Od jak dawna zajmujesz się koordynacją działań Grup Operacyjno-Interwencyjnych Straży Ochrony Kolei?
Jeżeli chodzi o koordynację na terenie całego kraju, to minęło już 12 lat. Wcześniej dwa lata koordynowałem działania GOI na Śląsku, a jeszcze wcześniej, przez 5 lat byłem dowódcą jednej z trzech grup katowickich.
Jak to się stało, że zostałeś dowódcą takiej grupy, byłeś wtedy chyba bardzo młody?
Do Straży Ochrony Kolei przyjąłem się zaraz po zakończeniu zasadniczej służby wojskowej, którą odbyłem w 18. Batalionie Desantowo-Szturmowym w Bielsku-Białej. Szybko odnalazłem się w nowych dla mnie realiach, co zwróciło na mnie uwagę ówczesnego Komendanta Regionalnego SOK w Katowicach. Miałem sporo zatrzymań sprawców, głównie przestępstw popełnionych na obszarze kolejowym i to zarówno w służbie, jak i w czasie wolnym.
Jak wyglądało Wasze szkolenie na poligonie w Wędrzynie?
W grudniu 2001 roku rozpoczęły się szkolenia Grup Operacyjno-Interwencyjnych (GOI) na poligonie w Wędrzynie. Wcześniej w Komendzie Głównej SOK utworzono nowe samodzielne stanowisko koordynatora GOI. Każdy poligon trwał dwa intensywne tygodnie. Zaczynaliśmy rano od zaprawy o godz. 6:15, później śniadanie i zajęcia do kolacji z przerwą na obiad. Zajęcia toczyły się w różnych miejscach.
W Ośrodku Szkolenia Poligonowego Nowy Mur ćwiczyliśmy czarną
taktykę, czyli wejścia do pomieszczeń i zatrzymywanie uzbrojonych
przestępców, zatrzymywanie samochodów z uzbrojonymi przestępcami. Duży
nacisk instruktorzy stawiali na odpowiednią pracę z bronią palną.
Musieliśmy się pozbyć wszystkich złych nawyków. Ćwiczyliśmy techniki
wysokościowe, tj. zjazdy na linach z budynku, wejścia przez okna czy
zjazdy głową w dół, aby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pomieszczeniach,
kolejkę amerykańską do szybkiej ewakuacji z budynku. Techniki
interwencji w taborze kolejowym.
Ale wszystko zaczęło się od długiego na około 400 metrów toru przeszkód. Tor zaczynał się od wskoczenia przez okno na parter budynku, przebiegnięcia pomieszczeniami i wyskoczenia drugim oknem, następnie po przebiegnięciu kilkunastu metrów wbiegało się po częściowo wyburzonym murze na wysokość około 5 metrów (mur był szeroki na cegłę) i przebiegało do drabinki, którą biorąc między nogi zjeżdżało się pod skosem na mniejszy murek i po zeskoczeniu z niego biegło się z powrotem do muru, w którym znajdowały się trzy otwory (każdy na innej wysokości), tymi otworami trzeba było się wspiąć na mur przechodząc je tzw. wężem, tj. raz z prawej, raz z lewej strony muru. Po wejściu na mur biegło się po nim, schodząc po częściowo wyburzonej części w dół i do drabinki, po której zbiegało się w dół. Kolejna była ścianka do nauki technik wysokościowych. Przez okno na wysokości około dwóch metrów wskakiwało się na parter, z parteru drabinką na pierwsze piętro. Z pierwszego piętra po balkonach na drugie piętro i drabinką ponownie, z tym że na sam dół. I znowu bieg z przeskakiwaniem mniejszych przeszkód do ostatniej prostej, na której znajdował się lekko pochyły mur dwumetrowy, mur dwumetrowy prosty, pięciometrowa siatka, ogrodzenie trzymetrowe z kolcami, między którymi trzeba było zrobić wymyk, mur z drutem kolczastym, labirynt – który był osobną konkurencją i powiem o nim później, równoważnia, kolejny mur 2,5-metrowy, rów z rozwieszoną nad nim liną, rów z drabinką w formie mostka, drabina na wysokość około 7 metrów i zejście tyłem po rurze pod skosem z uchwytami. Biegaliśmy po tym torze bardzo często.
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera! |