Legionistą jest się na całe życie
Wywiad z Sebastianem Cybulskim, autorem książki „Spowiedź Legionisty".

archiwum Sebastiana Cybulskiego
Sebastian Cybulski. Jego nazwisko jest dobrze znane Czytelnikom magazynu i portalu SPECIAL OPS. Autor książki „Spowiedź Legionisty” oraz poczytnego bloga o tym samym tytule w ostatnim okresie odsłaniał kolejne kulisy służby w elitarnej formacji w kilku wywiadach. Można jednak odnieść wrażenie, iż kolejne rozmowy w ogólnopolskich mediach wcale nie wyczerpują zasobów informacji o Légion étrangère, którymi postanowił się podzielić były legionista o filmowym nazwisku. „Pitbull”, jak wielu o nim mówi, „chłopak z Grochowa”, człowiek o licznych talentach, także i naszej redakcji udzielił wywiadu, ukazując kolejne aspekty służby i szkolenia w Legii, o których niekoniecznie możecie przeczytać czy usłyszeć we wspomnianych źródłach.
Zobacz także
Militaria.pl “Do broni, cel, pal!” - optyka strzelecka Bushnell

Celem każdego strzelca jest oddawanie jak najbardziej precyzyjnych strzałów. Niezależnie od profesji strzelca, zarówno w służbach mundurowych, jak i w strzelectwie sportowym odpowiednia optyka strzelecka...
Celem każdego strzelca jest oddawanie jak najbardziej precyzyjnych strzałów. Niezależnie od profesji strzelca, zarówno w służbach mundurowych, jak i w strzelectwie sportowym odpowiednia optyka strzelecka wspiera celność strzałów. Rynek optyczny stale się rozwija, wprowadzając coraz to nowsze technologie w przyrządach optycznych. Znajdziemy tu między innymi urządzenia celownicze jak na przykład kolimatory czy urządzenia do obserwacji takie jak lunety i lornetki.
Krzysztof Miliński Bates GX X2 Tall Side ZIP BE03882 – pierwsze starcie!

Buty pretendujące do miana wysoce odpornych na wymagające warunki zewnętrzne z jednoczesną gwarancją swojej trwałości nie mogły zostać pominięte w rozkładzie redakcyjnych testów. Bates GX X2 Tall Side...
Buty pretendujące do miana wysoce odpornych na wymagające warunki zewnętrzne z jednoczesną gwarancją swojej trwałości nie mogły zostać pominięte w rozkładzie redakcyjnych testów. Bates GX X2 Tall Side Zip to obuwie taktyczne przeznaczone do pracy w wilgotnym i nieprzyjemnym dla operatora otoczeniu. Wykonanie krótkotrwałego zadania w trudnych warunkach spycha na tor boczny konsekwencje chwilowej ekspozycji organizmu i wyposażenia na wilgoć i mróz. Przetestowałem, na ile Bates GX X2 Tall Side Zip sprawdzą...
Megmar Logistics & Consulting Sp. z o.o. Ultralekkie zwijane trójnogi taktyczne ROLATUBE

Żołnierze i operatorzy wojsk specjalnych, a także funkcjonariusze służb porządku publicznego używają w trakcie działań operacyjnych sprzętu wymagającego podparcia lub zamontowania na dedykowanym maszcie...
Żołnierze i operatorzy wojsk specjalnych, a także funkcjonariusze służb porządku publicznego używają w trakcie działań operacyjnych sprzętu wymagającego podparcia lub zamontowania na dedykowanym maszcie lub trójnogu, które nierzadko są dość ciężkie i nieporęczne. Doskonałymi rozwiązaniami, zarówno z perspektywy zespołu bojowego, jak i pojedynczego operatora, żołnierza czy funkcjonariusza są nowoczesne, innowacyjne systemy rozwijanych masztów i trójnogów firmy ROLATUBE. Umożliwiają one zabezpieczenie...
W szeregach Legii spotyka się pełen przekrój narodowości, grup etnicznych, kultur, religii, nie wspominając o przeszłości, którą zwykle kandydat chce zostawić za bramą jednostki (czyli na zawsze za sobą) - w jaki sposób Legia dba o dyscyplinę, a jednocześnie stara się zespolić taką nierzadko wybuchową mieszankę w jedną całość - w sprawnie funkcjonujący mechanizm wojenny? Co stanowi tu największy problem?
Wszystko obraca się wokół dyscypliny i „wyzerowania" (fr. regime egalitare), przy czym nie mam tu na myśli upadlania ludzi, ale o sprowadzenie do jednego wspólnego poziomu. Jeśli spojrzymy na przekrój kandydatów, otrzymujemy mieszankę bandytów, byłych żołnierzy, ludzi prostych, jak i tych o szlacheckich korzeniach czy inteligentów. To wszystko w momencie zgłoszenia przestaje mieć znaczenie. To, co było kiedyś, nie ma prawa się liczyć. Jakiegokolwiek człowiek by nie miał stopnia wojskowego w poprzedniej formacji, jakich by nie miał przyzwyczajeń, o tym trzeba zapomnieć. Tu warto wspomnieć również o tym, że w Legii dezercja jest bardzo surowo karana, co stanowi dodatkowy element motywacyjny i dyscyplinarny.
Natomiast bez wspomnianej dyscypliny nie byłoby porządku, a co za tym idzie - nie byłoby Legii. Niestety, o ile się orientuję, brak dyscypliny to obecnie poważny problem w wojsku francuskim, gdzie wiele przepisów zostało zniesionych, a system uległ rozluźnieniu. Na to zaś prawdziwe wojsko nie może sobie pozwolić, bo ustępstwa prowadzą do braku posłuszeństwa w wykonywaniu rozkazów. Dla mnie, wojsko jest najprostszą praca, jaką można wykonywać – każdy ma jasno powiedziane, co i jak ma robić.
Obawiam się jednak, że kiedyś i Legię spotka takie rozluźnienie. Dlaczego? Zmienił się profil Legionisty. Kiedyś to byli głównie przestępcy, wyrzutki społeczne, ludzie ścigani przez przeszłość, którzy nie mieli innego wyjścia, jak wejść w szeregi Legii i wykonywać zadania jak najlepiej, by z niej nie wylecieć. Nie mieli dokąd pójść. Teraz do Legii trafiają mężczyźni, którzy chcą traktować ją jak zwykłą pracę i karierę - faceci, który w każdej chwili mogą odejść, gdy coś im się nie spodoba, bo będą mieli do czego wrócić.
Ja mogę z dumą powiedzieć, że należałem do tej kończącej się epoki, gdzie ludzie się hartowali, stawali się honorowi, przez to co robili, bo nie mieli wyjścia. Warunki ich kształtowały, czyniły lepszymi, bo oni czuli, że nie ma innej drogi, nie ma powrotu.
Zamów książkę "Spowiedź Leginisty" w Księgarni Militarnej >>
W Legii Cudzoziemskiej służy stosunkowo wielu Polaków, przynajmniej takie wrażenie odnieść można czytając książkę, gdyż regularnie wspomina Pan o spotkanych rodakach. Czy było/jest coś, co wyróżnia lub wyróżniało nas spośród innych narodowości?
W kontekście etnicznym, ochotnicy przychodzą falami. Raz byli to Ukraińcy, innym razem Azjaci, co, oczywiście, zależy od sytuacji w kraju, na świecie, otwarcia granic. Polacy byli w Legii od zawsze i niestety, mam wrażenie, że to, co nas od pewnego momentu zaczęło negatywnie wyróżniać, to fakt, że nie potrafiliśmy się ze sobą dogadać. Patrząc z perspektywy moich doświadczeń, z czasów Legii i obecnych, widzę, że nie jesteśmy w stanie się razem normalnie bawić, nie potrafimy sprzedać się dobrze jako nacja, wstydzimy się języka i pochodzenia, gdy robimy karierę.
Z przykrością mógłbym tu wymienić bardzo dużo przykładów zachowań kolegów znad Wisły, ale jednym z nich jest sytuacja, kiedy spotkaliśmy rodaka – wówczas już sierżanta, z którym znaliśmy się z pułku, gdzie razem służyliśmy. Przywitaliśmy się z nim w ojczystym języku, a on – ku naszemu zaskoczeniu - odpowiedział nam po francusku, wyraźnie patrząc na nas z góry, że nie mamy tych samych „valeurs", czyli ogólnie rzecz biorąc jesteśmy niżej choćby przez nasze stopnie, więc nie będzie z nami rozmawiał.
Widziałem, jak legioniści innych narodowości potrafią się zgrywać, my nie. To bardzo przykre, zwłaszcza w sytuacji, kiedy mamy surową dyscyplinę, trudne warunki, w których – wydawałoby się, krajanie powinni trzymać się razem, wspierać nawzajem.
Posłuchaj wywiadu Daniela Kondraciuka z Sebastianem Cybulskim >>
Skoro o warunkach mowa, jaki jest idealny kandydat do Legii? Wspominał Pan kilka razy o „zbyt sztywnym" czy też „zbyt twardym karku", który był przeszkodą w karierze - także dla Pana.
Trudno mówić o idealnym kandydacie, wszystko zależy od potrzeby ludzi, potrzeby pułku. Są pewne kryteria, rzecz jasna, które trzeba spełnić, wymogi psychofizyczne, natomiast nie trzeba być świetnie i wszechstronnie wysportowanym, by się dostać. Czasami po prostu trzeba mieć to coś, wyróżnić się czymś szczególnym, by człowieka i jego potencjał dostrzeżono. Albo trzeba mieć szczęście. Ja sam nigdy dobrze ani nie biegałem, ani nie pływałem, ale miałem inne umiejętności, które były dla Legii ważne.
A co jest tym najtrudniejszym, najcięższym elementem w procesie selekcji? Kiedy można uznać, że dobiegła ona ostatecznie końca?
Selekcja trwa cztery miesiące, wiadomo: człowiek jest testowany fizycznie i psychicznie, podlega różnym karom, nieraz sadystycznym. Dla mnie osobiście najgorsze jednak było czekanie, czy mnie przyjmą czy nie. To była ta granica. Wiedziałem, że jeśli zostanę przyjęty, to szansa na odpadnięcie będzie niewielka. Trzeba się naprawdę postarać, zrobić coś naumyślnie albo wyjątkowo podpaść komuś „u góry", by wylecieć. Ale nim oficjalnie potwierdzono, że jestem legionistą, wymiotowałem z nerwów, o czym zresztą bez ogródek piszę w książce. Gdy już byłem po drugiej stronie, odetchnąłem z ulgą. Nadal jechałem do „niepewnego", bo, oczywiście, nasłuchałem się różnych rzeczy, które powinny człowieka zniechęcić lub mocno zastanowić, czy Legia Cudzoziemska to właściwe miejsce dla niego, ale ja byłem pewny swojego wyboru.
W książce wspominał Pan kilkukrotnie także o tym, że jednym z problemów Legii Cudzoziemskiej był alkoholizm - czy ten problem nadal istnieje? Z czego, Pana zdaniem, on wynikał?
Problem z alkoholem istnieje w każdym wojsku. W przypadku Legii miało to swój pozytywny element – w pewien sposób wiązało mocniej żołnierzy. Im więcej się piło, tym szybciej wydawało się żołd. A im szybciej pieniądze się kończyły, tym prędzej Legionista wracał do koszar. I tam było właśnie i czekało na niego jego prawdziwe życie. Muszę jednocześnie zaznaczyć, że imprezy z alkoholem jednoczyły bardzo żołnierzy i stanowiły istotny element integracji tak odmiennych kulturowo ludzi. Co więcej, nawet będąc pod wpływem alkoholu, Legioniści potrafili utrzymać dyscyplinę, co jest ewenementem w porównaniu z innymi wojskami.
Zgodnie z tym, co Pan napisał w książce, w Legii Cudzoziemskiej istnieje bardzo silny podział pod względem hierarchii, ale jednocześnie dochodziło do sytuacji, kiedy legionista rzucał się np. z pięściami na podoficera (sam był Pan kilka razy uczestnikiem takich sytuacji). Czy równie podzielone względem hierarchii jest braterstwo broni?
W Kosowie miała miejsce sytuacja, kiedy jeden z sierżantów skopał polskiego kaprala. Pozostali kaprale zbuntowali się przeciwko temu. Ostatecznie „góra" wykorzystała ten incydent do przeniesienia innego kaprala – Rosjanina, który wcześniej był w Specnazie, aczkolwiek nasza postawa była ewenementem i w późniejszym okresie sierżanci – widząc, jak potrafimy się postawić - starali się unikać podobnych sytuacji z nadmierną przemocą wobec podwładnych. Nie wiem, czy taka solidarność byłaby możliwa teraz, bo – wracając do tego, co mówiłem, teraz przychodzą tam ludzie, którzy mają do czego wracać, więc nie muszą się jednoczyć.
Przykładem braterstwa i poczucia wspólnoty była także sytuacja, kiedy podczas kursu na kaprala, jeden z nas dostał rozkaz pisania raportów na 50 stron A4. Po całodniowych działaniach, kiedy padaliśmy ze zmęczenia, takie właśnie otrzymał zadanie. I napisał, bo wszyscy do tego przysiedliśmy w nocy, ku zaskoczeniu przełożonych, którzy byli pewni, że facet nie podoła. Niekoniecznie jednak taka chęć współdziałania była regułą. Sąsiedni pluton, na przykład, miał wówczas spory problem ze zgraniem żołnierzy i podstawową solidarnością.
Przy okazji, muszę tu zaznaczyć pewien paradoks, do którego dochodziło w Legii. Ludzie z różnych środowisk, niejednokrotnie skłóconych etnicznie i religijnie, kulturowo czy społecznie, i nienawidzący siebie nawzajem, potrafili się zjednoczyć dla wspólnego celu i działać razem. Być ponad podziałami, jak to się mówi – tak, jak w przypadku konfliktu ze wspomnianym sierżantem. Prywatne niesnaski zeszły na bok, bo byliśmy jednym zespołem. Bywało nawet tak, że zacięci wrogowie, patrzący na siebie spode łba w koszarach, otwarcie po urlopie mówili, że im siebie brakowało. To jest to braterstwo!
A jakie są największe mity związane z Legią? - powielane przez media, filmy i literaturę, cywili, samych Legionistów? Gdzie kończy się legenda a zaczyna rzeczywistość? Które Pana wyobrażenia o Legii zostały rozwiane, a które się potwierdziły?
Ujmę to tak: do Legii chciałem wstąpić od bardzo dawna, nie udało mi się to w 1989 roku. Przez różne wydarzenia w życiu powiodło mi się dopiero siedem lat później. Pchała mnie tam chęć rywalizacji, spełnienia i sprawdzenie siebie w warunkach, których inni unikali. Ja zawsze lubiłem być tym innym, być w mniejszości, wyróżniać się czymś, czego nie ma lub nie potrafi większość, iść pod prąd, nie na łatwiznę, nie być w masie, ale przede wszystkim rywalizować.
Gdy dotarłem do Legii, nie wiedziałem np. ile zarabia legionista. Myślałem, że przez pierwsze parę lat nie dostanę pieniędzy, że nie będzie mowy o jakichkolwiek urlopach. Byłem więc mile zaskoczony. Za to nie zaskoczyła mnie dyscyplina przybierająca też niekiedy formę przemocy fizycznej. Na to byłem przygotowany, a wymagania – zamiast zniechęcać, hartowały mnie i umacniały w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu.
Legia Cudzoziemska jest owiana legendami, także wizerunkowymi. Jeden z tych wizerunków przedstawia Legię jako armię przegranych wojen, bo Legioniści honorowo i do końca bronią przegranych spraw, zadając często ogromne straty przeważającemu liczebnie wrogowi. Przez głowę nie przechodziła im myśl o poddaniu się. Taki przykładem jest tu Dien Bien Phu.
Elementem mitologii, który mnie osobiście dziwi i irytuje jest gloryfikowanie oficerów, którzy do danych jednostek byli przydzielani na okres dwóch lat. I niestety, o ile przez pierwszy rok taki oficer starał się być dobrym dowódcą, tak przez kolejny traktował podwładnych jako narzędzie czy szczebel w karierze, w której legioniści są „szkółką doświadczalną".
I faktycznie wyróżnił się Pan, bo doceniono Pana umiejętności z obsłudze broni i zakwalifikowano jako strzelca wyborowego. Jak wyglądało Pana szkolenie pod kątem doskonalenia w tej specjalizacji?
Z tym „awansem" na strzelca wyborowego to akurat zabawna historia i przyznam szczerze, że po prostu miałem szczęście. Po długim marszu wypiłem w ramach odpoczynku trochę wina, co bardzo mnie rozluźniło, że zupełnie „zrelaksowany”, podszedłem do strzelenia długodystansowego. W praktyce dodatkowo okazało się, że nawet będąc leworęcznym, co większości mogłoby utrudniać przeładowanie karabinu wyborowego z dźwignią po prawej stronie, sprawnie radzę sobie z bronią.
Jeśli chodzi o szkolenie, strzelaliśmy z broni kalibru 7.62 mm, skutecznej na odległościach do 800 metrów, przy czym jako strzelcy wyborowi trenowaliśmy głównie na dystansach 300-400 metrów, czyli najczęściej spotykanych. Zajęcia dla strzelców wyborowych obejmowały część teoretyczną, ćwiczenia dotyczące wykorzystania wiatru, korekt wobec wysokości. Z zasłoniętymi oczami musieliśmy również rozłożyć i złożyć broń, przy czym odbywało się to w ramach tzw. sałatki, czyli najpierw musieliśmy wybrać odpowiednie elementy ze stosu części od różnych karabinów.
Pamiętam też sytuację, kiedy w Czadzie odbywaliśmy trening strzelecki. Każdorazowo przez oddaniem serii strzałów zdejmowałem okulary przeciwsłoneczne. I za żadne skarby nie mogłem uzyskać odpowiedniego skupienia strzałów. Pewien kapral, który podczas swojej kariery był juz nawet starszym chorążym zwrócił mi uwagę, bym następnym razem przez dłuższy czas w ogóle nie zakładał okularów albo strzelał w nich. Okazało się, że ludzkie oko potrzebuje około 10 minut na przyzwyczajenie się do nowego poziomu oświetlenia. Posłuchałem rady i podchodząc do strzelania ponownie, uzyskałem skupienie strzałów, jakie chciałem.
W czasie służby miał Pan kontakt z różnymi rodzajami uzbrojenia i wyposażenia? Co wspomina Pan najlepiej? Czy obecność jakiegoś wyposażenia/uzbrojenia dziwiła Pana? Którą z broni wspomina pan najlepiej?
Strzelaliśmy z Famasów, broni przeciwpancernej APILAS 112 mm jednorazowego użytku, karabinów Browning 12,7 mm. Był też bardzo dobry FN Minimi, którego my, jako pluton posiadający na wyposażeniu rakiety przeciwpancerne Milan, akurat nie używaliśmy. Jeśli miałbym zaś wskazać jedną broń, z którą najlepiej się „czułem", to byłby to właśnie Famas, choćby dlatego, że z oczywistych względów kojarzy on mi się z Legią. Ponadto, jest to broń bardzo wygodna, nie za długa dzięki układowi bull-pup (co miało znaczenie przy moim wzroście) i efektywna na krótkim dystansie, tzn. przeznaczonym dla tego typu karabinków.
W kwestii tego, co mnie zaskoczyło, to fakt, że sierżanci nie przykładali specjalnej uwagi, by modernizować czy wymieniać nasze wyposażenie na nowsze. Musieliśmy pracować z tym, co było dostępne: w przestarzałych mundurach, z ciężkim i niewygodnym oporządzeniem. Kiedy wszyscy zaczynali stawiać na Goretex, my ciągle chodziliśmy w starych rzeczach, które były na wyposażeniu 20 lat wcześniej. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: by nauczyć nas działania w najtrudniejszych warunkach, a nie tylko wtedy, gdy będziemy mieli sucho, ciepło i wygodnie, komfortowo. Dzięki temu udało się stworzyć naprawdę wytrzymałych żołnierzy, radzących sobie z tym, co mają.
A nie wszyscy byli do tego przygotowani. Podczas jednego kursu w Gujanie, Amerykanie zaczęli zrzucać z siebie rzeczy i oporządzenie, które im ciążyło. Nie potrafili ukończyć indywidualnego toru przeszkód, twierdząc, że to jest dla jakiś nadludzi. Kapral zawołał najdrobniejszego żołnierza z sekcji, który na oczach Marines ten tor przeszkód ukończył. Podobnie było w Ekwadorze, gdy po trzech nocach byliśmy wykończeni, ale zamiast narzekać, zaczęliśmy śpiewać pieśni legionowe – instruktorzy przyszli do nas, mile zaskoczeni, twierdząc, że pierwszy raz widzą coś takiego i że byli przed nami potężniejsi żołnierze, który się łamali. Czyli nie wyposażenie, a charakter człowieka, plus warunki, w jakich ten charakter się wykształciło, są ważne!
Kilkukrotnie wspomina Pan szkolenie – które jego elementy uważał Pan za najbardziej wartościowe pod kątem współczesnych (czy ówczesnych - kiedy Pan służył) konfliktów zbrojnych? Czy Legia dostosowywała lub dostosowuje obecnie program do charakteru toczonych obecnie wojen i zagrożeń?
Cykl szkoleń realizowanych w Gujanie praktycznie przygotowywał nas do wszystkich trudów, z jakimi moglibyśmy się zetknąć podczas działań, utwardzał ciało i psychikę. Kto przetrwał Gujanę, ten był w stanie walczyć w każdych warunkach. Jeżeli chodzi o dostosowanie się do warunków, to przykładem zasady „improvise – adapt – overcome" było działanie w Kosowie. Przejęliśmy tam lekkie wozy rozpoznania, choć bardziej niż lekkie były one ciasne. We wnętrzu znajdowały się trzy siedzenia – kierowcy, dowódcy i obserwatora lub strzelca. Wszystkie zwrócone w stronę przedniej szyby, co utrudniało szybkie wyjście z wozu przez tylny właz w razie konieczności, a tu muszę dodać, że nasze ciężkie i obszerne gabarytowo kamizelki nam tego nie ułatwiały. To, co zrobiliśmy od razu, to dostosowanie do naszych potrzeb – odwróciliśmy fotel strzelca tyłem do kierowcy, a przodem do włazu, by można go było otworzyć jednym, mocnym kopniakiem i szybko go opuścić. Kamizelki zawisły na włazie, a wszystkie niepotrzebne w środku rzeczy znalazły się w workach i skrzynkach na zewnątrz wozu.
Kluczem okazała się więc improwizacja, która była, jest i będzie podstawą dostosowania się do warunków prowadzenia działań – terenowych, atmosferycznych, sprzętowych czy wreszcie przeciwnika, jeśli góra wojska za tym nie nadąża.
Obecnie Legia, oczywiście, modernizuje się, widać postęp technologiczny w wyposażeniu. Dba się też nadal o specjalizacje kompanii, np. walki w mieście, górskich, płetwonurków, snajperów, co jest przeciwieństwem tego, co dzieje się w armii francuskiej.
W którym momencie służby realizował się Pan w największym stopniu? Kiedy miał Pan największe wątpliwości? Która z realizowanych misji bojowych/szkoleniowych była dla Pana najtrudniejsza?
Wątpliwości co do Legii Cudzoziemskiej jako systemu nigdy nie miałem. Miałem je jedynie wobec ludzi przez to, jak mnie i wielu podobnych do mnie legionistów potraktowano. Legia była i jest moją miłością. Po tym, czego doświadczyłem w Polsce, w Legii odżyłem. Były, oczywiście, też trudne momenty, jak w Kosowie, gdy musieliśmy patrzeć jak ludziom zabiera się domy, gdy czuliśmy, że bierzemy udział w wojnie po niewłaściwej stronie. Gdy szliśmy ludziom na pomoc, witano nas kwiatami, ale potem okazywało się, że jednak jest na odwrót i zamiast kwiatów pojawiły się kamienie.
Legia Cudzoziemska uważana jest za jednostkę elitarną, ale czy w ramach jej struktur możemy mówić o najlepszych z najlepszych – takim oddziale, gdzie każdy legionista chciałby służyć, ale i przed którym jednocześnie czuje największy respekt? Z jakimi jednostkami specjalnymi miał Pan okazję współpracować podczas swojej służby?
Zdecydowanie spadochroniarze. Z drugiej strony jednak, w 4. Eskadronie też byli twardziele, bo ta funkcjonująca w szeregach 1-go pułku kawalerii formacja była uważana za typowo karną, gdzie naprawdę trzeba było mieć wytrzymałość ze stali i nieziemską odporność psychofizyczną. To, co oni musieli znosić, przechodziło ludzkiej pojęcie.
Dowiedz się więcej o historii Legii Cudzoziemskiej >>
Jeżeli chodzi o współpracę, to np. mieliśmy kontakt z brazylijskimi siłami specjalnymi, których terenem działań była Amazonia . W Ekwadorze szkolili nas instruktorzy, którzy mieli za sobą doświadczenia w konflikcie peruwiańsko-ekwadorskim z 1995 r. Działaliśmy też z naszymi francuskimi jednostkami takimi, jak spadochroniarze z 1er Régiment de Parachutistes d'Infanterie de Marine czy z komandosami z Commandos Marine, na których zielonych beretach znajdziemy charakterystyczną odznakę z żaglowcem.
Z którego okresu swojego działania, Pana zdaniem, Legia wyniosła najwięcej wartościowych lekcji?
Bitwa pod Dien Bien Phu, generalnie całe Indochiny – to był okres, kiedy Legia Cudzoziemska zdobyła największe doświadczenie – na gorąco, w boju. Z drugiej strony, za tamtych czasów Legia była straszna – rygorystyczna i brutalna, ale jednocześnie – jej żołnierze byli nie do zdarcia. To właśnie byli ci, którzy nie mieli już nic do stracenia. Polacy, którzy uciekli przed reżimem komunistycznym i nie potrafili odnaleźć się w świecie bez walki. Niemcy z Waffen-SS, których nie chciano w ojczyźnie lub których ścigano za popełnione zbrodnie. Bili się ramię w ramię. Ich doświadczenie wyniesione z pól bitew II wojny światowej, z partyzantki, z potyczek w miastach czy na otwartym ternie było bezcenne, bardzo przydatne w szeregach Legii, ale nadal mogli się oni wiele nauczyć.
Legioniści, jak wszyscy inni żołnierze, zmagają się z PTSD - jak Legia radzi sobie z tym problemem lub jak radziła sobie, gdy Pan w niej służył?
Osobiście, nie uważam, bym na coś takiego cierpiał i nie sądzę również, by chłopcy, z którymi służyłem, tego doświadczyli. Być może moja opinie wzbudzi kontrowersje, ale momentami mam wrażenie, że PTSD zostało wynaturzone, a problem wyolbrzymiony. Weźmy na przykład II wojnę światową, podczas której ludzie przez lata doznali niewyobrażanych cierpień. Ale po tym wszystkim, wróciwszy do ojczyzny, do domów, musieli się wziąć za ich odbudowanie, za wychowanie dzieci, naukę, pracę, codzienność. Nie było czasu na terapie. Jedynym PTSD po Legii jest, według mnie, to, że jesteśmy bezpośredni, szczerzy, do bólu i bardzo wymagający, tak wobec siebie, jak i innych wokół, co niekoniecznie jest mile widziane w dzisiejszym społeczeństwie i przez co wielu Legionistów ma problem z adaptacją po wyjściu do cywila.
Jak wygląda życie po Legii? Czy zna Pan losy swoich kolegów? Co oferuje Legia, co może się przydać w życiu poza jednostką? Czy jest możliwy powrót do normalnego życia? Panu się to udało...
Jest ciężko, bo brakuje tego, co Legia nam dawała: adrenaliny i jednocześnie porządku codziennego dnia. Dlatego wielu legionistów popada w konflikty z prawem. Pragną szacunku za to kim są, gdzie byli, co robili i co osiągnęli, ale współczesnych ludzi to nie obchodzi. Tu znów wracamy do tematu różnic pokoleniowych w Legii. Starsze pokolenia lepiej traktowały Legionistów, z wyraźnym szacunkiem, któremu towarzyszyła świadomość, czym jest Legia Cudzoziemska. Teraz to się zmieniło. Chciałem wrócić do Legii – nie przez to, że brakowało mi pieniędzy, ale dlatego, że tęskniłem za atmosferą. Niestety podpisałem papier przekreślający powrót, czego geneza jest wyjaśniona w książce. Przez chwilę pojawiła się szansa powrotu, ale znów – zawiódł człowiek, nie system.
Legia jest częścią mojego życia, do dziś w moim mieszkaniu znajdują się pamiątki, które przypominają mi o tych pięknych latach. Jest białe kepi i nie raz wnętrze domu wypełniają pieśni legionowe, często oglądam też filmy poświęcone historii jednostki, jej żołnierzom. Nawet po wyjściu, Legionistą jest się na całe życie.
Dziękujemy za rozmowę.