II KRS Formoza Ultramaraton Kaszubski oczami (i nogami) uczestnika
Trofea autora z II KRS FORMOZA Ultramaratonu Kaszubskiego. Fot. Filip "Fides" Rzechowski
W czwarty weekend kwietnia, tydzień po świętach odbyła się druga odsłona imprezy biegowej KRS Formoza Ultramaraton Kaszubski, organizowanej przez Stowarzyszenie KRS Formoza oraz Centrum Sportu i Rekreacji "Zielona Brama" w Przywidzu. Patronat nad biegiem objął Inspektor Wojsk Specjalnych oraz były reprezentant Polski w piłkę ręczną Artur Siódmiak.
Zobacz także
Krzysztof Mątecki XI edycja Biegu Cichociemnych
W dniu 22 czerwca 2024 roku w Sochaczewie odbędzie się XI edycja Biegu Cichociemnych, który dedykowany jest Cichociemnym Spadochroniarzom Armii Krajowej. Jednym z celów imprezy jest umożliwienie zawodnikom...
W dniu 22 czerwca 2024 roku w Sochaczewie odbędzie się XI edycja Biegu Cichociemnych, który dedykowany jest Cichociemnym Spadochroniarzom Armii Krajowej. Jednym z celów imprezy jest umożliwienie zawodnikom uczestnictwa w imprezie biegowej z elementami szkolenia wojsk specjalnych. Wydarzenie odbędzie się pod patronatem medialnym redakcji SPECIAL OPS.
Krzysztof Mątecki 10-lecie Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa
W dniach od 25 do 26 kwietnia 2024 roku Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa organizuje międzynarodową konferencję „Weterani są wśród nas – systemy wsparcia w Polsce i na świecie”. Konferencja...
W dniach od 25 do 26 kwietnia 2024 roku Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa organizuje międzynarodową konferencję „Weterani są wśród nas – systemy wsparcia w Polsce i na świecie”. Konferencja odbędzie się z okazji jubileuszu 10-lecia działalności Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa.
Anna Grabowska-Siwiec W Warszawie odbył się II Kongres AT
II Międzynarodowy Kongres Antyterrorystyczny, który odbył się w dniach 9-10 kwietnia 2024 r. w przestrzeniach Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, jest dowodem na to, że o zagrożeniach...
II Międzynarodowy Kongres Antyterrorystyczny, który odbył się w dniach 9-10 kwietnia 2024 r. w przestrzeniach Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, jest dowodem na to, że o zagrożeniach terrorystycznych warto i trzeba rozmawiać. Kongres zgromadził przedstawicieli wielu ośrodków naukowych, jak na przykład: Akademia Policji w Szczytnie, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Rzeszowski, Uniwersytet Kaliski im. Prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, Uniwersytet Warszawski, Akademia Pożarnicza,...
Zawody te składały się z rywalizacji na trzech dystansach do wyboru: 25Mn, 50Mn oraz 100Mn. Odległość do pokonania była podana w milach, ale jak przystało na morską jednostkę specjalną, nie w milach lądowych, a morskich. Przeliczając to na kilometry, uczestnicy mieli do pokonania odpowiednio 46,3km, 92,6km lub 185,2km (w limicie czasu 6h, 13h, 30h). Trasą biegu była pętla o długości 46,3km, z przewyższeniem rzędu 500-600 m, która prowadziła głównie po terenach leśnych, wokół jezior i przez okoliczne wioski, po utwardzonych drogach.
Adekwatnie do dystansu, w celu ukończenia biegu trzeba było pokonać wielokrotność trasy. Na pętli znajdowały się dwa punkty nawadniające (ok. 12 i 25 km) oraz główny przepak w miejscu start/meta. Na punktach nawadniających/kontrolnych można było zostawić swoje wcześniej przygotowane rzeczy oraz otrzymać wodę (czasami herbatę) jednak nie było nic do jedzenia (co było podane wcześniej w regulaminie biegu). W jedzenie każdy z uczestników musiał zaopatrzyć się samemu.
Zobacz także: ULTRAMARATON KASZUBSKI 2016 już za nami!
Tyle z teorii, a teraz: jak to wyglądało z mojej perspektywy. O tej imprezie słyszałem juz przy okazji pierwszej edycji. Jestem z Gdyni, dlatego Jednostka Wojskowa FORMOZA siłą rzeczy jest mi bliska, zwłaszcza, że już uczestniczyłem w imprezach z nią związanych (Bieg Morskiego Komandosa oraz Formoza Challenge). Rok temu, gdy zobaczyłem, że taka impreza jest organizowana, chciałem w niej wystartować, jednak nie potrafiłem sobie wyobrazić tak długiego dystansu jakim jest 100 mil morskich (działa mocno na wyobraźnię!).
Odpuściłem zupełnie, jednak w głowie zostało, że super byłoby taką imprezę kiedyś ukończyć. W tym roku też nie brałem jej pod uwagę, jednak pod wpływem chwili (i dzięki przedłużeniu o kilka dni zapisów) zdecydowałem się zaryzykować. Zapisałem się na początku kwietnia (raptem dwa tygodnie po ukończeniu swojego pierwszego biegu na dystansie 100km jakim była Setka Komandosa w Lublińcu). Jak to mówią: do odważnych świat należy, czas zacząć kolejną przygodę!
Na start przyjechałem z zapasem półtorej godziny. Odbiór pakietu w biurze zawodów poszedł bardzo sprawnie. Dodatkowo, każdy uczestnik dostał wydrukowaną mapę trasy (na wszelki wypadek) oraz worki na depozyty. Na każdym punkcie można było zostawić swoje rzeczy, jednak ja zdałem się na inną strategię. Zostawiłem sobie odrobinę pomarańczy i czekoladę na 25km (tak na wszelki wypadek), a całą resztę jedzenia na przepaku w punkcie start/meta. Każdy zapewne przygotował sobie to, co mu najbardziej pasuje (ja miałem m.in. banany, pomarańcze, makaron, rosół, ryż). Dodatkowo, zostawiłem też na starcie odzież na przebranie. Przed startem odbyła się krótka odprawa: przywitanie, informacje na temat trasy i zasad bezpieczeństwa, a następnie każdy dostał light stick’a z poleceniem przyczepienie go po zmroku do plecaka. Minuta startu była coraz bliżej. Jednak przy takim dystansie ten moment nie jest niczym wielkim. Tutaj nikt nie ściga się od początku, jak na dystansie np. 10km. Tutaj można próbować walczyć z innymi, jednak największa walka przebiega ze swoim organizmem i w głowie. Prędzej czy później kryzys dopadnie każdego.
W sobotę równo w południe, na głównym dystansie (100Mn), wystartowało około 30 uczestników (w tym trzy kobiety). Początkowo trasa prowadziła brukowaną drogą mocno pod górę ok. 1-2km, następnie przechodząc w utwardzone polne drogi oraz leśne dukty. Cała stawka rozciągała się bardzo powoli. Nikt nie kwapił się, żeby mocniej przyspieszyć - zapewne perspektywa ponad 180 km skutecznie powstrzymywała te zapędy. Mimo wszystko udało mi się nie myśleć o całym dystansie i podzieliłem sobie trasę w głowie na krótkie odcinki. Z reguły od jednego punktu z wodą do kolejnego. Pierwsze okrążenie biegło mi się perfekcyjnie (szkoda, że ta świeżość nie trwa wiecznie). Jedynym lekkim minusem była pogoda, bardzo silny wiatr, który próbował przeszyć uczestników do szpiku kości i zabrać im część sił. Poza tym było idealnie. Trasa super oznakowana, w miejscach gdzie należało skręcić zawsze były tabliczki. Wiedziałem, że pierwszą pętlę przebiegnę całą w świetle dziennym, więc skupiłem się, żeby zapamiętać każde newralgiczne miejsce i dobrze poznać trasę, aby nie zrobić błędu nocą. Ciekawsze dla mnie były trzy miejsca na trasie: długi zbieg i niepełny obieg wokół Jeziora Głebokiego; największe podejście na trasie i zbieg z drugiej strony po stoku narciarskim oraz ostatnie ok. 10km czyli pętla wokół Jeziora Przywidzkiego.
Po pierwszej 46km pętli skorzystałem z przepaku. Nie spiesząc się zbytnio, zjadłem część wcześniej przygotowanego jedzenia. Nogi lekko czuły dystans jednak był to dopiero początek i było naprawdę dobrze. Dodatkowo, makaron i ciepły rosół, a także pomarańcze dały sporo nowych pokładów energii. Bez problemu ruszyłem na drugą pętle i zabrałem ze sobą czołówkę ponieważ prawdopodobnie pod koniec okrążenia zastać miał mnie zmrok. Ta sama trasa, z jednej strony fajnie, wiadomo, co cię spotka, z drugiej lekka monotonia. Nie mam z tym jakiś większych problemów, ale pewnie zależy jakie kto ma do tego podejście. Dla niektórych może to być dużym problemem.
W drugiej części drugiej pętli na niebie zaczęły się zbierać ciemne chmury. Prognozy nie mówiły o deszczu, jednak pogoda po raz kolejny postanowiła dorzucić do imprezy swoje trzy grosze. Po chwili zaczął padać gęsty grad i taka pogoda utrzymała się przez godzinę. Nic przyjemnego, ale z drugiej strony było to na pewno lepsze od typowego deszczu. Zawsze trzeba szukać pozytywów, bo negatywne myśli po odpowiednim dystansie same przychodzą.
Pod koniec drugiego okrążenia zaczynałem czuć zmęczenie, w końcu w nogach było już 90km. Dodatkowym demotywatorem była podmokła mała łąka, którą trzeba było pokonać dwukrotnie na każdym okrążeniu (przed i po pętli wokół Jeziora Przywidzkiego), a której nie dało się przejść suchą nogą. Z jednej strony nie było to nic przyjemnego, zwłaszcza przy minusowej temperaturze, z drugiej strony było to mocno pobudzające na ostatnich pętlach biegu.
Drugi przepak po 92,6km i dużo większe zmęczenie. Dodatkowo, cała następna pętla miała być pokonana w nocy. Znów bez zbytniego pośpiechu zjadłem swoje posiłki, wziąłem nowe żele, dodatkowo przebrałem część ubrań, zastępujac mokre świeżymi i suchymi, po czym ruszyłem w dalszą drogę. Noc zaczynała być naprawdę chłodna. Temperatura oscylowała wokół -1-2 stopni. Po wyjściu z pomieszczenia musiała minąć dłuższa chwila nim organizm na nowo się rozgrzał i robiło się względnie ciepło. W świetle czołówki trasa wygląda zupełnie inaczej, a co więcej trzeba było bardziej uważać, by nie potknąć się na nierównej drodze. Choć większość trasy była utwardzona, to zdarzały się krótkie odcinki bardzo błotniste.
Przeczytaj również: Finał Warriors Run - relacja SGO Gdańsk
Na trzecim okrążeniu górki zaczynają stwarzać problemy, nogi czują każde wzniesienie. Wzwyż coraz częściej podchodzę, a następnie wysilam się, żeby skusić się na dalszy bieg (na szczęście, niska temperatura jest sprzymierzeńcem, wymusza ten bieg, bo gdy podchodzę pod wzniesienia momentalnie chłód zaczyna przeszywać). Zmęczenie jest coraz większe i czuję, że momentami zamykam oczy i jestem blisko tego, żeby zasnąć. Dodatkowo, żołądek nie pracuje jak należy. Mimo, że zjadam żele, nie czuje żebym dostawał z nich energię. Ta pętla i te kilometry były moim największym wyzwaniem tej imprezy. Zdecydowałem się skorzystać z przepaku w połowie pętli. Posiliłem się pomarańczami, moment posiedziałem i ruszyłem dalej. Z jednej strony potrzebowałem takiego chwilowego wytchnienia, z drugiej zrobiło mi się ponownie bardzo zimno. Jak ciało nie pracuje na wyższych obrotach, to bardzo szybko zaczyna odczuwać chłód, zwłaszcza, gdy ma się na sobie mocno przesiąknięte potem ubrania. Wiedziałem, że im szybciej się ruszę tym szybciej odzyskam równowagę.
Na tej pętli pojawiły się też kolejne zwątpienia. Jeszcze ponad 60km przede mną, a czuje się, jakbym nie miał przebiec nawet kilometra. Przy takim dystansie "ściany" pojawiają się kilkukrotnie. Próbuję nie myśleć o tym i robić swoje - tyle, ile jestem w stanie na dany moment. Powoli, do przodu, w końcu dobiegam do pętli wokół Jeziora Przywidzkiego. Taka fajna trasa, a stała się dla mnie wielką katorgą. Droga w jedną stronę dłuży się niemiłosiernie. Podtrzymuje mnie jedna myśl (prawie jak marzenie), że na głównym przepaku napije się mocnej kawy. Jak już wszystko odmawia, trzeba sobie znaleźć kij i marchewkę. Udało mi się i dobiegłem. Wypiłem mega dobrą słodką kawę i usiadłem na chwilę. Wiedziałem, że muszę coś zjeść jednak miałem tak dosyć wszystkiego, że wyjąłem tylko kilka pomarańczy. Po ponad 130km ciężko się je - nie dość, że organizm w ogóle niczego nie chce, to do tego nie zawsze żołądek pracuje, jak należy. Chwila w ciepłym pomieszczeniu, bez potrzeby ruszania się strasznie mocno mnie zdemotywowała. Bardzo kusząca była perspektywa zostania. Jednak wiedziałem, że przede mną ostatnie okrążenie. Tyle juz przeszedłem, więc nie mogę teraz siebie zawieść. Dałem sobie kilka minut i na ostatnią pętle wyszedłem równo 16h po rozpoczęciu. Ruszyłem dalej, by pożegnać się z trasą.
Z początku, naładowany dodatkową energią, odżyłem. Na pewno pomagała też myśl, że to już ostatnia pętla. Większe wzniesienia/górki podchodziłem, resztę dalej biegłem. Ostatnie 46km i jedynym celem było ukończyć ten bieg. Po kilkunastu kilometrach w końcu skończyła się noc i wzeszło słońce. Promienie dały odrobinę dodatkowej nadziei, jednak droga zaczęła się niemiłosiernie wydłużać. Nogi były zmęczone do granic możliwości, każde wzniesienie wydawało się wielkim szczytem, a po podejściu, zmuszenie się do biegu, było wielkim wyzwaniem. Dobrnąłem do drugiego punktu nawadniającego, gdzie moment odsapnąłem i zamieniłem kilka słów z osobami ubezpieczającymi go. Pomału ruszyłem do mety z lekkimi obawami, by na koniec nie przytrafiła się jakaś kontuzja, naciągnięcie czy skurcze. Ból w nogach towarzyszył już przy każdym kroku i nie trudno w tym stanie o jakieś pechowe zdarzenie. Na szczęście obyło się bez tego.
Dotarłem do Jeziora Przywidzkiego. Ostatni raz pokonanie tej pętli to była istna katorga. Na szczęście myśl o końcu, który był tak blisko, wykrzesała ostatki sił. Zacząłem odliczać w dół ostatnie 10 km, nie dowierzając, że już tyle trasy jest za mną. Wbiegłem na metę po niecałych 22 godzinach ciężkiej walki. Medal, gratulacje i usiadłem. Nareszcie, to już koniec. Nie miałem ochoty nawet na kilka metrów więcej. Udało mi się ukończyć ten ultramaraton na 3 miejscu. Cieszę się z podium naprawdę mocno jednak i bez niego satysfakcja była by równie ogromna. Każdy, kto ukończył tak długi bieg jest zwycięzcą i tylko oni wiedzą, ile tak naprawdę trzeba w to włożyć walki i serca. W tym roku udało się to zrobić 16 uczestnikom (100Mn).
Podsumowując, II KRS Formoza Ultramaraton Kaszubski jest świetnie zorganizowanym biegiem. Naprawdę, nie mam się do czego przyczepić. Trasa super oznakowana i trudno było się zgubić. Osoby na punktach kontrolnych bardzo pomocne. Bogate pakiety startowe, wspaniała atmosfera i piękny medal. Organizatorzy wykonali kawał porządnej roboty. Dodatkowo, na zakończenie, oprócz dekoracji zwycięzców, odbyło się losowanie ciekawych nagród wśród wszystkich uczestników. Nie jest to górski ultramaraton, ale żeby się sprawdzić, zmęczyć i poczuć wielką satysfakcję to 100 mil morskich po lądzie w zupełności wystarczy.
Autor relacji prowadzi również bloga http://przegonicmarzenia.pl/ oraz fanpage #PrzegonićMarzenia, do których odwiedzenia i śledzenia zapraszamy!