"11 godz.", czyli relacja z pierwszej ręki ze Sniper's Mission
Patronat medialny SPECIAL OPS
Sniper's Mission
Fot. Źródło: Sniper`s Mission
W ubiegłym tygodniu zakończyły się zawody strzeleckie Sniper's Mission. Mamy dla Was relację z pierwszej ręki, którą otrzymaliśmy od zawodnika, biorącego udział w tych zmaganiach.
Zobacz także
Krzysztof Mątecki news ORP “Orzeł” wraca do służby
Marynarka Wojenna RP na swoich profilach w mediach społecznościowych poinformowała, że po ponad dwóch latach prac remontowych jedyny polski okręt podwodny, ORP “Orzeł”, wrócił do służby. Łączny koszt...
Marynarka Wojenna RP na swoich profilach w mediach społecznościowych poinformowała, że po ponad dwóch latach prac remontowych jedyny polski okręt podwodny, ORP “Orzeł”, wrócił do służby. Łączny koszt remontu okrętu przekroczył 22 mln złotych.
Redakcja Druga edycja kongresu AT w Warszawie
W dniach od 9 do 10 kwietnia 2024 roku odbędzie się II Międzynarodowy Kongres Antyterrorystyczny „Działania antyterrorystyczne i kontrterrorystyczne. Jest to największe cykliczne wydarzenie z tego obszaru...
W dniach od 9 do 10 kwietnia 2024 roku odbędzie się II Międzynarodowy Kongres Antyterrorystyczny „Działania antyterrorystyczne i kontrterrorystyczne. Jest to największe cykliczne wydarzenie z tego obszaru w Polsce.
Redakcja Warsztaty i konferencja z zakresu Pierwszej Pomocy
W dniach od 19 do 20 marca 2024 roku w Hotelu Kuźnia Napoleońska w Paprotni k. Warszawy odbędzie się SAFE TECH FORUM, czyli III Warsztaty i Konferencja z zakresu Pierwszej Pomocy. Organizatorami wydarzenia...
W dniach od 19 do 20 marca 2024 roku w Hotelu Kuźnia Napoleońska w Paprotni k. Warszawy odbędzie się SAFE TECH FORUM, czyli III Warsztaty i Konferencja z zakresu Pierwszej Pomocy. Organizatorami wydarzenia są Centrum Ratownictwa i Safety Project. Patronem medialnym warsztatów jest SPECIAL OPS.
Sniper's Mission, to bardzo cenione zawody z racji ich realistycznego scenariusza, który ma odwzorować wszystkie trudności związane z misją pary snajperskiej na wrogim terenie. W ubiegły weekend odbyła się już 9 edycja tych zawodów, a moja trzecia. Nauczony doświadczeniem z poprzednich edycji, gdy mając 3-4 godziny noclegu zamiast spać musiałem walczyć z zimnem, tym razem zainwestowałem kilkanaście złotych i kupiłem śpiwór ratunkowy FOSCO, tzn. kawałek folii metalizowanej w kształcie śpiwora. Do tego wiedząc, że deszcz w czasie zawodów jest pewny dokupiłem drugą pałatkę. Wziąłem też dwa dania liofilizowane i kilka batonów proteinowych. Dodatkowo zabrałem snikersy jako źródło potrzebnej energii i 1,5 litra wody do systemu hydracyjnego. Oczywiście w plecaku miałem jeszcze kilka innych elementów wyposażenia, a także karabin i amunicję. Plecak, który musiałem dźwigać w czasie zawodów ważył dzięki temu prawie 30 kg. Dzień przed zawodami pojawiły się u mnie pierwsze objawy przeziębienia. Wziąłem Gripex Max i szybko położyłem się do łóżka, aby rano pojechać na zawody wypoczęty. Niestety obudziłem się w środku nocy i za żadne skarby nie byłem w stanie zasnąć. W związku z tym przed szóstą po spakowaniu się wyruszyłem wcześniej niż planowałem na poligon w Wędrzynie, gdzie miały odbyć się zawody.
Na miejscu okazało się, że w tym roku na trasę dwudniowych zawodów wyruszy 26 teamów (sniper-obserwator). W tym dwa zespoły niemieckie i dwa czeskie. Każdy z teamów dostał na początku zawodów mapę poligonu wędrzyńskiego (ze współrzędnymi wojskowymi MGRS), a także scenariusz zawodów. Zgodnie z założeniem tego scenariusza misja pary snajperskiej odbywała się na wrogim terenie, gdzie należało przemieszczać się pomiędzy kolejnymi zadaniami (stage) w sposób niezauważony. Po każdym wykonaniu powierzonego zadania dostawaliśmy od sędziów namiary (MGRS) na kolejny stage. I tak przemieszczając się lasami poligonu wędrzyńskiego mieliśmy wykonać dziesięć zadań strzelecko-dywersyjnych w ciągu dwóch dni. Oceniani mieliliśmy być za maskowanie, poruszanie się w sposób ubezpieczony i oczywiście za strzelanie.
W tym roku wystartowałem z naprawdę świetnym kompanem, czyli Rafałem. Na początku podzieliliśmy role w zespole, ja miałem wykonywać dalsze strzelania, a Rafał miał zabezpieczać bliższe cele, jak również wykorzystać pistolet, kiedy wymagał od nas tego scenariusz. Jak się później okazało zadania postawione przez organizatorów wymuszały najczęściej strzelanie przez obu zawodników z pary snajperskiej do tych samych celów, co spowodowało, że obaj strzelaliśmy z pistoletu. Zawody rozpoczęliśmy około 10:30 w piątek i do zachodu słońca do wykonania mieliśmy cztery zadania. Dwie poprzednie moje edycje nauczyły mnie, iż pierwszy dzień organizatorzy wykorzystują głównie do maksymalnego zmęczenia nas, więc byłem przygotowany na dużą dawkę chodzenia po lesie.
Zaczęło się!
Pierwszym zadaniem jakie wykonaliśmy był tzw. „Domek”. Polegało ono na szybkim przebiegnięciu wolnej przestrzeni do zbudowanej przez organizatorów makiety domku. Tam po wejściu (taktycznym) przez drzwi musieliśmy zająć miejsca na wojskowym łóżku sprężynowym i z niego ostrzelać cele na przedpolu strzelnicy. Trafiłem trzy cele, co mnie mocno rozczarowało, a także przekonałem się, że popełniłem straszny błąd nie zakładając na karabin lunety w pierwszym planie. Strzelając z wykorzystaniem lunety w drugim planie straciłem jakąkolwiek możliwość szybkiej oceny dystansu od celu, jak również odkładania poprawek na krzyżu. Ten stage pozwolił naszej parze jednak lepiej się poznać i dopracować współdziałanie. Kolejny, na który dotarliśmy, czyli „Lód” rozpoczął się od próby wytrzymałości. Kazano nam przez 10 minut trzymać ręce po nadgarstki w wodzie z lodem. Nie będę ukrywał, że miałem wrażenie, jakby czas zwolnił, ku wielkiej radości pilnującego nas sędziego. Podczas tej próby nauczyłem się także, aby nie ruszać pomimo bólu odmrażającymi się palcami, traciło się wtedy wokół rąk lekko „ogrzaną” wodę. Nawet teraz, po kilku dniach, pisząc tę relację czuję delikatny ból w opuszkach palców. Po tej mroźnej próbie musieliśmy szybko zająć stanowiska ogniowe i po wykryciu trzech celów na przedpolu (od 300 do 700 metrów) ostrzelać je. Kolejne zadanie, czyli „Makietę” mieliśmy w tym samym miejscu. Pokazano nam makietę poligonu wędrzyńskiego i okolic. Po zapamiętaniu szczegółów musieliśmy narysować najważniejsze elementy tej makiety (kominy, wieże, jednostkę wojskową, obozowisko, COZ, itd.), a także drogi, które je łączą. Po tym zadaniu zostało nam, przed wieczorem, jeszcze jedno zadanie na strzelnicy piechoty. Idąc tam zebraliśmy do plecaka suche gałązki, ponieważ na następny dzień mieliśmy zapowiedzianą próbę rozpalenia ogniska. Jak dotąd pogoda była świetna, słoneczko nas ogrzewało, ale wiedzieliśmy, że niedługo spadnie deszcz i będzie padał już do końca zawodów. Na stagu nr 2 (Strzał w tłumie) musieliśmy przeczołgać się przez kilkanaście metrów, w tym pod helikopterem. Oczywiście jak podczas wszystkich zadań tak i tutaj robiliśmy to z bronią i plecakami. Nic nie mogliśmy zostawić w strefie przygotowawczej do zadania (tzn. strefa bezpieczna). Po przeczołganiu musieliśmy zająć pozycję ogniową, odnaleźć a następnie dwukrotnie ostrzelać fotografię naturalnej wielkości głowy terrorysty, którą wcześniej nam pokazano. Trudność zadania polegała na tym, że cele były w pewnym skupisku na różnych odległościach (wrażenie głębi tłumu), przez co z większości linii ognia było widać tylko fragment celu. My po zapoznaniu się z tym problemem dwukrotnie zmienialiśmy stanowiska ogniowe, aż „nasz” terrorysta nie był zasłaniany przez nikogo. Po tym ciekawym zadaniu około 18:30 wróciliśmy na miejsce zbiórki w lesie. Tam zdążyliśmy się przygotować na deszcz, który właśnie wtedy zaczął padać. Zmieniłem skarpetki na suche. Jak zdążyłem to wcześniej przetestować na sobie, zwiększa to szanse na brak odcisków, które mogą zniweczyć cały trud włożony w zawody.
Kiedy przyjechali sędziowie, w punkcie zbiorczym zdążyło zebrać się już większość zespołów. Mogliśmy rozpocząć nocną część zawodów. W naszym przypadku musieliśmy w limicie dwóch godzin dotrzeć do punktu w pobliżu COZ (miasteczka zbudowanego w środku poligonu, łącznie ze stacją kolejową służącego do nauki walk w mieście). Dotarliśmy tam kompletnie mokrzy. Na miejscu dostaliśmy zadanie skrytego podejścia do „miasteczka” i rozpoznanie budynku nr 428 oraz odebranie dyskietki agentowi ulokowanemu na pierwszym piętrze tego budynku , a następnie przyniesienie jej sędziom. Dla utrudnienia uliczkami miasta mieli jeździć „strażnicy”, których zadaniem było wyłapywanie nieostrożnych zawodników. Bardzo fajne, realistyczne zadanie, na którego wykonanie dostaliśmy limit trzech godzin. Wykorzystując padający deszcz spokojnie doszliśmy na skraj „miasteczka” od strony torów kolejowych i po pokonaniu kilku początkowych bloków (dwupiętrowe budynki wykonane z cegły w stanie surowym zamkniętym) rozpoznaliśmy poszukiwany przez nas obiekt. Po wejściu przez okno do oddalonego o około 80-100 metrów sąsiedniego budynku mieliśmy chwilę na odpoczynek i zorientowanie się w ochronie naszego celu. Ja zostałem w budynku, aby ubezpieczać Rafała z karabinu (bez magazynka), a Rafał z pistoletem (bez magazynka) podkradł się do naszego celu i po znalezieniu „agenta” zabrał mu dyskietkę, oczywiście strasząc go bronią. Wycofanie się było już dziecinnie proste, bo w ulewnym deszczu nie musieliśmy martwić się hałasem jaki powodujemy. Po powrocie do stanowiska sędziowskiego dostaliśmy kolejne namiary na pas taktyczny Trzemeszno (w linii prostej około 9 km, w rzeczywistości dużo więcej). Ponieważ kończyła nam się woda, to korzystając z uprzejmości sędziego, uzupełniliśmy nasze bukłaki wodą jaką miał w swoim samochodzie.
Przczytaj także: Odbyły się IV Mistrzostwa "Military Police International Crossfit Challenge" >>
Samo dojście na stage nr 5 (Wyjście z pola walki) zajęło nam około 3,5 godziny. Niestety nasza mapa okazała się mało aktualna w okolicach Trzemeszna (były np. nowe ogrodzone szkółki leśne oraz sporo wycinek). Nie ukrywam, że po raz pierwszy w czasie tych zawodów pobłądziliśmy, ale w końcu dotarliśmy mocno wyczerpani około trzeciej nad ranem na tę dwukilometrową strzelnicę (to właśnie w tym miejscu odbywa się konkurencja super magnum zawodów Longshot). Zadanie polegało na oddaniu po dwa strzały na każdym dystansie do podświetlonego popiersia zaczynając od 150 metrów (postawa stojąca z ramienia kolegi), 200 metrów (postawa klęcząca, także z pomocą kolegi), 250 metrów z postawy siedzącej i na końcu z 300 metrów z postawy leżącej. Zadanie wykonywaliśmy obaj (razem 16 strzałów) i mieliśmy na to 10 minut. Później czekał nas jeszcze „tylko” powrót na miejsce, skąd wystartowaliśmy na nocną część zawodów i mogliśmy wreszcie odpocząć. Ponieważ wróciliśmy tam o 6:30, to zdążyłem tylko rzucić jedną pałatkę na ziemię pomiędzy drzewami i po zdjęciu mokrych butów i skarpet wśliznąć się do śpiwora z folii metalizowanej, a drugą pałatką przykryłem siebie i plecak z bronią. Pomimo temperatury około zera stopni będąc cały mokry, bez problemu zasnąłem na ... całe 20 minut. Przed siódmą przyjechali sędziowie, robiąc nam pobudkę i przydzielając kolejne zadania. Już wtedy wiedzieliśmy, że bardzo dużo par nie wytrzymało non stop padającego deszczu, zimna i całonocnego marszu. Dla mnie nocna część zawodów także była zaskoczeniem, bo na poprzednich edycjach mieliśmy spokój od około 2-3 w nocy do godziny 7 rano. Tym razem w nocy z pełnym oporządzeniem zrobiliśmy około 30 km. To wystarczyło, aby szeregi startujących zawodników mocno się przerzedziły, a reszta, która została wspierała się nawzajem, aby już nikt się nie wykruszył. Sam byłem świadkiem, jak jeden z zawodników, który dotarł do obozowiska nie chciał ruszyć dalej (miał po prostu dość wszystkiego), a jego partner zdeterminowany znalazł sobie podobnie osamotnionego zawodnika. Wszyscy którzy „przeżyli” nocny marsz i wyruszyli rano dalej, dotrwali do końca zawodów.
Kolejny dzień
Przed wyjściem z punktu zbiorczego (miejsce pomiędzy drzewami na skraju lasu) musieliśmy jeszcze tylko w ciągu 5 minut rozpalić ognisko wykorzystując krzesiwo, które dostaliśmy od sędziów. Nasze suche gałązki nie sprawdziły się w konfrontacji z iskrami jakie wywołało krzesiwo i to zadanie oblaliśmy. Mieliśmy przygotowane zapałki i podpałkę, których jednak nie pozwolono nam użyć. Teraz wiem, że powinniśmy nazbierać korę brzozy, która nawet mokra powinna dać się rozpalić.
Jak się okazało to kolejne zadanie, odbywało się tam skąd wróciliśmy rano, czyli na pasie taktycznym Trzemeszno. Sama świadomość, że musimy wracać i pewnie ponownie błądzić była trudna. Wyruszyliśmy z obozowiska w czterech, wzajemnie się wspierając. Z naszą parą szła drużyna półsierot, czyli pary złożonej z dwóch zawodników, którzy stracili partnerów. W drodze do Trzemeszna nikt już nie przejmował się całkowicie przemoczonymi butami i ubraniem. Robiliśmy mało postojów, bo nawet krótka przerwa powodowała, że rozgrzane z wysiłku ciało wyziębiało się i stawaliśmy się ofiarami ciągle padającego deszczu i zimnego wiatru. Na strzelnicy w Trzemesznie mieliśmy do wykonania stage „Tunel”. Według scenariusza zadania musieliśmy z Rafałem w maskach gazowych dobiec do wykopanego w piasku „tunelu”, przez który trzeba było się przeczołgać i z jego skraju rozpoznać na przedpolu dwa cele (terrorystów) i je ostrzelać. Jakikolwiek wysiłek w masce gazowej nie należy do przyjemności, dodatkowo po czołganiu w tunelu mój karabin był oblepiony mokrym piaskiem. Strzelałem jako pierwszy trafiając jeden z celów. To było o tyle trudne, że maska nie pozwalała na prawidłowe złożenie się do strzału, a bipod zapadał się w piasku. Po mnie strzelał Rafał, także trafiając jeden z celi. Po strzelaniu musieliśmy wycofać się czołgając w mokrym piasku, a później dobiec do stanowiska sędziów. Typowe kardio. Tym ciekawsze, że głębsze oddechy w masce powodowały duszenie się, więc trzeba było nad nimi zapanować.
Z Trzemeszna, jak nam się wydawało, mieliśmy już tylko dotrzeć ponownie na strzelnice piechoty na stage „Paramedyk" (o ile dobrze pamiętam, 5 km w linii prostej, czyli w lesie kilka kilometrów więcej). Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy do celu po drodze dołączając do napotkanej innej drużyny. Jak pisałem wcześniej, teraz liczyło się już tylko ukończenie zawodów, więc wszyscy się mocno wspierali. Zadanie „Paramedyk” polegało na tym, iż każdy z nas musiał oddać po 5 strzałów z pistoletu do metalowych celów ustawionych w odległości około 25 metrów. Pierwszy strzelał Rafał (On z naszej pary zabrał na misję pistolet). Później strzelałem ja, a suma naszych trafień dawała nam dodatkowy sprzęt w czasie zadania z paramedyki. Scenariusz wyglądał w naszym przypadku tak, że ja dostałem w oba uda i płuco, a Rafał musiał wykorzystać „wystrzelane”przez nas stazy i opatrunek wentylowany, aby mnie zaopatrzyć. Sędziowie oceniali kolejność wykonywanych czynności i umiejętności ratownika. Ja mogłem tylko jęczeć w czasie zadania i po nim, .... gdy zrywałem imitację opatrunku wentylowanego z klatki piersiowej.
Po zakończenie paramedyka kazano nam udać się na miejsce zbiórki koło strzelnicy czołgowej, a tam dostaliśmy jeszcze jedno zadanie. Po zamknięciu w bunkrze podano nam współrzędne dwóch punktów oddalonych od nas o około 200 metrów i mieliśmy zapamiętać do nich drogę. Wydawało się to banalnie proste, więc nawet nie patrzyłem na mapę, a wklepałem współrzędne do Garmina Fotrexa 601. Na szczęście Rafał zrobił sobie szkic z mapy i dzięki temu mógł znaleźć oba cele w lesie, gdy okazało się, że sędziowie zabrali nam wszystkie rzeczy, które mogły nam pomóc w nawigacji (mapa i mój gps). I to już był koniec zawodów. Zostało tylko przejść jeszcze 1,5 km do parkingu, Dotarliśmy tam o 17 w sobotę, kończąc tym nasze zmagania.
Podsumowując
Opisując tegoroczne Sniper's Mission trzeba powiedzieć wyraźnie, że samo strzelanie było tylko tłem dla walki o przetrwanie i utrzymania się w stawce. Ja na szczęście miałem świetnego partnera, w stylu sierżanta „maszeruj albo giń” i dodatkową motywację, ponieważ Rafał na wypadek, gdybyśmy wymiękli po drodze, miał przygotowany specjał według receptury wykorzystywanej przez Wehrmacht - jakieś diabelne tabletki z kofeiną o smaku czekolady. Na samą myśl o tym odzyskiwałem siły i korzystając z energii jaką dawały M&M'Sy dotrwałem do końca. Moje posiłki liofilizowane zostały nietknięte, bo z racji ograniczenia ilości wody wolałem zostawić ją sobie do picia niż wykorzystywać do robienia jedzenia.
Zawody ukończyło tylko 11 par snajperskich z 26, które wystartowały. Trzeba podkreślić bardzo dobre sędziowanie na poszczególnych zadaniach. W drugim dniu, po wykruszeniu się tak wielu zawodników, co także dla sędziów musiało być szokiem (zrezygnowano wtedy z bardzo oddalonego zadania - strzelania z łódki w Busznie), miałem wrażenie, że widzę u nich wreszcie ludzkie podejście. Co do mnie, to wiedziałem, że nie będzie lekko znając wcześniej prognozę pogody. Zostałem jednak zaskoczony, ponieważ pod wieczór pierwszego dnia myślałem, że zrobimy mniej kilometrów niż zwykle, a miałem wtedy na liczniku tylko dwadzieścia kilka kilometrów, ale później przyszła noc i rano mieliśmy tyle kilometrów w nogach co zwykle po całych zawodach Sniper's Mission. Niestety z głupoty, albo zmęczenia szukając jakieś funkcji nad ranem wywaliłem licznik w garminie fotrexie. Oceniam, że z drugim dniu zrobiliśmy około 70 km.
Wszyscy podkreślają, że była to najcięższa edycja tych świetnych zawodów. Tym bardziej cieszę się, że po raz trzeci je ukończyłem.
Tekst: Andrzej Piątak