„The Walk of The World”, czyli marsz De 4Daagse

Reprezentanci Akademii Marynarki Wojennej po ukończonym marszu 4Daagse w Nijmegen w Holandii. Foto. Radosław Tyślewicz
Największy na świecie, praktycznie nieznany w Polsce – 105. edycja marszu 4Daagse w Nijmegen w Holandii tym razem z oficjalną reprezentacją polskiego wojska!
Zobacz także
Redakcja Targi dla bezpieczeństwa – czyli POLSECURE w 2024 roku!

Nowoczesny sprzęt, bieżące tematy konferencji – szeroko pojęte bezpieczeństwo wciąż jest tematem ważnym i aktualnym. Kolejna edycja wydarzenia, poświęconego tej tematyce, która odbędzie się w 2024 roku...
Nowoczesny sprzęt, bieżące tematy konferencji – szeroko pojęte bezpieczeństwo wciąż jest tematem ważnym i aktualnym. Kolejna edycja wydarzenia, poświęconego tej tematyce, która odbędzie się w 2024 roku w Targach Kielce zapowiada się interesująco. Obok ważnego wsparcia Komendy Głównej Policji, organizatorzy kieleckich targów mogą również liczyć na zaangażowanie innych służb.
Radosław Tyślewicz Paramedyk 2023

W dniach 26-27 września 2023 roku trwała zasadnicza część corocznej rywalizacji zespołów kontrterrorystycznych podlegających trzem resortom: Ministerstwu Obrony Narodowej (MON), Ministerstwu Spraw Wewnętrznych...
W dniach 26-27 września 2023 roku trwała zasadnicza część corocznej rywalizacji zespołów kontrterrorystycznych podlegających trzem resortom: Ministerstwu Obrony Narodowej (MON), Ministerstwu Spraw Wewnętrznych (MSW) i Ministerstwu Sprawiedliwości (MS). Kilkanaście symulowanych scenek w różnych miejscach tej nadmorskiej aglomeracji rozgrywanych w dzień i w nocy było nie lada wyzwaniem zarówno dla uczestników, jak i dla organizatorów.
Globemaster V Międzynarodowe Sympozjum TBI&PTSD

W dniach 22-24 września br. w Centrum Konferencyjnym Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie odbyło się międzynarodowe sympozjum TBI oraz PTSD. Organizatorem seminarium, jak co roku, była Fundacja SPRZYMIERZENI...
W dniach 22-24 września br. w Centrum Konferencyjnym Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie odbyło się międzynarodowe sympozjum TBI oraz PTSD. Organizatorem seminarium, jak co roku, była Fundacja SPRZYMIERZENI z GROM. Tu należy podkreślić, że działalność Fundacji kierowana jest do weteranów i żołnierzy sił specjalnych oraz funkcjonariuszy innych służb mundurowych w służbie czynnej i w stanie spoczynku oraz członków ich najbliższych rodzin, którzy z przyczyn związanych z wykonywaną służbą lub życiowych...
Marsz De 4Daagse
Coroczny marsz De 4Daagse z limitem 47 tys. uczestników to jednocześnie największe ćwiczenia rezerwy w Niderlandach zapoczątkowane w 1909 roku. Aktualnie to również część ćwiczeń obronnych weryfikujących przygotowanie elementu militarnego i cywilnego oraz obecności obcych wojsk w ramach tzw. HNS (host nation support).
Podczas czterech dni marszowych uczestnicy werbujący się z całego świata pokonują w limicie czasu dystans 200, 160 lub 120 km, w zależności od kategorii uzależnionej od wieku i statusu militarnego lub cywilnego.
W przypadku kontyngentów wojskowych w zakończonej edycji wzięło udział łącznie sześć tysięcy żołnierzy z 34 państw (głównie NATO) w ramach wydzielonych dużych i małych kontyngentów oraz uczestników indywidualnych. Pozostałe blisko 38 tysięcy maszerujących stanowili cywile reprezentujący łącznie 72 kraje! Mordercze cztery dni eliminują z trasy blisko 6 tysięcy uczestników.
Historia marszu pod królewską kuratelą
Już Zagłoba tłumaczył, dlaczego Niemcy mają dobrą piechotę, a Polacy jazdę, i do dziś imprezy marszowe na zachód od Odry mają zupełnie inny charakter niż liczne marsze ekstremalne w naszym kraju.
To nie tylko inna kultura organizacyjna czy ciągłość historyczna kolejnych edycji – to przede wszystkim inna mentalność i cel przyświecający ich organizacji. Holenderski marsz, aktualnie największa tego typu impreza na świecie, ograniczająca liczbę uczestników do 47 tysięcy (bo chętnych jest co roku więcej) organizowany jest od ponad 100 lat!
Marsz ten jest do tego bardzo mocno zakorzeniony w holenderskim społeczeństwie, w którym panuje nieoficjalny „przymus” udziału i ukończenia go co najmniej raz w życiu!
Tradycja „marszowania” ma oczywiście swój militarny rodowód i tego typu event służył przede wszystkim mobilizacji i utrzymaniu mas ludzkich (rezerw) w stanie zdatnym do przemieszczania się na pole bitwy. Tu dochodzimy do głównej idei przyświecającej i pieczołowicie pielęgnowanej na zachodzie w ramach tego typu przedsięwzięć.
Marsz trwa 4 dni, co ma nauczyć uczestników umiejętności rozkładania sił oraz przyzwyczaić organizm do długotrwałego wysiłku przy jednoczesnym zachowaniu zdolności do walki. Czyli nie chodzi w tu o maksymalne „spompowanie” się podczas pierwszego dnia i „zgon” na mecie, tylko o wyćwiczenie zdolności do wysiłku z zachowaniem sił do dalszej aktywności po dotarciu do celu.
To coś zupełnie innego w sferze mentalnej niż marsze 24-godzinne typu Harpagan czy zadaniowy GFPOINT organizowane w Polsce. Znaczenie takiego corocznego ćwiczenia rezerw na masową skalę dostrzeżono na zachodzie już dawno.
W przypadku 4Daagse inicjatywa ta została od razu wsparta autorytetem rodziny królewskiej. Od 1909 roku uczestnicy, którzy ukończą 4-dniowe wyzwanie w limicie czasu, otrzymują oficjalne odznaczenie królowej - medal Vierdaagsekruis noszone na mundurze!
Rywalizacja pododdziałów, równie ważna z wojskowego punktu widzenia co indywidualne przygotowanie żołnierza, została dostrzeżona równie szybko, bo już w 1913 roku ustanowiono na jej potrzeby medal drużynowy Groepsmedaille van der Vierdaagse.
Kluczem do sukcesu marszu w okolicach Nijmegen i Arnhem okazało się, poza systematycznością organizacji kolejnych edycji, również umiędzynarodowienie i otwarcie wydarzenia na uczestników cywilnych.
Aktualnie to przedstawiciele innych krajów, i to cywile, stanowią lwią część uczestników tego wydarzenia! Marsz w całej swojej historii był przerwany tylko czterokrotnie, w okresie I i II wojny światowej, w 1998 roku z powodu śmierci jednego z uczestników oraz w okresie pandemii COVID-19.
Medal indywidualny i drużynowy dla pododdziałów wojskowych
Medal indywidualny Vierdaagsekruis nie jest medalem sportowym, a odznaczeniem królewskim! Ma określoną formę i gradację oraz kolor wstążki i baretkę. W zależności od gradacji zmienia się jego kolorystyka, choć sama forma medalu jest zawsze pochodną jednej z dwóch opcji – krzyża przypominającego czterolistną koniczynę - każdy pierwszy medal otwierający kolejną wielokrotność piątego udziału (1, 5, 11, 15 itp.) lub ten sam wzór co powyżej, ale z dodaną koroną za każdy kolejny udział w marszu (2, 6, 11, 16 itp.).
Edycje po otrzymaniu wersji z koroną, a przed kolejnym medalem bez korony, a z innym kolorem, wyróżniane są nadawanym numerem przypinanym do wstążki medalu z koroną (3, 4, 7, 8 itp.). Aktualnie medal najwyższy w hierarchii ma numer 68 i jest najbardziej zdobioną i bogatą kolorystycznie wersją Vierdaagsekruis.
W praktyce, na trasie nie jest niczym niezwykłym spotkanie osób z numeracją między 10-20, co dobitnie ukazuje popularność tego marszu w lokalnym społeczeństwie, jak i w zachodnich armiach, ponieważ bardzo często odznaczenia na tym poziomie noszą przedstawiciele armii z Wielkiej Brytanii, Danii i Niemiec. Medal przysługuje wyłącznie osobom, które ukończą całą rywalizację (4 dni), w określonym limicie czasu i zdobędą potwierdzenie sześciu lotnych kontroli na trasie.
Innym odznaczeniem jest natomiast medal drużynowy. Po pierwsze, jest on przyznawany jeden dla całej drużyny, nie ma gradacji i ma postać typowego okrągłego medalu pamiątkowego o średnicy 5 cm umieszczonego w specjalnym futerale.
Na awersie umieszczono również krzyż, a na rewersie wieniec z liści dębowych i laurowych. Medal przysługuje tylko tym pododdziałom, które ukończą całą rywalizację w limicie czasu i przy weryfikacji lotnych kontroli, których liczebność nie spadnie poniżej 11 uczestników!
Dla drużyn warunkiem koniecznym jest minimalny stan osobowy 11 członków. Ponadto na trasie lotne kontrole sprawdzają, czy dana drużyna idzie razem jako zwarty pododdział w umundurowaniu oraz w butach wojskowych i z regulaminowym obciążeniem min. 10 kg w plecakach każdego z członków grupy. Aktualna wersja medalu obowiązuje od 1977 roku.
Zasady kwalifikacji – trudna droga cywila
O 4Daagse dowiedziałem się oczywiście zagranicą, bo w Polsce nawet dziś trudno znaleźć na ten temat informacje. W 2006 roku opowiedzieli mi o nim Duńczycy podczas swojego tradycyjnego marszu na dystansie 25 km, tzw. „DATCON March”, organizowanego w Camp Echo w Diwanijah w Iraku w ramach MND CS.
Po powrocie do kraju podjąłem próbę rejestracji na to wydarzenie jako indywidualny uczestnik cywilny. Tu warto wiedzieć, że 4Daagse oferuje 4 rodzaje tras w zależności od wieku i statusu uczestnika. Dystans 200 km pokonuje się indywidualnie i bez obciążenia, i jest on rekomendowany dla osób w przedziale wiekowym 19-48 lat.
Dystans cywilny 160 km, również bez obciążenia, obowiązuje dla wieku do 16 i powyżej 61 lat. Pomyślano również o seniorach i nieletnich, dla których jest dystans 120 km – również bez obciążenia.
Wojsko nie ma wyboru – idzie na 160 km w umundurowaniu i z obciążeniem min. 10 kg (obciążenie obowiązuje do 49. roku życia). To jednak dopiero początek drogi obowiązującej przy zapisach! Kluczowe są zasady samej rejestracji, która składa się z „okien czasowych”, w które trzeba się wpasować.
Proces zapisów startuje w lutym i trwa do końca marca. Zasady są proste, pierwszeństwo w zapisach mają te osoby, które wystartowały i ukończyły marsz w roku poprzednim.
Kolejne okno czasowe jest dla osób, które kiedykolwiek wzięły udział w marszu i go ukończyły. Dopiero na końcu, z puli miejsc, które zostaną, losowane są osoby, które na marsz zgłaszają się po raz pierwszy. Dlatego dość trudno jest zakwalifikować się do udziału jako „nowicjusz”, a tym bardziej z gronem swoich kumpli.
Mi udało się to dopiero za trzecim razem i tak swój pierwszy start mogłem zrealizować dopiero w 2009 roku. Najłatwiej mają kontyngenty wojskowe. Tu obowiązują inne zasady. Co roku reprezentacja wojskowa danego kraju nie może przekraczać 100 osób łącznie.
Zapisy trwają nieco dłużej i nie ma losowania dla nowicjuszy. Są za to dodatkowe zobowiązania – konieczny status żołnierza lub rezerwisty, start w umundurowaniu swojego kraju jako drużyna lub indywidualnie, płatne zakwaterowanie w podobozie wojskowym na czas wydarzenia. Z perspektywy moich trzech edycji polecam to militarne rozwiązanie!
Moje doświadczenia z lat 2009-2011
Udział w tym wydarzeniu nie ma sobie równych i nic w kraju do 4Daagse nas nie przygotuje. Oczywiście, w zakresie fizycznym czy sprzętowym oraz kempingowym nie ma wielkich zaskoczeń. Inny jest jednak wymiar organizacyjny i społeczny, w tym wsparcie ze strony mieszkańców i całych lokalnych społeczności dla uczestników tego wydarzenia.
Tu szok jest duży! Marsz ponad 40 tys. osób z ponad 70 krajów robi wrażenie. Do tego dochodzi doping tysięcy ludzi ustawionych wzdłuż trasy z muzyką, poczęstunkiem, a nawet bramami powitalnymi i orkiestrami. Udekorowane domy przypominają nieco atmosferę naszych wsi podczas przejścia procesji lub pielgrzymki.
Tu wystawia się nawet obłożnie chorych i seniorów na wózkach, aby mogli zobaczyć kolejną edycję największego przemarszu na świecie. Pokrzepiające okrzyki, muzyka, „darmowe pocałunki i uściski” są tu na każdym kroku.
Do tego ułożenie, oznakowanie i zabezpieczenie trasy dla takiej masy ludzi budzi podziw. Każdego dnia start i meta są w tym samym miejscu w Nijmegen. Trasa przez 4 dni układa się w kształt koniczyny, gdzie każdy płatek to jedna pętla, pokonywana danego dnia.
To upraszcza logistykę, codziennie wraca się na swój kemping i nie trzeba przenosić swojego namiotu i jedzenia ze sobą. Codziennie na trasie rozstawiane są 4 wojskowe szpitale i punkty odpoczynku, które są również dostępne dla cywilnych uczestników.
Do tego skauci holenderscy i inne organizacje wystawiają swoje punkty z poczęstunkiem, wodą, a nawet masażami. Do tego dochodzą fety organizowane w każdej wiosce, przez którą przechodzi danego dnia trasa marszu, z trybunami honorowymi, na których stoją lokalni notable i weterani.
Nawet farmerzy z gospodarstw położonych przy trasie marszu częstują uczestników tym, co mają – czyli z reguły ogórkiem, pomidorem lub arbuzem. Każdy z uczestników ma opaskę z kodem kreskowym, co upraszcza kontrolę lotnych zespołów na trasie i ułatwia wybór tras oznakowanych kolorami na poszczególnych dystansach: 200 km – czerwony, 160 km – żółty, trasa wojskowa – zielony, 130 km – czarny.
Hasło marszu brzmi „Nigdy nie będziesz maszerował sam” i to jest fakt. Tu nie ma miejsca na samotną walkę i zawsze każdy idący obok będzie nas wspierać, aby iść dalej. Start dla cywilów na dystansie 200 km rozpoczynał się codziennie między 4:00 a 4:20.
Limit czasu na pokonanie trasy to 11 godzin. Nie wolno biec ani używać kijów nordic walking. Innych ograniczeń brak! Zaskoczyli mnie piechurzy idący w holenderskich drewnianych trepach czy fivefingersach.
W końcu codziennie idzie się po asfalcie lub betonie. Do tego trzeba się przygotować na dość zmienną pogodę z temperaturą ok. 27°C, ale i z 30-minutowymi intensywnymi opadami deszczu. Dlatego od pierwszego dnia warto przyjąć jeden „żelazny” rytm marszu i częstotliwości odpoczynków.
Ja za pierwszym razem tego nie zrobiłem. Pierwszy dzień pokonałem w niespełna 8 godzin i… umierałem na kempingu, mając przed sobą 3 kolejne dni do przejścia.
Trzeci dzień powszechnie uważany jest za najtrudniejszy i nosi nazwę „7 sióstr”, przez co należy rozumieć 7 wzgórz. Trasa na tym etapie to ok. 220 m przewyższeń łącznie, co samo w sobie nie jest niczym wielkim, gdyby nie fakt, że to trzeci maraton pod rząd!
Do tego upał i gwałtowne deszcze. Po kolejnym zmoknięciu termika zaczęła mi niepokojąco spadać i postanowiłem ratować się truchtem, co doprowadziło do urazu stawu kolanowego… Pierwszy punkt medyczny oferował tylko okład z lodu.
Drugi po kolejnych 12 km marszu zaoferował tabletkę przeciwbólową o działaniu zbliżonym do placebo… dopiero ostatni tego dnia polowy szpital poratował mnie ciętym z metra elastycznym rękawem na kolano, co pozwoliło dotrzeć do mety, a nawet wystartować i ukończyć dzień czwarty. Skutki tego nieroztropnego zachowania odczuwałem przez kolejny rok! Pocieszeniem był medal jej królewskiej mości.
Za drugim razem, znów jako cywil, pomaszerowałem w roku 2011 i tym razem nie sam, ale z grupą czterech przyjaciół. Wrażenia podobne. Również sposób organizacji bez zmian i rewolucji. Trasy minimalnie zmienione, ale generalny schemat marszu w „koniczynkę” został zachowany.
Doszły za to dwa kolejne spostrzeżenia – Holendrzy częściej stosują duże torby na lędźwia (buttpack) niż plecaki czy camelbacki. Dlaczego? To proste, przy tak długich dystansach każdy plecak będzie powodować obciążenie i niemiłe drętwienie mięśni grzbietu, a torba w pasie dobrze podparta w dolnej części kręgosłupa - nie.
Po drugie, pelerynę przeciwdeszczową wyciągamy tylko wtedy, kiedy robią to miejscowi, bo to znak, że deszcz będzie dłuższy. Opracowaliśmy też wskaźnik poziomu zmęczenia – kiedy doping i muzyka kibiców zaczyna ciebie denerwować, to sygnał, że twój organizm ma już dość.
Przy drugiej edycji moich startów zdążyłem również na ceremonię otwarcia, która wtedy odbywała się na miejskim stadionie. I wtedy zostało głośno wypowiedziane życzenie, aby polska flaga również była oficjalnie prezentowana podczas takiej uroczystości – tego wymaga zgodnie z regulaminem oficjalny udział drużyny o minimum 11-osobowym składzie.
Polska reprezentacja na starcie po 28 latach, czyli ostrożnie z marzeniami
Pomimo kilku prób oddolnego zbudowania „narodowej drużyny” z cywilów, system losowania oraz kosztu udziału nie pozwalały na oficjalną obecność naszej flagi w kolejnych latach.
Dopiero w roku 2023, za sprawą Rektora-Komendanta Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, kadm. prof. dr. hab. Tomasza Szubrychta, udało się zbudować z podchorążych drużynę marszową wspartą jeszcze dwiema osobami kadry. Łącznie 13-osobowy pododdział wojskowy pozwolił na oficjalne zaprezentowanie Polski podczas 105. edycji 4Daagse i wciągnięcie flagi państwowej na specjalnym, jednym z 34 masztów w Camp Heumensoord oraz udział w przemarszu ulicami starego miasta Nijmegen wraz z ceremonią otwarcia.
Co ciekawe, sama ceremonia na placu dla wydarzenia, w którym biorą udział przedstawiciele 72 krajów, w tym 34 kontyngenty wojskowe, trwała zaledwie 13,5 minuty! Mistrzostwo świata!
Jedno wystąpienie mera miasta i przewodniczego komitetu organizacyjnego z powitaniem uczestników, podkreśleniem historii i pozycji na świecie tego wydarzenia oraz „sakramentalnym” zdaniem „Uważam 105. edycję marszu 4Daagse za otwartą” nie wymagały większej okrasy.
Zbędne były wystąpienia polityków, działaczy i innych dostojników, typowe dla naszej krajowej rzeczywistości – ot, taka różnica kulturowa. Oczywiście nie zabrakło orkiestry, fanfar i nawet skomponowanego specjalnie dla tego wydarzenia hymnu. Zwieńczeniem były wystrzelone konfetti i euforia licznie zebranych uczestników.
Ostatni udokumentowany w historii pozostawieniem emblematów jednostek w obozowej „Hall of Fame” Camp Heumensoord miał miejsce w latach 1991-1995 i maszerujący pochodzili z ówczesnych czerwonych i niebieskich beretów.
Odszukane w zasobach internetowych relacji informacje wskazują już tylko udział pojedynczych żołnierzy służących w strukturach NATO, ale nie jako zwarty tzw. small contingent, spełniający kryterium minimum 11 osób.
Cieszyłem się tym faktem, że oto po 12 latach od mojego ostatniego udziału i wypowiedzianym życzeniu polska flaga powiewa na maszcie i nasz kraj jest oficjalnie uczestnikiem tego wydarzenia.
Przeczytaj także: XI edycja GROM Challenge – Siła i Honor! >>
Z drugiej strony, niepokoił mnie fakt, że kiedy wypowiadałem tamte słowa, byłem przed czterdziestką, a nie jak teraz, przed pięćdziesiątką, i do tego maszerowałem na dystansie 50 km, ale bez obciążenia.
Tymczasem teraz miałem do pokonania wyzwanie 160 km, ale w mundurze, na wysokim bucie i z plecakiem z ponad 10 kg obciążeniem wraz z grupą 11 harpagonów, którzy niedawno ukończyli maraton komandosa! Po mojej stronie było tylko doświadczenie w marszu trwającym kilka dni i wygodne buty.
Camp Heumensoord
Podobóz dla kontyngentów wojskowych zlokalizowany jest ok. 5,5 km od centrum Nijmegen w lesie, który na co dzień stanowi park rekreacyjny oraz rejon ujęcia wody dla miasta. Raz w roku stawiane są tu namioty i całe zaplecze sanitarne i gastronomiczne przez holenderską armię w celu zabezpieczenia wojskowej części marszu.
Nie brakuje również kawiarni i namiotu z dyskoteką! Na miejscu dostępny jest też punkt medyczny oraz punkt dystrybucji butów głównego sponsora marszu – firmy LOWA. Cały teren podzielony jest na rejony pomiędzy duże kontyngenty zajmujące całe kwartały namiotów, do których zaliczają się Holendrzy, Duńczycy (razem z Norwegami i Szwedami), Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi i Niemcy oraz jednego rejonu, gdzie umieszczane są małe kontyngenty poniżej 16 osób oraz indywidualni uczestnicy wojskowi.
Polowe sanitariaty i prysznice są w bardzo przyzwoitym standardzie (nie typu toi-toi). Wszystkie drogi wewnątrz obozu ze względu na gliniaste podłoże wysypane są żwirem lub w miejscach transportu kołowego specjalnymi, wielokątnymi płytami aluminiowymi.
Do tego warto wspomnieć o sporej hali jadalni głównej z czterema ciągami wydawania posiłków oraz najważniejszym elemencie tego obozu – bramie głównej stanowiącej odwzorowanie wojskowych butów, jako filarów bocznych oraz hełmu stojącego na nich. Przez tę bramę codziennie wszyscy uczestnicy w milczeniu, przy dźwiękach orkiestry, wychodzą na marsz i tą samą bramą wracają na spoczynek.
Całość obozu dopina ogrodzenie, warty z bronią oraz elektroniczny system rejestracji wejścia i wyjścia za pomocą imiennej plastikowej karty z chipem. Przy wjeździe na teren wartownicy bardzo ochoczo informują o zasadach ruchu, który na całym terenie jest jednokierunkowy.
Pojazdy samochodowe nie mogą parkować na terenie obozu ze względów ww. ujęcia wody i po rozładowaniu sprzętu i uczestników odstawia się je na teren innej jednostki wojskowej, oddalonej o ok. 20 min jazdy, skąd kierowcy są do obozu przywożeni autobusami – brzmi skomplikowanie, ale w praktyce wszystko działa jak w zegarku i nie należy kombinować z alternatywnymi rozwiązaniami, np. parkowaniem na najbliższym osiedlu, ponieważ auto jest wtedy niestrzeżone, a z obozu do „cywilizacji” jest ok 1,8 km w jedną stronę, co skutecznie zniechęca do wypraw do auta, szczególnie w dni marszowe.
Wymarsz każdego dnia odbywa się w ściśle określonej kolejności. Najpierw wychodzą duże kontyngenty wojskowe, następnie małe w kolejności, według której zgłosiły się na marsz (pierwszy dzień) lub w jakiej ukończyły poprzedni dzień marszowy (drugi, trzeci i czwarty).
Porannemu wyjściu zawsze towarzyszy muzyka grana przez orkiestrę wojskową, a z trybuny w okolicach bramy żegnają wychodzących żołnierzy wyznaczeni na dany dzień oficerowie z różnych państw w stopniach od pułkownika do generała.
Porządku kolejności wyjścia pilnują wyznaczeni do tego celu podoficerowie, na co dzień odpowiadający za porządek i codzienny briefing w danej części obozu. Kluczem jest w ciągu doby dopilnować dwóch godzin – stawiennictwa na drodze do wyjścia oraz odprawy.
Na odprawie podana jest godzina wyjścia, która wskutek ubywania uczestników po każdym dniu zmienia się na coraz to wcześniejszą. Razem z nią zmienia się godzina pobudki i godziny wydawania śniadania. Wydawana jest również mapa z trasą marszu na następny dzień. Reszta procedur jest standardowa, czyli porządek w boksach, pilnowanie stref wyznaczonych dla palaczy itp.
4 dni, 13 wojowników i szkoła leadership w praktyce
Dzień pierwszy - stawiennictwo drużyny AMW wyznaczono na 5:30 rano! Przekroczenie linii startu miało miejsce realnie o 6:15. Pomimo deklarowanego dystansu 4x40 km, każdy dzień różni się dystansem, a realnie pokonane kilometry przekraczają oficjalny dystans i trzeba na to być psychicznie przygotowanym.
W pierwszy dzień drużyna AMW w pełnym słońcu i temp. 28°C (w cieniu) musiała pokonać wg pomiaru GPS 46 km. Trasę udało się ukończyć w 9 godzin, jednocześnie mieszcząc się w wymaganym limicie czasu. Z marszem pożegnały się tego dnia aż trzy inne zespoły z kategorii małych pododdziałów. Nasza drużyna nawiązała szczególną znajomość z oddziałami hiszpańskim i francuskim, rywalizując na piosenki marszowe.
Atmosfera na trasie była iście festiwalowa, a potok 45 tys. uczestników nie pozwalał na marsz w samotności! Trasa biegła przez kultowy most między Nijmegen a Bemmel w kierunku na Arhem nad rzeką Waal oraz malowniczymi wałami powodziowymi. Po drodze mijaliśmy miejsca lądowania alianckich szybowców z operacji Market Garden.
Każdorazowo na pit stopach, których codziennie na trasie dla wojska są cztery, odbywał się przegląd stóp oraz kontrola ewentualnych odparzeń i otarć. W tym zakresie temperatura okazała się szczególnie odczuwalna dla stóp w wysokich wojskowych butach z membraną Gore-tex. Ważny był też rytm przerw oraz trzymanie jednostajnego tempa marszu grupy. Dzień pierwszy skończyliśmy „na oparach”, ale w komplecie i o czasie.
Dzień drugi, nazywany jest różanym, ponieważ prowadził przez rejony uprawy kwiatów w okolicach Nijmegen, gdzie dominuje kolor różowy, występujący w wystroju domów i wiosek. Tego dnia start miał miejsce wcześniej 5:30 – do przebycia dystans 39 km! Znów udało się ukończyć dzień w pełnym składzie.
Tym razem cała trasa marszu była jedną wielką fetą biegnącą ulicami miasteczek i wsi. Muzyka, trybuny honorowe, poczęstunki, setki wesołych ludzi przybijających „piątki” z maszerującymi. Zaczęła się również nieformalna rywalizacja maszerujących kontyngentów na pojedynki śpiewane. Cywile niewątpliwie pokochali szanty, prosząc naszych o bis!
Tempo marszu spadło i oscylowało w okolicach 4,5-5,0 km/h. Rytm odpoczynków niezależnie od wyznaczonych miejsc postojowych ustaliliśmy podobnie jak większość kontyngentów na co godzinę. Nieco niższa temperatura sprzyjała dalszemu maszerowaniu. Brak było spektakularnych kontuzji lub innych kryzysów.
Dzień 3 to wspomniany już tzw. dzień siedmiu sióstr, czyli 7 wzgórz! W nogach mieliśmy już 86 km, a na ten dzień zaplanowano kolejne 44! Wymarsz z leśnego obozu małych kontyngentów odbył się o 5:15!
Dzień trzeci marszu nazywany jest też przez organizatorów „zielonym”, ponieważ trasa biegnie tym razem na południe od Nijmegen przez tereny zadrzewione. Od lat uczestnicy uważają ten właśnie etap marszu za najtrudniejszy ze wszystkich 4 dni.
Choć trudno spodziewać się gór w krainie wiatraków, to żmudne podejścia i zejścia z 10-kilogramowym plecakiem po dwóch dniach marszu i pokonaniu ponad 80 km okazują się problematyczne. Suma przewyższeń na koniec dnia wskazała 222 m.
Stan stóp wyraźnie się pogorszył (odparzenia, odbicia, odciski, zerwane paznokcie oraz kolana cierpiące od obciążenia). Próba tego dnia była krytyczna, ale paliwem na ostatni dzień miała być wizja końca, trybun honorowych na Via Galdiola i medalu.
Czwartego dnia uczestnicy musieli pokonać przeprawę pontonową zbudowaną przez saperów armii holenderskiej w rejonie miasta Grave oraz kolejne 42 km. Trasa prowadziła też przez most zdobywany przez Amerykanów podczas II wojny światowej (Joe's Bridge nad Meuse-Escaut Canal at Lommel).
Na ostatnich 9 km uczestników dogonił ulewny deszcz trwający prawie godzinę. Mocno obniżył się komfort termiczny uczestników. Ostatecznie jednak skończyliśmy oficjalną rywalizację, wchodząc do elitarnego grona jako jeden z 5 małych kontyngentów spośród 21startujących, który ukończył marsz z zachowaniem 100% członków zespołu!
Reprezentacja Polski, wystawiona przez Akademię Marynarki Wojennej w Gdyni, zdobyła medal drużynowy Growpsmedaille van der Vierdaagse, ustanowiony już w 1913 roku.
Każdy z uczestników otrzymał również swój medal indywidualny i baretkę. W moim przypadku, pokonując trasę już po raz trzeci, zostałem wyróżniony medalem z koroną i cyfrą trzy na wstążce.
Warto zaznaczyć, że medal 4Daagse jest oficjalnym odznaczeniem ustanowionym przez królową holenderską w 1909 roku i nosi nazwę Vierdaagsekruis.
Euforia Via Gladiola
To jednak nie koniec czwartego dnia marszu. Po ostatnim postoju i odebraniu medali czas na wielki finał, czyli marsz 5,5 km do centrum Nijmegen, tzw. Via Gladiola. To wielka feta na cześć uczestników marszu z trybunami honorowymi, tysiącami kibiców i oczywiście z gladiolami wręczanymi maszerującym przez mieszkańców.
Nie zabrakło miłych gestów, buziaków i pięknych dziewczyn rzucających się na szyję uczestnikom marszu. Tak skończyła się 105. edycja The Walk of the World. W ramach kategorii 160 km pokonaliśmy realnie 177 km w ciągu czterech dni marszowych.
Tegoroczna reprezentacja Polski w składzie: bsmt pchor. Patryk KOŚCIŃSKI – starszy grupy; bsmt pchor. Daniel JARZĘBIŃSKI; bsmt pchor. Daniel KAMIŃSKI ; bsmt pchor. Miłosz KOTLĘGA; bsmt pchor. Dominik KWIATKOWSKI, st. mat pchor. Rafał DEPTUŁA; st. mat pchor. Krystian ANDRZEJEWSKI; st. mat pchor. Maciej HAMERA; st. mat pchor. Katarzyna PAZUREK; st. mat pchor. Marcel STARZECKI; mar. pchor. Adrian FAŁKOWSKI; kmdr por. rez. Radosław MAŚLAK; weteran dr Radosław TYŚLEWICZ ukończyła marsz i miejmy nadzieję otworzyła drogę do corocznej reprezentacji SZ RP w tej prestiżowej imprezie.
De 4Daagse to również szkoła przywództwa dla uczestników tego wydarzenia. Można nie tylko obserwować, ale i eksperymentować, np. z umiejscowieniem dowódcy w szyku – odwieczny problem w czele, po środku czy z tyłu, tu wykuwa się w praktyce. Kultura organizacyjna, dobór piosenek do rytmu marszu i ukształtowania terenu czy nawet zachowanie szyku podczas przejść przez zatłoczone miasteczka – to tylko niektóre elementy, których w teorii się nie wytłumaczy.
Ponadto umiejętność rozłożenia sił oraz świadomość wspólnego celu dla całego oddziału w takim przedsięwzięciu również pozwala na zdobycie cennego doświadczenia dla przyszłych dowódców! Ostatnim elementem pozostaje własne przygotowanie fizyczne i chyba ważniejsze, psychiczne, oraz możliwość weryfikacji sprzętu i wyposażenia.
Tu warto wspomnieć, że nasza drużyna poszła w mundurach marynarskich (z wyjątkiem jednej osoby idącej w mundurze pustynnym) oraz kilku rodzajach butów. Poczynając od butów z mundurowego sortu MON (najnowszych brązowych oraz modelu wcześniejszego z cholewką z cordury) po nabyte prywatnie wysokie buty firmy Lowa i Haix.
Choć wszyscy marsz ukończyli, wnioski dotyczące każdego z modeli butów są dość skrajne i raczej niepochlebne dla krajowych wyrobów. Kolejnym elementem jest tkanina mundurów i ich oddychalność. Kontyngent z Finlandii do udziału w tym marszu otrzymał specjalnie tropikalną wersję umundurowania ze względu na to, że jest lżejsze i lepiej oddycha.
Moje doświadczenie jest bardzo podobne do fińskiego, krajowy mundur tropikalny zapewniał wysoki komfort podczas marszu. Warto o tym pamiętać, szykując się udziału w tym wydarzeniu.
De 4Daagse to nie koniec!
Marsz w Holandii to nie jedyne tego typu wydarzenie. Choć największe na świecie, to jest tylko jednym kilkudziesięciu marszy, jakie organizowane są w Europie i na całym globie w ramach IML (International Marching League) Walking Association.
Każde tego typu wydarzenie wpisane do kalendarza tej światowej organizacji skutkuje kolejnymi odznaczeniami za udział i pokonany dystans. Dodam, że żadna impreza w Polsce nie ma akredytacji IML i nie jest wpisana na listę. Za to znajdziemy we wrześniu i w październiku dwudniowe marsze liczone na ok. 500-2000 uczestników, również organizowane głównie przez krajowe federacje rezerwistów u naszych sąsiadów.
Dla przykładu, wrześniowy marsz w Czechach k. Brna, gdzie odbędzie się już kolejna edycja. A na przełomie 30.09-1.10.2023 w m. Fulda w środkowych Niemczech odbędzie się już 28. marsz Zivil-Militarischer Zwei-Tage-Marsch na dystansach 2x11 km, 2x21 km oraz 30 + 42 km.
Oba wydarzenia zaliczyłem ponad 10 lat temu siłą rozpędu po 4Daagse. Czy polska flaga znów zostanie oficjalnie wciągnięta na maszt za rok w Nijmegen, zobaczymy.
Na pewno wizyta polskiego kontyngentu raz na 28 lat to trochę mało jak na państwo członka NATO. Czy zobaczymy częściej polski mundur na innych marszach IML, też trzeba poczekać. Jedno jest pewne – kto lubi maszerować i chce podjąć takie wyzwania, powinien się tymi wydarzeniami zainteresować.
Zdjęcia: Radosław Tyślewicz