

Medyk GISW Warszawa ,,Czarny" w czasie treningu strzeleckiego. Foto. Archiwum własne.
Wywiad z „Czarnym”, medykiem Grupy Interwencyjnej Służby Więziennej z Warszawy (GISW Warszawa), płetwonurkiem, spadochroniarzem, instruktorem samoobrony, strzelectwa i survivalu. Prywatnie pasjonatem gór oraz K9.
Pytania: Krzysztof Mątecki
Zdjęcia: archiwum własne, GISW Warszawa
Zobacz także
Radosław Tyślewicz Historia powstania standardu TC3 w wojsku i służbach mundurowych

Zarówno staza, jak i tamowanie krwotoków będących efektem oddziaływania środków walki na siłę żywą, nie są niczym nowym w kontekście prowadzenia działań militarnych. Dlaczego więc tyle uwagi przykłada...
Zarówno staza, jak i tamowanie krwotoków będących efektem oddziaływania środków walki na siłę żywą, nie są niczym nowym w kontekście prowadzenia działań militarnych. Dlaczego więc tyle uwagi przykłada się obecnie m.in. w armiach NATO do TCCC? Co leży u źródeł zmiany filozofii zapewnienia pomocy medycznej i zwiększenia przeżywalności żołnierzy i funkcjonariuszy podczas operacji bojowych oraz na czym polegają główne założenia tego standardu, przedstawiamy w treści niniejszego artykułu.
Mateusz Orzoł Pierwsza pomoc na pokładzie turbiny wiatrowej

Niezależnie od miejsca czy typu zdarzenia, pewne aspekty pierwszej pomocy pozostają niezmienne. Naszym największym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej osoba poszkodowana będzie oczekiwać na pomoc, tym jej...
Niezależnie od miejsca czy typu zdarzenia, pewne aspekty pierwszej pomocy pozostają niezmienne. Naszym największym przeciwnikiem jest czas. Im dłużej osoba poszkodowana będzie oczekiwać na pomoc, tym jej szanse na przeżycie są mniejsze. Różne seriale i filmy o tematyce medycznej przyzwyczaiły nas do szukania pomocy u profesjonalistów – ratowników, pielęgniarek, lekarzy czy strażaków. Jednak aby te służby mogły zadziałać, niezbędne są podstawowe czynności, wykonywane przez świadków zdarzenia – być...
Krzysztof Miliński Staza taktyczna - fenomen na polu walki

Staza taktyczna w ostatnich latach zyskała na popularności. Dzisiaj praktycznie nikt w służbach mundurowych nie wyobraża sobie, aby w indywidualnym wyposażeniu służbowym mogło zabraknąć właśnie opaski...
Staza taktyczna w ostatnich latach zyskała na popularności. Dzisiaj praktycznie nikt w służbach mundurowych nie wyobraża sobie, aby w indywidualnym wyposażeniu służbowym mogło zabraknąć właśnie opaski uciskowej. Skąd zatem wziął się fenomen stazy taktycznej i co medycyna pola walki zyskała dzięki jej zastosowaniu? W artykule przedstawimy mocne i słabe strony tego rozwiązania, a wnioski oprzemy na życiowych doświadczeniach autora ze służby.
Czemu nie lubisz, jak określa się Ciebie mianem medyka, w końcu jesteś z wykształcenia ratownikiem medycznym, a z tego co się dowiedziałem, niedługo będziesz też pielęgniarzem, więc co w tym złego czy dziwnego?
Na początku chciałbym podziękować za zainteresowanie naszą formacją, która na co dzień stacjonuje „za murem” i mało kto zdaje sobie sprawę naczym polega nasza Służba. Pewne światło na to rzucił Twój artykuł, Krzyśku, w jednym z poprzednich wydań magazynu „SPECIAL OPS”, serdecznie zachęcam wszystkich do zapoznania się z nim. Jako ciekawostkę, o której pewnie nawet Ty nie wiesz, mogę powiedzieć, że kiedyś już gościłem w „SPECIAL OPS”, tyle że na okładce… natomiast w środku jeszcze nie.
Czemu nie lubię określenia „medyk”? Medykiem przyjęło się nazywać osobę wyznaczoną do pomagania innym, we wszelakich formacjach, a gros z nich nie ma żadnego wykształcenia medycznego (z całym szacunkiem dla nich!). Dlatego nawet biorąc pod uwagę fakt, o którym wspomniałeś, że niedługo będę dodatkowo pielęgniarzem, to gdy przyjmiemy chwilowo, że nie jestem ratownikiem, a jedynie pielęgniarką (kimś z wykształceniem medycznym), to jako takowa również nie mogę wykonywać wielu czynności…, więc jaki to medyk?
Ja uważam się za „ratownika” - po prostu ratownika. W tym określeniu znajduje się przekaz sugerujący, iż jestem od pomagania w każdy możliwy sposób. Miałem okazję zajmować się ratownictwem medycznym, wysokościowym, wodnym… miałem też możliwość przez jakiś czas udzielać się w GOPR, więc bliskie jest mi także ratownictwo górskie. Słowem, ratownictwo w każdej postaci. Wszędzie tam udzielałem pomocy… ratowałem… ta sama robota, lecz w innych wydaniach, ale wszędzie tam byłem po prostu ratownikiem.
Przeczytaj także: 10 lat GISW >>
Okej, a paramedyk?
Ujdzie! Choć najwłaściwszym określeniem byłoby „sanitariusz”.
A czemu sanitariusz?
To postaram się wyjaśnić później.
W takim razie teraz powiedz, jak trafiłeś do GISW i jak to się stało, że zostałeś w jednostce paramedykiem?
Nooo, muszę powiedzieć, iż droga była kręta, ale w końcu dojechałem nią, gdzie trzeba. Początkowo służbę pełniłem w jednostce podstawowej, jak każdy inny funkcjonariusz. Nie jest tajemnicą, że trzeba trochę popracować, by poznać robotę – w tej służbie kwalifikacje to tylko miły dodatek, ale podstawą jest znajomość realiów, jakie panują „za murem”… inaczej się tu nie odnajdziesz.
Pierwsza okazja wstąpienia do Grupy nadarzyła się poza Warszawą, w innym okręgu. Usłyszałem w rozkazie odczytywanym w jednostce, że jest organizowany nabór i zostaną przeprowadzone testy. Zgłosiłem swój akces i oczekiwałem na termin egzaminów wstępnych. Ogólnie testy zaliczyłem z całkiem niezłymi wynikami, potem była rozmowa z psychologiem i na koniec ze specjalistą odpowiedzialnym za Grupę z ramienia Okręgu oraz szkoleniowcem.
Wszystko potoczyło się całkiem dobrze, lecz… finalnie się nie dostałem.
Po jakimś czasie moje ścieżki życiowe zaprowadziły mnie do jednej z jednostek okręgu warszawskiego. Tutaj tez oczekiwałem na obwieszczenie, iż będzie organizowany nabór do grupy stołecznej. Podczas jednej ze służb wezwał mnie do siebie mój ówczesny kierownik i przeglądając moje akta oznajmił, że raczej widziałby mnie w grupie! Z tego miejsca chciałbym mu serdecznie podziękować, jeśli to czyta. Przez chwilę nie wiedziałem, czy mnie podpuszcza, czy chce sprawdzić moją reakcję, czy mówi poważnie, więc nie komentowałem zbytnio. Minęło kilka tygodni. W tym czasie kierownik polecił mi przygotować się na okręgowe zawody w technikach interwencyjnych, w których występowało się w parach, wiec ściągnąłem na matę (po godzinach pracy) kolegę, który miał ze mną reprezentować jednostkę i rozpoczęliśmy przygotowania.
Jak się okazało, zawody prowadzili funkcjonariusze GISW. Zaprezentowałem się tam całkiem dobrze, gdyż wywalczyliśmy z kolegą „pudło” dla naszej jednostki, a ja niedługo potem zostałem zaproszony na testy, po których wstąpiłem w szeregi GISW Warszawa. A to, że zostałem paramedykiem u nich… było to ustalone już od pierwszego dnia. W oddziale jest tylko jeden kolega, jakkolwiek przeszkolony (KPP), by móc zabezpieczać strzelania i poza nim nie było nikogo, kto mógłby objąć ww. funkcję. Ja przyszedłem już z kilkuletnim bagażem doświadczeń w ratownictwie i było jasne, że teraz to moje stanowisko.
Jak wyglądało Twoje szkolenie w tym zakresie? Czy wspominasz jakiś element szkolenia, który był dla Ciebie szczególnie trudny?
Moje szkolenie w tym zakresie było ściśle specjalistyczne, gdyż do Grupy przyszedłem już jako „czynny” ratownik medyczny z wieloletnim doświadczeniem na szpitalnych SOR-ach. Mając już solidną bazę „z cywila” oraz podstawy TC3 rozbudowałem to wszystko o zaawansowane wydanie medycyny taktycznej.
Szczególnym wyzwaniem okazało się zgranie tego w jedną całość, gdyż ani nie działamy na polu walki, ani też nie możemy oprzeć się tylko na ratownictwie cywilnym, więc trzeba było wyciągnąć z jednego oraz drugiego to, co najbardziej potrzebne i stworzyć coś, co będzie optymalnie dostosowane do naszych miejskich działań.
Twoim zdaniem, jakie cechy powinien mieć funkcjonariusz myślący o specjalności medyka?
Na pewno wytrwałość – napotka na swojej drodze tyle problemów do rozwiązania, że szkoda gadać, Konsekwencja i odpowiedzialność, by się samodoskonalić… do zdobywania wiedzy (prawdopodobnie) nikt go nie zmusi, ale po pewnym czasie sielanki ktoś może swoimi działaniami powiedzieć „sprawdzam” i wtedy nie będzie „stop-klatki”. Musi potrafić też zachować zimną krew, gdyż przyjdzie mu w razie potrzeby działać „przy kolegach”, gdzie zagrają emocje… a wtedy trzeba się wyłączyć i działać jak automat.
Czy jako medyk masz inne zadania niż Twoi koledzy z GISW, z którymi służysz? Czy różnią się one od medyków w innych formacjach?
W naszej Grupie mam dokładnie takie same obowiązki jak każdy inny funkcjonariusz, a z racji tego, że piastuję to stanowisko, po prostu mam ich nawet nieco więcej. Czym się różnią? Ano tym, że w innych formacjach są medycy, a u nas ja jestem sanitariuszem, jak już wspomniałem na wstępie. Dzieje się tak dlatego, iż w czasach zamierzchłych ratownicy medyczni nie mogli wykorzystywać swoich umiejętności nigdzie poza „systemem” – czyli np. byłem dyplomowanym ratownikiem medycznym i dyżurowałem w GOPR, a w momencie jakiejkolwiek interwencji nie mogłem działać jak ratownik medyczny, gdyż nie pracowałem w systemie w danej chwili, mogłem jedynie przykleić przysłowiowy plasterek i zapytać, czy Pana/Panią coś boli (w dużym przejaskrawieniu oczywiście!).
Koniec końców, ktoś dostrzegł, że coś tu nie gra i znowelizowano ustawę o Państwowym Ratownictwie Medycznym. W artykule 11 tejże ustawy pozwolono działać ratownikom poza „systemem” w ramach różnych instytucji, takich jak GOPR, WOPR itp. oraz w ramach MON i MSW, natomiast o MS, pod które podlega moja formacja… nie wspomniano ani słowa. I z tego powodu właśnie nie mogę działać w majestacie prawa w pełnym spektrum swoich uprawnień, oczywiście ktoś by powiedział, że w ramach SW funkcjonują ambulatoria, w których pracują ratownicy medyczni czy pielęgniarki i okej, ale ja nie pełnię służby w ambulatorium na stanowisku ratownika, tylko w Grupie (gdzie jestem ratownikiem „samozwańczym” gdyż formalnie nie mam takiego stanowiska).
Wiadomym jest, że gdy ktoś powie „sprawdzam”, nie będę się nad tym zastanawiał czy udzielić pomocy, natomiast chyba każdy zna prawidło, mówiące, że „bohaterów się nie sadzi”, natomiast jeśli coś pójdzie „nie tak”… Pytasz o różnice między nami a innymi formacjami, myślę, że takowe zachodzą tylko w sprzęcie i w tym sensie, że oni mogą działać w majestacie prawa, czyli np. posiadać leki i z nich korzystać, oczywiście mam tu na myśli formacje działające tak jak my, głównie w terenie zurbanizowanym!
Jeśli weźmiesz pod lupę działania wojskowe, czy choćby nawet GOPRowskie (np. jaskinia) gdzie „operujesz” w mega ciężkich warunkach, a wsparcie może dotrzeć w skrajnie wydłużonym odcinku czasu i jesteś wtedy zdany sam na siebie, by zaopatrzyć pacjenta ustabilizować go i się nim zająć do momentu ewakuacji/przekazania to jest diametralna różnica, ale o tym chyba nie ma co się rozpisywać.
Z jakimi zdarzeniami w czasie służby masz do czynienia najczęściej, jak oceniasz ich poziom ryzyka?
Zdarzeń jako takich jest niewiele, ale to cieszy, gdyż oznacza, że wykonujemy dobrze swoją robotę, kładąc duży nacisk na prewencję. Nie przytoczę tu sensacyjnych wątków - na co dzień zajmuję się szkoleniówką (szeroko pojętą), czy to u nas wewnętrznie, czy też zewnętrznie, na różnego rodzaju kursach realizowanych w naszej służbie, zabezpieczam sprzęt, by był w stałej gotowości. Zajmuję się też wprowadzeniem nowego sprzętu oraz usprawnieniami procedur, prowadzę również podręczną dokumentację medyczną, w której zebrane są najpotrzebniejsze informacje o chłopakach z oddziału, czyli np. uczulenia itp., zabezpieczam też strzelania i wydarzenia służbowe w których Grupa uczestniczy.
Natomiast jeśli w planie mamy jakąś istotną realizację, to ww. sprawy odkładam na bok i szykuję się do niej, gdyż w robotach podwyższonego ryzyka uczestniczę z tzw. obligu. W pozostałym czasie, jak to już wspomniałem wcześniej, wykonuję takie same zadania, jak każdy inny funkcjonariusz. Poziom ryzyka myślę, że każdy może ocenić sam, na pewno wzrasta on znacząco podczas pracy z bronią.
Możesz opowiedzieć nam o jakieś sytuacji, w której musiałeś wykorzystać swoje umiejętności medyka? Czy często się to zdarza podczas realizowanych przez Was akcji?
„Akcji” mówisz - no my nie mamy akcji, tylko realizacje, natomiast podczas takiej realizacji może wywiązać się akcja, jeśli dostaniemy „kontakt”. Na chwilę obecną nic takiego nie miało miejsca i wydaje mi się, że lepiej by tak zostało. Jak wspomniałem, kładziemy nacisk na prewencję, czyli zawczasu już staramy się ograniczyć ryzyko do minimum.
Można by tu poruszyć kwestię, iż „zdarzenia” napędzają działanie i jeśli występują, to często są gwarantem pewnych zmian – na lepsze (patrz Policja). Jednak mimo to radzimy sobie i bez nich, i może niech tak zostanie. Jak widzisz, nie mam zbyt wiele taktycznej roboty, ale jeśli się pojawi… jestem gotów – natomiast na chwilę obecną moja najpoważniejsza akcja w służbie to była utrata przytomności jednego z uczestników dużego szkolenia, które prowadziłem w ramach służby w jednym z naszych ośrodków.
Jako medyk na pewno często bierzesz udział w różnych szkoleniach i warsztatach. Czy któreś ze szkoleń, w którym brałeś udział, zrobiło na Tobie szczególne wrażenie? Może jest jakieś szkolenie, w którym jako medyk chciałbyś wziąć udział?
Widzę, iż tu nie wspomniałeś „w służbie”, więc powiem, że jest multum takich szkoleń, które coraz to bardziej otwierają mi oczy i… sprawiają, że dostrzegam, jak jeszcze wiele muszę się nauczyć.
Ratownictwo to niekończąca się książka, tym bardziej dla mnie, gdyż dzięki przychylności dowództwa mojej Grupy mogę stale się sprawdzać w stołecznym pogotowiu, a to już nie jest miejsce, gdzie brakuje wspomnianej przez Ciebie „akcji”. Dla mnie jest to szansa, by stale ćwiczyć i nie wypaść z „obiegu”, a dla moich kolegów to jeden z gwarantów tego, że „gdyby coś”, to jestem w stałej gotowości - tak zresztą praktykują medycy z topowych jednostek i ja podzielam pogląd, że to najlepsza platforma do ćwiczeń.
Przy okazji jako jeden z niewielu mogę potrenować sobie jazdę na sygnałach pojazdem powyżej 3,5 t (jak i zwykłym) - to też jest jakiś element samodoskonalenia przydatny w robocie.
Osobiście… największe wrażenie zawsze wywierają na mnie szkolenia jaskiniowe (ogólnie wszystko co związane z technikami linowymi/wysokościowymi jest czymś, co lubię), środowisko skrajnie nieprzychylne - mokro, zimno, ciemno, stale występujące problemy z dostępem do poszkodowanego, a także z wdrożeniem czynności ratunkowych, długi czas działania i ogrom sprzętu, umiejętności, a przede wszystkim wymóg ciągłego skupienia pomimo zmęczenia.
Jeśli natomiast miałbym nawiązać do szkoleń „branżowych”, to zdecydowanie zawsze chętnie wracam na szkolenia do ekipy WIR-a. Nie chcę, by zabrzmiało to jak jakaś reklama, ale mam za sobą trochę różnych kursów i powiem, że te organizowane przez Nich są naprawdę mega wartościowe i wciągające bez reszty. Prowadzone bez taryfy ulgowej i zawierające ogrom merytoryki. Pierwszy raz pojechałem do nich kierowany zasadą, że jak czerpać nauki o medycynie pola walki, to tylko od kogoś, kto na tym polu walki kiedykolwiek był, po wiedzę „teoretyczną” nie trzeba jeździć na kursy, można poczytać książkę. Pojechałem tam jako zwykły szary obywatel ☺, nie obnosiłem się z tym, gdzie pracuję, ani jakie to kilogramy szpeju ze sobą zabrałem, a suma summarum wypadłem lepiej, niż przedstawiciele niejednej „specjalnej” firmy tam goszczącej, co też powiem szczerze „buduje” – no i wywiozłem ogrom wiedzy dla siebie.
Szkolenie, w którym chciałbym wziąć udział… na pewno w niedalekiej przyszłości, jeśli czas i finanse pozwolą, będzie związane ze „stetoskopem XXI wieku”, czyli USG w ratownictwie. Miałem już okazję „pobawić się” tym systemem na SOR-ze. Bardzo ciekawy i bardzo pomocny system diagnozowania i tak naprawdę jedyną rzeczą, która mnie nie napawa optymizmem, jest cena tego „stetoskopu” - prawdopodobnie nie do przeskoczenia dla Nas jako oddziału, jednak jak nie da się drzwiami… jest cień szansy, ale o tym już kiedy indziej.
Czego Twoim zdaniem brakuje w szkoleniach medyków w formacjach mundurowych?
Samych szkoleń. W różnych formacjach podejście do tego tematu jest diametralnie inne. I tak, w jednej, która ma za sobą zdarzenia bojowe, przykłada się dużą wagę do roli medyka i jest „zielone światło” na szkolenie się „gdzie się chce”, „z czego się chce” i „jak się chce”, czyli pełna dowolność i wsparcie sprzętowe. Natomiast w opozycji do tego mamy formacje, które przez wzgląd na brak tych dramatycznych zdarzeń, o których wspominałem we wcześniejszym pytaniu, zmarginalizowały rolę medyka do niezbędnego minimum i cudem jest już fakt, jeśli w ogóle znajdzie się ktoś przeszkolony w takiej grupie.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w byciu medykiem, a co w Twojej służbie daje Ci największą satysfakcję i zadowolenie?
Najtrudniejsze jest niezmiennie „kruszenie betonu”, czyli… „a kiedyś to było tak czy siak”, „a tego się nie da”, „a tego nie potrzeba”, „tego nie ma i nie będzie”, „na to czy tamto nie ma przyzwolenia”, tego czy tamtego to ja nie będę robił itd. Natomiast największą satysfakcję daje mi niezmiennie sam fakt, że uda mi się komuś pomóc (gdyż tak jak wspomniałem nie tylko w służbie, to robię).
Zaś w samej służbie radość mi sprawia, jak uda mi się nauczyć czegoś kolegów i potem widzę, że rzeczywiście to stosują i jeszcze sami nawzajem się poprawiają, że robi się to właśnie tak, a nie w sposób, który ktoś pokazał im dekadę temu.
Dziękuję za rozmowę!