Trudno nie zrozumieć powodów dla których postać płk Kuklińskiego budzi takie kontrowersje. Dotyczy to i samej osoby, jak i traktowania jej przez polityków i publicystów, stosunek do tej osoby jest swoistym probierzem stosunku do Polski takiej jaka była w latach 1944 – 1989. Mieści się tu cała sfera dylematów i sporów prawnych, politycznych, moralnych. Pojawia się więc pytanie, dlaczego ta sprawa wspominana jest w tym miejscu, na łamach portalu który nie zajmuje się tzw. bieżącą polityką?
Warto w tym miejscu
przywołać podstawowe fakty dotyczące życiorysu Ryszarda
Kuklińskiego. Wstąpił on do Wojska Polskiego w roku 1947,
dobrowolnie zgłaszając się do szkoły oficerskiej (była to
Oficerska Szkoła Piechoty nr 1 imienia Tadeusza Kościuszki, obecna
Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych). Z powodów do dziś
nieznanych, tuż przed ukończeniem szkoły został z niej usunięty
i skierowany do odbycia służby zasadniczej, ale po odwołaniu,
decyzją generała Korczyca (radzieckiego generała, ówczesnego
Szefa Sztabu Generalnego WP) przywrócony do służby w charakterze
podchorążego. Następnie jego kariera toczyła się stabilnie, od
stanowisk liniowych, poprzez sztabowe, naukę w Akademii Sztabu
Generalnego, wreszcie służbę w Sztabie Generalnym. Był osobą
zaufaną, wysyłaną na misje zagraniczne – na misję ONZ do
Wietnamu oraz w rejsy wywiadowcze do Europy Zachodniej,
organizowane pod przykryciem rejsów sportowych. Wreszcie, co
najmniej od początku lat sześćdziesiątych, współpracował
(niejawnie, jako tzw. Osoba Zaufana
) z wywiadem i kontrwywiadem wojskowym.
Od roku 1972 –
według oficjalnej wersji wydarzeń – podjął współpracę z
Centralną Agencją Wywiadowczą, motywując to chęcią uchronienia
Polski od atomowej zagłady w wyniku amerykańskiego kontrataku na
państwa Układu Warszawskiego, jaki miałby miejsce w razie wybuchu
III wojny światowej. Trudno uznać taką motywację za przekonującą,
zwłaszcza że Amerykanie (jak można zresztą się przekonać z
odtajnionych niedawno dokumentów z pierwszych lat Zimnej Wojny)
doskonale wiedzieli gdzie skierować mogą swoje uderzenia.
Trudno także
sądzić, aby informacje jakie przekazywał Kukliński, mogły mieć
znaczący wpływ na zmiany amerykańskiej doktryny wojennej –
faktycznie, Amerykanie stopniowo odchodzili od koncepcji zmasowanych
uderzeń atomowych (doktryny Zmasowanego Odwetu)
na korzyść działań z większym użyciem środków
konwencjonalnych (doktryna Elastycznego Reagowania),
szkopuł w tym, że nastąpiło to w latach sześćdziesiątych.
Należy także pamiętać, że R. Kukliński niewątpliwie miał
one dostęp do wielu informacji, jednak przede wszystkim były to
informacje dotyczące Wojska Polskiego, nie zaś Armii Radzieckiej.
Biorąc pod uwagę generalne zasady postępowania z informacjami tego
rodzaju, jak i specyfikę relacji pomiędzy ZSRR i innymi państwami
Układu Warszawskiego – Kukliński mógł mieć dostęp jedynie do
tych informacji które wiązały się z bezpośrednim współdziałaniem
wojsk polskich i radzieckich. Jego rola w grach wywiadów mocarstw
jest poza tym wciąż niejasna.
Najbardziej fascynująca w tym kontekście jest jednak nie rola Kuklińskiego – agenta CIA, ale Kuklińskiego – symbolu. Spośród tych wszystkich obywateli Polski, w tym żołnierzy i funkcjonariuszy służb, którzy w czasie Zimnej Wojny współpracowali z wywiadem amerykańskim, tylko Kukliński jest postacią tak eksponowaną. Nie doczekali się takiego splendoru tacy ludzie jak choćby płk Józef Światło z Departamentu X MBP, który uciekł na Zachód w 1953 roku a jego relacje nadawane do Polski (Za kulisami bezpieki i partii) były tak bolesne dla systemu że były jednym z impulsów do destalinizacji i odwilży jaka nastąpiła w kolejnych latach. Kilka miesięcy przed Kuklińskim, CIA ewakuowała na Zachód innego swojego agenta, oficera kontrwywiadu wojskowego płk Włodzimierza Ostaszewicza – co ciekawe on i Kukliński byli kolegami (jawnymi) a na niwie szpiegowskiej mieli tego samego oficera prowadzącego CIA, nazwiskiem Forden.
Oczywistością jest to że – zwłaszcza biorąc pod uwagę dramatyzm wydarzeń roku 1981 – szereg aspektów gier wywiadów albo pozostaje tajemnicą, albo jest świadomie eksponowana, wręcz wyolbrzymiana, a sprawy moralnie mętne i dla opinii publicznej potencjalnie kłopotliwe, są skrywane za kurtyną milczenia.
Czym innym jest jednak takie eksponowanie osoby płk Kuklińskiego że sięgające nadawania mu stopnia generalskiego. Jest to bowiem nagradzanie – symboliczne, bo pośmiertne – osoby, która podjęła się tajnej współpracy z obcym wywiadem, łamiąc tym złożoną przez siebie przysięgę, w sytuacji w której była ona złożona wobec legalnych i uznawanych międzynarodowo władz polskich. Podjęcie współpracy z obcym wywiadem w takiej sytuacji jest zachowaniem potępianym w każdej armii i służbie świata, bez względu na ustrój polityczny i inne czynniki.
Osoby które pełnią służbę, są obowiązane ją pełnić bez względu na ustrój czy aktualnie będącą u władzy opcję polityczną – jeśli z jakiegoś powodu chcą wyrazić swój sprzeciw, powinny postąpić po pierwsze jawnie, po drugie w granicach prawa, po trzecie licząc się z konsekwencjami. Może się zdarzyć, że żołnierz otrzyma rozkaz z którym nie będzie się zgadzał, jest obowiązany go wykonać, jeśli nie skutkuje to popełnieniem przestępstwa. Inna opcją jest odejście ze służby i dalsze akty sprzeciwu – już jako cywil – ale zasada obywatelskiego nieposłuszeństwa oznacza także akceptację konsekwencji – czy to utraty dotychczasowego statusu (także materialnego), czy jeszcze inne, z karnymi włącznie.
Takie ujęcie działalności Kuklińskiego – jako zasługującej na wyróżnienie – oznacza jednocześnie, że ci, którzy pełnili wówczas służbę, a nie podjęli współpracy z obcym wywiadem, nie protestowali, nie odeszli ze służby – po prostu wykonywali swoje obowiązki – zasługują na karę.
To oznacza więc, że na karę zasługują wszyscy żołnierze jednostek specjalnych którzy służyli w nich przed rokiem 1989. Wszak żołnierze 1 Batalionu Szturmowego, Grup Specjalnych Płetwonurków, 56, 62 i 48 kompanii specjalnych – szkolili się do walki z NATO, do prowadzenia operacji specjalnych w Danii i Niemczech. Ukarać należało by wszystkich funkcjonariuszy jednostek specjalnych resortu spraw wewnętrznych, tylko za to, że pełnili w nich służbę przed rokiem 1989 i wykonywali rozkazy swoich przełożonych.
W tej optyce nie mieści się bowiem po prostu lojalna służba wobec własnego państwa, jakie by nie było. Nie mieści się więc choćby droga życiowa ś.p. gen.bryg. Sławomira Petelickiego, który do 1989 był funkcjonariuszem I Departamentu MSW (wywiadu) a później stworzył jednostkę GROM, czy ś.p. gen. broni Włodzimierza Potasińskiego, pierwszego Dowódcy Wojsk Specjalnych, który także służbę wojskową rozpoczął na długo przed rokiem 1989. Trzymając się przykładu gen. Petelickiego – Amerykanie zaufali oficerom wywodzącym się z wywiadu PRL, nawiązując współpracę z Polską, właśnie dlatego, że wiedzieli że są to oficerowie lojalni wobec własnego państwa – w końcu nie jednokrotnie próbowali ich werbować. Ktoś kto zdradziłby własny kraj nie byłby nigdy później uznany za osobę godną zaufania.
To wszystko jest o tyle niebezpiecznym krokiem, że jak już zauwazył Marcin Ogdowski – jest to przekroczenie pewnego tabu, jakim jest zdrada pełniącego czynną służbę żołnierza (także funkcjonariusza). W chwili w której do organizacji proobronnych, klas mundurowych, na kierunki studiów związane z bezpieczeństwem napływają kolejne pokolenia młodych ludzi, marzących o służbie wojskowej lub w formacjach policyjnych, gdy resort obrony zapowiada szerze otwarcie się na współpracę z organizacjami proobronnymi, taki krok, jak awans generalski dla osoby współpracującej z obcym wywiadem, jest sygnałem który może być bardzo różnie odczytany, zwłaszcza przez młodzież podatną na wzorce płynące od elit politycznych, i może także mieć negatywny wpływ na osoby które będą potencjalnie stanowić nowe pokolenia żołnierzy i funkcjonariuszy jednostek specjalnych.