Już w dniu czwartego sierpnia, nad Warszawę, mimo braku formalnej zgody brytyjskich władz, poleciały trzy Liberatory i jeden Halifax stacjonującej we Włoszech 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych (przekształconej w roku 1943 z 301 Dywizjonu Bombowego) . Kolejne loty wykonano ósmego i dziewiątego sierpnia, wciąż wyłącznie siłami polskiej eskadry, do której dołączyły załogi brytyjskiego 148 Dywizjonu do Zadań Specjalnych. W kolejnych dniach wzmocniły je dywizjony bombowe: 178 brytyjski oraz 31 i 34 południowoafrykańskie Jednocześnie z polskich jednostek w Wielkiej Brytanii zaczęto przysyłać uzupełnienia, choć byli to piloci z dywizjonów bombowych i ośrodków szkolenia, nie przeszkoleni w działaniach specjalnych.
Loty nad Warszawę były jednymi z najtrudniejszych, jakie wykonywały podczas II Wojny Światowej jakiekolwiek siły powietrzne. Trwały od siedmiu do dziewięciu godzin, podczas krótkich letnich nocy. Przelot nad kontrolowanymi przez Niemców obszarami południowej Europy oznaczał groźbę spotkania z artylerią przeciwlotniczą i wyposażonymi w radary nocnymi myśliwcami. Tak daleki lot wykonywany był bez pomocy radionawigacyjnych, nawigację załogi prowadziły samodzielnie. Następnie lotnicy musieli lecieć na małej wysokości nad płonącą i zadymioną Warszawą, gdzie cały czas aktywna była niemiecka obrona przeciwlotnicza, nisko lecące, duże bombowce były dla niej łatwym celem. Powstańcy kontrolowali tylko części miasta, co oznaczało kolejne problemy związane z celnością zrzutów. Część zasobników lądowała za niemieckimi liniami, a o te, które trafiły na „ziemię niczyją” toczono zacięte walki.
Po zrzucie zasobników, samoloty wracały do bazy Campo Cassale, na południu Włoch tą samą trasą, znów przez strefy działania niemieckiej obrony, zaś w przeciwieństwie do załóg z wypraw bombowych na Niemcy, które mogły liczyć na to, że w razie skoku nad Francję, Belgię czy Holandię, mogą liczyć na dotarcie z powrotem do Wielkiej Brytanii, w tym przypadku taka możliwość była bardzo wątpliwa. Z powodów oczywistych, nie było możliwości lądowania na terenach zajętych przez Armię Czerwoną, choć znane są przypadki gdy załogi – wyłącznie brytyjskie lub południowoafrykańskie – na uszkodzonych maszynach, z rannymi na pokładzie, kierowały się na Wschód.
Atmosferę tych
lotów opisał ówczesny dowódca eskadry, mjr obs. Eugeniusz
Aruszkiewicz:
„Większość lotów opisują reporterzy, którzy
uważają, że żołnierz musi być najpierw zagrzany do boju jakąś
poezją patriotyczną. Załoga w lotnictwie do zadań specjalnych
była pochłonięta doleceniem do celu, wyjściem znad niego cało i
powrotem na lotnisko. Często podczas następnej bezsennej nocy
przeżywano lot z całą dokładnością”.
Tylko raz – 18 września – przeprowadzono, siłami amerykańskiego lotnictwa, masowy zrzut dzienny (Operacja "Frantic 7"), połączony z lądowaniem na lotniskach udostępnionych Amerykanom przez Armię Czerwoną na Ukrainie. Mimo zrzutu ponad tysiąca dwustu zasobników, z wykorzystaniem stu dziesięciu bombowców B-17, nie wpłynęło to na przebieg walk. Zrzucone z dużej wysokości pojemniki z bronią, amunicją i innym zaopatrzeniem, wylądowały w większości na obszarach kontrolowanych przez Niemców.
Podczas lotów z pomocą dla Powstania, 1586 Eskadra, do której cały czas kierowano uzupełnienia w ludziach i sprzęcie, poniosła straty przekraczające sto pięćdziesiąt procent etatowego stanu. W sierpniu i wrześniu stracono podczas lotów nad Polskę, szesnaście załóg, z czego piętnaście podczas lotów na pomoc Powstaniu. W uznaniu tego wysiłku, już 15 września gen Sosnkowski nadał Eskadrze wyróżniającą nazwę „Obrońców Warszawy”. W wymiarze militarnym, ten ogromny, okupiony ofiarami wysiłek poszedł na marne. Warunki obiektywne – odległość, pogoda, możliwości samolotów i ludzi, ale także uwarunkowania polityczne sprawiły, że pomoc nie mogła być tak skuteczna, jak sobie wyobrażali niektórzy ówcześni decydenci. Powstanie upadło i żaden z celów militarnych ani politycznych nie został osiągnięty.
Pozostała jedynie pamięć o ofiarach. Niestety, tej pamięci o wszystkich ofiarach często brakuje, czego dowodem jest skromna liczba zniczy na krakowskim Cmentarzu Rakowickim, gdzie spoczywają zarówno Polacy, jak i Brytyjczycy, Południowi Afrykańczycy, Kanadyjczycy, Australijczycy którzy zginęli w drodze do Warszawy. Nie oznacza to, że nie należy zapominać ani negować tamtych ofiar. Pamięć o ofiarach – także wśród tych którzy usiłowali z oddali pomóc walczącemu miastu musi przypominać o skutkach, jakie pociąga za sobą życzeniowe myślenie i brak racjonalnych kalkulacji w sprawach wojska i dotyczących go decyzji politycznych. W chwili, gdy narracja o Powstaniu zaczyna przypominać opowieść o wygranej walce, to także polegli lotnicy – zarówno Polacy jak i przedstawiciele innych narodowości – przypominają o konsekwencjach decyzji podejmowanych w zaciszu gabinetów na bardzo wysokim szczeblu.